Skocz do zawartości
  • PODCASTY.jpg

psycholog Rafał Marcin Olszak

Administrator
  • Zawartość

    1189
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    117

Posty napisane przez psycholog Rafał Marcin Olszak

  1. Cytat

    nie będę się rozwlekał powiem pokrótce że zauważam u siebie wszystkie rodzaje zaburzeń w tym najdotkliwsze to zaburzenia jedzenia, zaburzenia snu, tendencje do uzależnień ( jestem uzależniony od papierosów , narkotyków , leków i alkoholu ) lęki napady paniki czasami strach przed wyjściem z domu, straszliwe relacje z rodziną i z ludźmi w ogóle, tendencje do wchodzenia w toksyczne układy i związki i niemożność wydostania się z nich, emocjonalna i duchowa pustka,ogólny bezsens życia, niemożność ruszenia do przodu, uzależnienia behawioralne ( media społecznościowe, wróżby o pornografii już NIE wspominając ).

    dostałem od psychiatry odpowiednią diagnozę i etykietkę schizofrenik paranoidalny ale to mi w niczym nie pomaga i nie rozwiązuje żadnego z powyższych problemów

    od czego zacząć przy takiej wiązance?

    Szanowny Panie,

    odpowiadając na postawione pytanie informuję, że w takiej sytuacji leczenie zazwyczaj rozpoczyna się od terapii odwykowej. Mówiąc metaforycznie, trudno naprawiać cokolwiek, jeśli destrukcja trwa. Najpierw trzeba więc zatrzymać to, co niszczy, by móc rozpocząć odbudowę. Ośrodek terapii odwykowej – to prawdopodobnie dobry pierwszy przystanek.

  2. Cytat

    Mój partner od dłuższego czasu cierpi na depresję, a ja nie potrafię zrobić nic żeby mu pomóc. Boję się, że popełniam dodatkowo jakieś błędy i pogarszam sprawę. Parter korzysta z profesjonalnej pomocy i nie chce mnie niczym obarczać, jednak wydaje mi się, że jego stan się pogarsza. Martwi mnie, że nie rozmawiamy o tym co go trapi i oddalamy się od siebie.

    Jego samopoczucie coraz częściej wpływa negatywnie na mnie - jestem rozdrażniona tym, że nie potrafię mu pomóc lub gdy mówi te wszystkie okropne rzeczy o beznadziejności jego sytuacji, chwilami sama zaczynam tracić wiarę w sens życia.

    Nie wiem co robić. Czy nakłaniać do rozmów na temat jego stanu (poza tym nie mieliśmy nigdy problemów z komunikacją), jak reagować na skrajnie pesymistyczne wypowiedzi, przeklamywanie rzeczywistości żeby wyglądała jak najgorzej, oddalanie się emocjonalne? 

    Czuję się zupełnie bezsilna i coraz trudniej mi patrzeć na cierpienie ukochanej osoby, tym bardziej, że nie potrafię zrozumieć tego co się z nim dzieje. Mam wyrzuty sumienia gdy sama niekiedy czuję się szczęśliwa albo gdy oczekuję żeby partner coś dla mnie zrobił. Czy sama powinnam też skorzystać z pomocy psychologa?

    Szanowna Pani,

    jeśli partner posiada profesjonalną pomoc i jednocześnie nie deklaruje wobec Pani precyzyjnych oczekiwań odnośnie form wsparcia, proszę uzbroić się w cierpliwość i po prostu być przy nim, być obecną w razie gdyby Pani potrzebował.

    Pragnienie by jak najszybciej pomóc partnerowi jest skazane w tym wypadku na niespełnienie. Tego stanu nie da się błyskawicznie odmienić. Proszę nie mieć takich ambicji, by natychmiastowo ukoić partnera, gdyż to nieuchronnie doprowadzi Panią do frustracji, a ona natomiast sprawi, że zamiast pomagać zacznie Pani wywierać mimowolnie presję, naciskać, a to napotka opór i może pogorszyć kontakt.

