Skocz do zawartości
  • PODCASTY.jpg

Masochistka

Użytkownik
  • Zawartość

    13
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Ostatnio na profilu byli

Blok z ostatnio odwiedzającymi jest wyłączony i nie jest wyświetlany innym użytkownikom.

Masochistka's Achievements

Forumowicz

Forumowicz (2/14)

  • 10 Wpisów Rare
  • Jest tu ponad tydzień
  • Jest tu ponad miesiąc
  • Pierwszy Wpis
  • Twórca Konwersacji

Recent Badges

0

Reputacja

  1. Czyli nie będzie na tyle doskwierał by coś z tym zrobić... A co z myślami które pojawiają się tylko w epizodach? Tu nie wiadomo które myśli nasze, a które depresji. Jednak uciszają się te natrętne, więc można by podejrzewać, że być może te fałszywe... skomplikowana sprawa. Chyba powinnam więc delikatnie koleżankę popchnąć do regularnej terapii bo, problem w pracy nadal istnieje, ale ona jest ciut emocjonalnie wyłączona. Nawet jeśli zmieni pracę, odstawi leki, a problem się powtórzy to zareaguje w ten sam sposób jak przed lekami i koło się zamknie.
  2. Kurcze musze poszukać jakiś badań na ten temat. Gdzieś czytałam, że wyłączają negatywne emocje, ale zostawiają przyjaźń, miłość, radość itp. Hmmm... załóżmy, że kobieta lub mężczyzna tkwi w jakimś związku gdzie jest niby uczucie, przyzwyczajenie ale i wątpliwości czy dalej to ciągnąć, albo jesteś mobbingowana w pracy lub jesteś dzieckiem z patologii... wszędzie jest jakiś ból egzystencjonalny i wtedy wpada antydepresant i znowu masz tylko pozytywne uczucia, odpada to co równoważy i ostrzega, że jest źle i hmmm... Tak, zdecydowanie tabletki to nie rozwiązanie. Wypytuje bo, myślę czy w razie zalecenia farmakologii nie rozleniwi to mnie by olać przepracowanie wydarzeń z dzieciństwa itp. i nie uznam, że problemu nie ma.
  3. Czyli, że maskują problem? On już znika, ale dahe nam takie wrażenie. To straszne bo, na lekach będziemy nadal nieszczęśliwi tylko nieświadomie....
  4. Witam, Mam pytanie na które liczę, że ktoś mi rzetelnie odpowie. W depresji podawane są leki na wyciszenie lęków, fobii, oprawiające nastrój itp. Mam jednak obawę jak one wywają na podejmowanie przez nas decyzji? Mam czasem wrażenie, że po lekach ludzie płyną jak haju niesieni falą życia. Zgadzają się na rzeczy przed którymi się wcześniej wzbraniali. Np. Moja przyjaciółka ma pracę która doprowadziła ją do strasznego stanu napięcia. Płacz, stres, lęk do tego wrogo nastawiona i manipulujacs załoga. Chciała ją zmienić, ale bała się, sytuacja w kraju trudna itp.kazdy dodatkowo, że trzymaj się tej pracy bo, kasa dobra, a czasy ciężkie. Po przyjęciu leków jest tak wyciszona, że generalnie problem jakby płynie obok niej. Czy to źle dobrany lek? Czy to powinno tak być i czy podawanie leków powinno iść zawsze w parze z terapią by dojść do sedna sprawy? Z góry dziękuję za odpowiedź.
  5. Rety ileż na tym forum postów pisanych w przestrzeń, nikt nie odpisuje. Rozumiem Cię z tym myśleniem bardziej o innych niż sobie. Sama taka byłam i jestem. Szcun, że umiałeś zerwać w relacji która Ci wadziła. Ja kiedys nie umiałam, na szczęście rozpadło się. Jednak w życiu nie można liczyć tylko na szczęście, trzeba też działać samemu, masz pierwszy krok za sobą, zerwałeś. Powiedz teraz otwarcie, że nie czujesz by terapia przybliżała Cię do niej. Odejdź całkiem.