    Pozbieranie się wymaga zwykle trochę czasu. Jeśli ma Pani poczucie, że stan partnera się pogarsza, być może wynika to z faktu, że kontaktuje się z trudnymi emocjami. To zrozumiałe, że w takim momencie człowiek gorzej funkcjonuje – jedynym sposobem żeby się z tym uporać, to przejść przez to.

    W miarę możliwości warto aktywizować partnera, ponieważ w takim stanie może izolować się i unikać rozrywek, które odbiera jako mniej przyjemne niż niegdyś. 

  3. Cytat

    Witam serdecznie,

     

    Nazywam się Karolina, mam 26 lat, jestem studentka i pracuje jako manager.

    W relacji z moim partnerem Mam problem z opanowaniem gniewu i złości, często prowokuje sytuacje, które sprawiają, że jestem zła, jestem bardzo wybuchowa, jedno słowo potrafi wyprowadzić mnie odrazu z równowagi i czuję ogromny gniew, nie mogę się uspokoić, nie panuję nad tym co mówię i co robię, czasami dochodzi do rękoczynów, bo czasami rzucam się z rękoma na partnera, obrażam go, przeklinam, strasznie krzyczę. Po chwili dociera do mnie co zrobiłam jak zapalę papierosa i się jakoś uspokoje i zaczynam załowac i przepraszam i chce sie godzic . 

    Po prostu nie wiem jak opanowac zlosc i gniew. Potrafię się zdenerwować o nawet mało istotne sprawy i strasznie jestem zazdrosna, obsesyjnie. 

    Problem taki mam od 2 lat, dodam, że lubie tez pic alkohol, ktory wzmaga we mnie zlosc, ale tylko przy moim partnerze staje sie po alkoholu agresywna i zla. 

    W czasie tego gniewu i złości mam też myśli samobójcze i chce sobie zrobic krzywde, nie dochodzi do niczego, ani do prob ale przeraza mnie to, ze tak mysle i to jest bardzo nasilone. Placze, krzycze. 

    Też często jest tak, że podczas tego napadu jestem jakby w amoku i później wiele razy nie pamiętam co mowilam i krzyczalam do partnera.

    Czy to ma podloze psychiczne? Jak moge sobie z tym poradzic, czy terapia mi pomoze?

    Dodam, ze moja mama byla taka sama i nie panowala nad soba i krzyczala tez na mnie tak jak na tate i obrazala mnie. byla bardzo oziebla do mnie i ostra. moze to ma jakis zwiazek z tym?

    Chcialabym zaczac normalnie zyc z moim partnerem i panowac nad zloscia.

    Potrzebuje pomocy, bo nie radze sobie juz ze soba i boje sie ze moge zrobic sobie krzywde i nie chce ranic innych ludzi

    Pozdrawiam

    Karolina

    Szanowna Pani,

    pisze Pani o wybuchach gniewu i stosowaniu przemocy; wspomina złe wzorce z przeszłości (mama postępowała podobnie); sygnalizuje Pani także skłonność do sięgania po alkohol pomimo tego, że pogarsza sprawę. Z Pani opisu sytuacji wynika, że zmaga się Pani z problematycznym gniewem, który destrukcyjnie wpływa na Pani samopoczucie oraz relacje. W takim wypadku zalecany jest trening zarządzanie gniewem, który może się odbyć w ramach psychoterapii indywidualnej. Na podstawie Pani wpisu trudno mi jest powiedzieć coś więcej; nasuwają się natomiast różne pytania, ale do tego warto by przejść w trakcie konsultacji. Na przykład psychoterapii przez Skype.

    Kilka słów o naturze gniewu można znaleźć tutaj:

     

  4. Cytat

    Witam,

    Mam 18 lat i chciałabym prosic o pomoc.. Mianowicie od prawie 3 lat jestem w związku z chłopakiem, z którym wześniej przyjaźniłam się poł roku..

    Od początku były kłamstwa, ukrywanie z mojej strony nawet zdrady w chwili gdy było źle.. szukałam pocieszenia.. Od prawie 2 lat zaczęłam byc zazdrosna i uzywałam przemocy psychicznej i fizycznej wobec partnera. Rok temu nasiliła się u mnie zazdrość, poniewaz moja byla rpzyjaciolka zbyt bardzo miala wplyw na mojego chlopaka.. zrozumial to po kilku miesiacach ale przez ten czas to wszystko mnie dotykalo.. smsy z serduszkami(dla żartów)... okłamywanie, spotykanie sie po kryjomu.. nic miedzy nimi nie bylo procz przyjazni.. wtedy zaczelam uzywac przemocy.. probowalam jakos dawac rade i dopiero kilka miesiecy temu ograniczylam agresje do minimum.... Ale zazdrosc jest obsesyjna..

    Zaczela taka byc po tym jak zauwazylam ze moj chlopak spojrzal jednej dziewczynie 3 razy w dekolt ... ciagle go kontroluje.. wybucham zazdroscia a on po 3 latach jest obojetny lub mnie wspiera.. ale podczas tej furii (np. gdy musie przysni dziewczyna albo z jakas ma stycznosc- a jest ladniejsza).. nie panuje nad soba.. mam straszne wyobrazenia zwiazane ze zdrada, obwiniam go, ukladam urojone historie i ostatnio ciagle w takich momentach mysle zeby zniknac z tego swiata.... nie robie nic w tym kierunku, lecz nie ejstem swiadoma w czasie wybuchu zazdrosci co robie.. nie chce isc do psychologa bo w przeszlosci mialam zle sytuacje z pedagogiem, był falszywy.... Prosze o szybka pomoc... Nie wiem co robic.. on przeze mnie i moja rpzemoc ma teraz cos z nerwami...

    Kocham go on mnie tez.. pierwszy raz uderzylam kogos (chlopaka) gdy pol roku przed zwiazkiem z obecnym mialam pierwsza "wielka milsoc" zaangazowalam sie a on mnie zdradzil i zerwal.. bylam z nim dwa tygodnie, ale meisiac pozniej pod wplywem alkoholu go uderzylam.. obecnego partnera tez pod wplywem alkoholu ale wczoraj powiedzialam dosc... ;/

    Szanowna Pani,

    pisze Pani o obsesyjnej zazdrości, przemocy fizycznej, reagowaniu w sposób impulsywny, o utracie panowania nad sobą… i jednocześnie pisze Pani, że nie chce iść do psychologa... Czy mając zapalenie wyrostka też nie zdecydowałaby się Pani skorzystać ze specjalistycznej pomocy? Pani życie wewnętrzne wymaga uporządkowania; trzeba odkryć źródła problemu i zająć się nimi oraz popracować nad zmianą Pani sposobu myślenia i radzenia sobie z emocjami, oraz nad strategiami postępowania, które Pani wybiera. Zalecam psychoterapię indywidualną.

  5. Cytat

    Czy schizofrenia i borderline mogą występować razem? czy z takiego stanu da się wyjść? Czy to piętno na resztę życia?

    Nie jest to wykluczone. Jeśli zaś chodzi o zakres możliwej poprawy, to sprawa indywidualna. Przebieg choroby także bywa bardzo różny. Żadna z tych dolegliwości nie powinna być rozpatrywana w kategoriach piętna – wiele osób cierpiących na tego typu problemy (przyjmując leki, uczestnicząc w grupach wsparcia, mając za sobą psychoterapię) mimo wszystko wiedzie życie, które uważa za całkiem udane.