  6. Zdrada może być pod wpływem impulsu lub bo, nie jest w związek zaangażowany tak jak Ty. Może dla niego to co was łączy nie jest aż taką miłością. Czy przez te 8 miesięcy wasz związek mimo wszystko polepszył się? Chłopak stara się bardziej? Chce to naprawić? Jeśli męczysz się w tym związku to może warto to zakończyć? Jeśli masz możliwość udaj się na terapię.
  7. Witaj, jeśli masz gdzie to wracaj do domu. W relacji gdzie przemoc nie warto trwać.
  8. Dodam, że mam obecnie 40 lat. Przepraszam za taki referat, mam jednak nadzieję, że ktoś pomoże mi nie zwariować.
  9. Witam. Nie wiem co myśleć. Jakoś ponad 10 lat temu rozpoznano u mnie zaburzenia depresyjno- lękowe. Było leczenie, terapia, spokoj. Pierwsze objawy pojawiły się dużo wcześniej, ale zarówno ja, jak i otoczenie, uznaliśmy, że coś ze mną nie tak w kontekście, świat normalny, Ty nie, ogarnij się. I to by było na tyle. W tym czasie byłam w długoletnim związku który zaczął się kiedy miałam lat 14, a owe zaburzenia chyba pojawiły się w okolicy 18 czy 19 roku życia. Nadmienię, że pochodzę z względnie normalnej rodziny jeśli pominąć fakt, ze ojciec pił za dużo, a matka była kontrolującą osobą, używającą czasem przemocy zarówno fizycznej jak i psychicznej. No i chciała ze mnie zrobić kopie siebie. Ja jestem typem romantycznki, weszłam w związek szybko i uroiłam sobie, że będzie to do końca życia, zważywszy, że zaczęło się dość romantycznie, no i rozwijało się. Związek był trochę jak krowa, ja karmiłam partner doił. Można było liczyć na nego w sprawach przyziemnych, był dość praktyczny, mniej spontaniczny niz ja, ale rownowazylismy się. W wieku tych 18-19 lat zobaczyłam siebie w złym świetle. Zaczęłam wmawiac sobie, zw jestem zła dziewczyną bo, zastanawia mnie jakby było z kimś innym, zauroczył mnie ktoś, ale trzymałam emocje na wodzy. Zamiast iść wtedy po poradę walczyłam sama, jako że pochodzę z małego miasteczka, gdzie każdy każdego zna, nawet nie pomyślałam o terapii. Jeszcze by ktoś mnie zobaczył. Niestety. Prowincja. O pojechaniu do dużego miasta też mowy nie ma bo, jak wyjaśnić matce po ci tam jadę, jak wyjaśnić narzeczonemu... wstyd mi było. Odwróciło to się w autoagresję. Jeszcze bardziej dokręciłam sobie śrubę. Starałam się być jeszcze lepsza, jeszcze bardziej opanowana emocjonalnie w stosunku do świata zewnętrznego. Przebywanie samej było dla mnie samobiczowaniem. Odzyskiwałam energię wśród ludzi, dobrze jak było to dalej od świata w którym żyłam. Męczyłam się tak z rok. Po roku doszłam do wniosku, ze nie mogę oddawać się w 100% komuś, jakimś ideałom. Pomogło to na tyle, że trochę lżej w głowie się zrobiło. Narzeczony szczęśliwy bo, ja mniej marudna. Przez następne 4-5 lat poświęciłam swoje myśli nauce, pracy, spotkaniom z przyjaciółmi i snuciem przyszłości z narzeczonym. W między czasie pojawiło się dwóch mężczyzn którzy o mnie zabiegali. Jeden z nich bardzo uparcie. Nie zwróciłam na niego uwagi dopóki nie wyznal mi uczucia. Wtedy Wow, ktoś mnie jeszcze kocha. Na początku chciałam zerwać kontakt, ale zostaliśmy "przyjaciolmi", narzeczony z czasem to zaakceptował, zresztą miałam z kim gadać, z kim spędzać czas, on miał więcej luzu, poza tym wszechobecne zaufanie, tolerancja i inne wzniosłe ideały. Gdzies tam przewinęła się zazdrość ale znikła. Ja czując się doceniona i że ktoś poświęca mi uwagę balansowałam na granicy, nawet myslalam by sprawdzić jak to by było spróbować być z kimś innym, nawet tą myślą podzieliłam się z narzeczonym, zastrzegając, że jak nie wypali to wrócę. Powiedział "rób co chcesz, ale nie wiem co z powrotem nie jestem bezpieczna przystanią," co jak co jakaś racja. Ja odpuściłam bałam się chyba samotności, albo tego, ze utknę z tamtym, ewentualnie oceny społecznej. Miał być ślub. Ślub o którym myslalam w kategoriach równorzędnych do pogrzebu. Kurde, póki nie było o nim mowy, póki było kilkuletnie narzeczeństwo jakoś ten związek sobie był. Był w sumie jedynym życiem jakie znałam, ale ślub,o rety kiedyś jako nastolatka myslslam, że to coś super, a teraz? Może odrazu niech mnie w trumnę wsadzą. I nie rozumiałam co się dzieje, niby mówię kocham, niby mieszkamy razem, ale jednak od dłuższego czasu nie mam ochoty dzielić z nim pasji, czasu poza takim domowym, poza wspólnymi spotkaniami ze znajomymi. Dziwne. Gdzies w między czasie pojawił się ktoś, kumpelstwo ale jednak oczy mi świeciły na jego widok. Rozmowy bez końca, gdzieś wspólne myślenie, no i on nigdy nie robił presji, że coś nie dał mnie, że coś nie pasuje do image, po prostu żył nie udając i kosztując życia. Znajomość się zacieśniała, szukałam pretekstów do spotkań, on też. Któregoś dnia bardzo namiętnie mnie pocałował. Świat oszalał. To był jedyny mężczyzna który przebił się przez budowany latami mur z ideałów. Pomyślałam,ok posmakowałam okruchu innego życia, jestem gotowa, może być ślub. Poczucie winy? Tak. Jednak spotykaliśmy się kolejne dni. Po paru dniach wznalam narzeczonemu prawdę. Może zbyt szybko, może trzeba było najpierw w głowie ułożyć co właściwie się dzieje. Przyszly nakazy, zakazy i kontrola. Rozmowy umoralniające i inne takie. Cierpiałam. Kiedy z czasem uznałam, ze przegrałam bo, jeśli odejdę będę bezdomna (dałam sobie wmówić, że sama sobie nie poradzę) bo, ten co odchodzi opuszcza mieszkanie, a poza tym on mi powiedział, że na bank nie zostanę. W domu mnie nie chcieli. Nie pomyślałam j innych opcjach, dałam się zaszczuć. Gdzies tam pokryjomu parę razy spotkałam się z ukochanym. Ten ostatni raz kiedy powiedziałam mu, że definitywnie koniec bo, nie wolno mi, kiedy nadzieja umarła, narzeczony odkrył, że nie jestem uczciwa. Odszedł, a ja trafiłam do piekła, każdy mnie oceniał, krytykował i nikt nie słuchał. Myślał chyba, ze przez to zrozumiem i wrócę. Nie było dla mnie takiej opcji. Zagrał na sentymencie, stał się na moment tym kim był lata temu. Prawie się złapałam. Ostatecznie wyszlam za mąż ale za tego drugiego. Sama byłam pod wrażeniem jak się pozytywnie przy nim zmieniam, staje się ciekawsza świata, chce próbować nowych rzeczy. Niestety dopadła mnie depresja. Lęk, że mogłam tego nie mieć, tkwić w martwym związku. Lęki były tak silne,że nawet myślałam by uciec I od tego partnera. Co jeśli tu życie potoczy się tak samo? Niestety asertywność nie była moją mocną stroną. Kiedy partner zapytał czy chce odejść odp, że nie, choć w środku było TAK, znowu bałam się rodziny. Poszłam na terapię. Mąż mnie wspierał, cierpliwie znosił mój płacz, rozterki. Terapia przynosiła skutki, jednak nawał pracy utrudniał mi ją i chyba jej nie skończyłam. Przez lata wracały lęki. Bałam się przeszłości, denerwowała mnie moja słabość, to jak mnie wychowano, tresowano, jak dla miłości byłam w stanie zrobić wszystko, oddać siebie. Obecnie mamy dwoje dzieci, kocham męża,a on mnie. Ostatnio nasz związek przeżył renesans i przyszła ona DEPRESJA. Ni stąd ni owąd obudziłam się którego dnia z myślą, że co jeśli popełniłam błąd? Jeśli trzeba było brać tamto życie? Mieszkałabym nadal w moim miasteczku, nadal miała dawnych znajomych, świat ktory znam, lepsze relacje z rodziną, nigdy bym nie doszła, że wiele moich problemów ma źródło w dzieciństwie, żył w udawanym świecie, z kochająca mnie rodziną byłego, z miłością do niego z przyzwyczajenia... Nie wiem skąd te myśli. Było tak dobrze między mną i mężem i przyszło to coś. Wyprało mnie z uczuć wobec całego świata, a przyniosło głupie zwątpienie, pytania itp. Co zabawne nie wiele pamiętam z cech byłego, ale w tych wspomnieniach chyba ma trochę cech mojego obecnego męża. Myślę, ze chyba tęsknie za miejscami i ludźmi z tamtych czasów, a ex wskakuje jako bonus w te wspomnienia, nie zmienia faktu, że mąci. Jak zatrzasnąć drzwi przeszłości? Na terapię marne szanse. Jestem obecnie w Szwajcarii, nie ma polskiego terapeuty. Na prywatne wizyty online mnie nie stać. Proszę o pomoc. Nie chcę stracić tego co mam.
  10. Trzyma się tu kupy w sumie. Może dodam ważną informację o sobie. Mama za sobą leczone zaburzenia depresyjno lękowe. Wiesz, ten PMS w takim razie jest okrutny. Raz mnie trzymało z 2 tygodnie, dopiero moment w którym uświadomiłam sobie co się dzieje wyzerował ten stan. W sercu i głowie mam męża, a na jakiejś innej płaszczyźnie działy się te fantazje. W jednym z przypadków o ile przeszło i przerodziło się w kumpelstwo to była jakaś taka satysfakcja z podobania się, wynoszenia mojego intelektu ponad stan. Nie umiem tego wyjaśnić, z jednej strony chciałam tego kogoś widzieć, a kiedy spotkałam go w towarzystwie mojego męża czułam się dziwnie, gdzieś chciałam by mąż był ciut zazdrosny, gdzieś cieszyłam się z tego spotkania, a jeszcze gdzieś cieszyła mnie obecność męża. Myślenie ludzi z Depresją to samobiczowanie.
  11. A i jeszcze pytanie, czy to była zdrada emocjonalna? Nie myślałam o tych ludziach w sensie dzielenia z nimi życia, choć pewnie gdzieś przez głowę przeleciało jakieś "ciekawe jakby to było spróbować" ale potem przychodziła myśl, że przecież tak naprawdę nie chce.
  12. Dziękuję za słowa otuchy. Mąż miał też ciężki czas, dużo stresów. To oddaliło nas trochę od siebie. W jednym z przypadków było przed miesiączką, a między nami było ok, na początku nie zareagowałam wcale na tamtego człowieka, aż po dniu dopiero coś, dał się złapać w sidła próżności. Odwalało mi, aż sobie uświadomiłam co się ze mną dzieje i jakie tego mogą być konsekwencje. Wrócił mi rozum i zobaczyłam, że to czego naprawdę w życiu mi potrzeba jest obok mnie. Moje braki w relacjach, próżność, oraz potrzeba akceptacji czy podziwu, to czego nie zaznałam za bardzo w życiu przed poznaniem męża odwracają się czasem przeciw mnie. Potem na "trzeźwo " patrzę i widzę, że to było chore, że przecież mam miłość, zainteresowanie, a w każdym związku są ciche dni. Tylko czemu te hormony robią takie numery?