  6. Cytat

    Witam,

    Mój pełnoletni syn (21 lat) ma problem z uzaleznieniem od dopalaczy. Przyznał sie nam do tego w kwietniu, po zażyciu znacznej dawki jakiegoś "paskudztwa".Po otrzeźwieniu, oznajmił że od dłuższego czasu zażywa, że ma depresję nic go nie cieszy, ponadto że ma tany lękowe.Początkowo wyrażał chęć podjęcia terapii w ośrodku zamkniętym, jednak gdy się okazało że na miejsce w takim ośrodku trzeba czekać około 2 miesiecy-zrezygnowal z tej formy terapii i zadeklarował terapię ambulatoryjną.Syn studiował, poza miejscem zamieszkania ale w zwiazku z zaistniałą sytuacją-postarał się o urlop zdrowotny.Podjął pracę.Po wakacjach deklaruje powrót na studia, lecz w miejscu zamieszkania.
    Problem polega na tym, że my ( ja i mąż ) nie bardzo wiemy jak postępować w tej sytuacji. Jak mu pomóc, jak nie zaszkodzić.Nadminię jeszcze, że już po tym incydencie zażycia, jeszcze dwa razy znaleźiśmy u niego dopalacze. Po rozmowie syn nadal odmawia terapii w ośrodku zamkniętym, zapisał się na wizytę do psychiatry oraz był na wstępnej rozmowie z psychoterapeutą oraz w punkcie konsultacyjnym uzależnień, gdzie zamierza odbywać terapię ambulatoryjnie.W wolnych chwilach syn leży lub siedzi w swoim pokoju, nie rozstaje się z laptopem, poproszony o jakąś pomoc-robi to ale bez przekonania, mechanicznie.Mówi że stresuje się pracą, że czuje się osamotniony.ma wahania nastroju, problemy z motywacją?np wczoraj po powrocie z pracy oznajmił, że jutro pojedzie do koleżanki do Wrocławia i wróci w piątek, a dzisiaj zapytany o to reaguje z agresją. Rano był miły, rozmowny, po południu nastrój mu się obniżył.Mówi że to przeze mnie bo wciąż go o coś pytam i podejrzewam.Materiały do przerobienia które otrzymał od terapeuty uzależnień nie przeczytał.

    Proszę mi powiedzieć w jaki sposób mu pomóc.Czy on wymaga leczenia psychiatrycznego, psychoterapii, czy terapii uzależnień?Czy też wszystkiego na raz? W jakiej kolejnośći?Psychoterapeuta powiedział mu, że dopiero za tydzień odpowie mu czy podejmie sie jego leczenia, gdyż właściwie to powinien co najmniej rok być trzeźwym.Nie wiem zatem co robić.W miejscowości naszej nie ma nawet terapeuty uzależnień jest tylko instruktor 1x w tygodniu, czy to wystarczy?Jak go zmotywować przy tej depresji?Jestem zagubiona , prosze o pomoc.

    Małgorzata

     

    Szanowna Pani,

    na tym etapie kluczowe jest ażeby przekonać syna do podjęcia realnych działań na rzecz zerwania z nałogiem. Jeśli zdrowienie ma się powieść, konieczna jest dobra wola i zaangażowanie samego zainteresowanego (osoby pozostającej w szponach nałogu).

    Być może obecny terapeuta nie zdołał realnie dotrzeć do syna ze swoim przekazem, a może syn wcale nie był tego rodzaju przekazem faktycznie zainteresowany. Ten człowiek sam musi chcieć się ratować, by niesienie mu pomocy miało szansę zakończyć się powodzeniem. Zmobilizowanie go do tego może być dla Państwa dużym wyzwaniem – warto szukać wsparcia specjalistów.

    Bazując jedynie na treści wpisu na forum, a więc nie mając z Państwem bezpośredniego kontaktu, nie znając szczegółów i nie mając sposobności porozmawiać z synem, trudno mi sformułować konkretną poradę. Proponuję skorzystać z telefonów pomocy, by uzyskać więcej informacji o możliwych strategiach postępowania:

    - Telefon Zaufania dla Rodzin z Problemem Uzależnienia - 22 844 44 70. Telefon jest prowadzony przez Warszawskie Towarzystwo Rodzin i Przyjaciół Dzieci Uzależnionych „Powrót z U”. Czynny w dni powszednie w godzinach 10—20, w soboty w godz. 10—15.

    - Ogólnopolski Telefon Zaufania Narkotyki — Narkomania 801 199 990. Czynny codziennie w godzinach 16—21.

  7. Cytat

    Jestem osobą która zmaga się od 4 lat z uzależnieniem od pornografii. Chce zerwać z nałogiem ale nie wiem jak się za to zabrać ?