  13. Witam. Jestem kobietą lat około 40. Od wielu lat szczęśliwą żoną i matką. Jednak w przeciągu wielu lat małżeństwa zdarzyła mi się fascynacja kimś innym. Nie myślałam o zostawieniu męża, cały czas go kochałam I kocham. Jednak w nasz związek wdarło się to, że w jakiś sposób zafascynowali mnie inni. Taki powiew nowości. Co zabawne, raz miałam sen, że zdradziłam męża, w śnie nie było szczegółów, po prostu obudziło mnie silne poczucie winy i przekonanie, że zrobiłam coś złego. Jestem osobą o niskiej samoocenie (choc nie zawsze) I jeśli ktoś okaże mi zainteresowanie łechcze to moją próżność. Jeśli zdarzy się to w parę dni przed spodziewaną miesiączką to już wogole dziwnie. Był czas, że długo byłam w domu z dziećmi i potem wyszlam do ludzi. Zainteresowali mnie inni, chciałam ich poznać, schlebiał mi niewinny flirt, dobrze czułam się w towarzystwie. Jednak w głowie było, że nie mogę i nie chce pozwolić sobie na nic więcej bo, kocham męża i zaspokajanie ciekawości innymi to po prostu zabicie tego co jest między nami. Jednak ze 2-3 takie dziwne fascynacje się trafiły. Jedna jak poczułam, że podobam się koledze, w jakiś sposób podkręcałam to, lubiłam spędzać z nim czas. Druga kiedy ktoś okazał mi nadmiar zainteresowania i też było przed miesiączką, chciałam poznać tego kogoś być kolo niego, ale nadal kochałam męża i kiedy to wszystko do mnie dotarło fascynacja minęła jak ręką odjął. Każda tak mijała, kiedy uświadomiłam.sobie,że wchodzę w nie te grę, a w domu mam to czego naprawdę pragnę. Całe życie musiałam.walczyc o.atencje i kiedy ktoś okaże ją to bywa , że wpadam w pułapkę próżności. Czytałam,że w długich związkach to bywa normalne, że się pokusa zdarzy, a liczy się to czy wybierzemy prawdziwą wartość. Nie wiem czy mojemu mężowi tez się to zdarza bo, on wydaje mi się krystalicznie czysty, choć był czas,że czułam się odrzucona. W tym czasie kolega zastawił pułapkę, to narcyz który lubi zwodzić, nie dałam się złapać, choć odpowiedziałam swoim narcyzmem.bo, pomyślałam to "to sobie pomarzyć mozesz" on źle odczytał sygnały, zresztą często faceci odczytują mnie źle. Pomocy bo, sumienie mnie zabija, że kocham męża nad życie, a przez próżność jestem złą żoną. To wszystko o czym pisze, działo się jakby na równoległej płaszczyźnie bo, nigdy nie przestałam kochać, a jednak wpadałam w sidła fascynacji, raz tak silnej, że chciałam poznać kogoś i wogole lepiej wyglądać. To właśnie uświadomienie, że to chore sprawiło, że fascynacja odeszła i nigdy nie wróciła, a zdarzyła się przed okresem. Uświadomiło mi to tez po raz kolejny jak.bardzo.kocham męża i dzieci. Proszę o pomoc. Czy ze mną coś nie tak?
×
×
  • Utwórz nowe...

Ważne informacje

Używając strony akceptuje się Warunki korzystania z serwisu, zwłaszcza wykorzystanie plików cookies.