    Jeśli chodzi o możliwości samodzielnego działania, zalecam lekturę książek o tematyce samopomocowej, związanych z uzależnieniem od seksu, w tym od pornografii. Szczególnie polecam książkę „Od nałogu do miłości”. 

    Polecam także lekturę artykułu „Uzależnienie od pornografii”: 

    Zalecana jest psychoterapia indywidualna – na przykład relatywnie niedroga oraz łatwo dostępna psychoterapia przez Internet

    Pomocne może się okazać również uczestniczenie w grupach wsparcia dla osób zmagających się z nałogiem. Proszę zorientować się kiedy i gdzie w Pani okolicy odbywają się spotkania (mitingi) Anonimowych Seksoholików lub przynajmniej ogólnie poświęcone uzależnieniu.

    W razie pytań może Pani również skorzystać ze wsparcia telefonu zaufania. Telefon zaufania dla osób z uzależnieniami behawioralnymi 801 889 880. Konsultacje telefoniczne prowadzą specjaliści Instytutu Psychologii Zdrowia Polskiego Towarzystwa Psychologicznego. Telefon czynny jest codziennie, także w weekendy, w godzinach od 17 do 22.

    Proszę niezwłocznie podjąć działania na rzecz zdrowienia nim nałóg doprowadzi do fatalnych i nieodwracalnych konsekwencji (uważa się, iż uzależnienie to choroba postępująca). Terapia zwykle jest wymagająca i czasochłonna więc warto zacząć jak najszybciej i powziąć silne postanowienie, że upora się Pani z tematem.  

  8. Cytat

    Witam, postanowiłam napisać właśnie tutaj bo jest Pan psychologiem - mężćzyzną. Może mi Pan pomoże jak to zrobić, żeby faceci się na mnie ciągle nie gapili. Raczej nie na mnie tylko na mój biust. Mam kompleks dużego biustu. Drażni mnie że mężczyźni się na mnie ciągle patrzą nawet jak ubieram się bardzo skromnie. Wkurza mnie to i przybija - jakbym była tylko tym jednym elementem ciała i nikim / niczym więcej. Proszę o poradę jak się z tym uporać.

    Szanowna Pani,

    mówi Pani o tym, że ma dość męskich spojrzeń i że ma kompleks z powodu dużego biustu. Prosi mnie Pani o radę bądź komentarz, co z tym fantem zrobić, a pisze Pani te słowa właśnie na tym forum, ponieważ jestem terapeutą, mężczyzną.

    Zdaje Pani sobie na pewno sprawę z faktu, że nasze możliwości w zakresie zmiany zachowań innych, przypadkowych ludzi są dalece ograniczone. To oczywiście truizm, że MOŻE być zmienione tylko to... co DA się zmienić.

    Ma Pani za złe mężczyznom, że Panią zauważają, ale Pani sama... zauważa ich spojrzenia. Zapewne warto się odwrażliwić, zobojętnieć trochę na fakt, że ktoś Panią dostrzega. Po prawdzie idąc ulicą ludzie rzucają na siebie okiem mniej lub bardziej świadomie; faktem jest też że niektórzy mężczyźni czasami spoglądają na napotkane kobiety (i vice versa). Jeśli wyrobiła Pani w sobie już taką czujność na taką okoliczność, jest mocno wrażliwa na punkcie tego, kto i jak na Panią patrzy. Nasuwa mi się kilka pytań... 
    Czy oczekiwanie, że nigdy nikt nie spostrzeże Pani wdzięku jest realistyczne? 
    Czy jest szansa, że poczułaby się Pani lepiej nie przywiązując większej wagi do męskich spojrzeń, lekceważące je, ignorując?
    Czy jeśli oczekiwana zmiana rzeczywistości nie jest możliwa, pozostaje tak naprawdę coś innego niż zmiana swojego nastawienia na takie, dzięki któremu po prostu poczuje się Pani bardziej komfortowo?

    Używała Pani określenia kompleks. Jeśli tak dokuczają Pani spojrzenia innych osób ponieważ nie akceptuje Pani swojego wyglądu, w tym względzie także warto dla własnego dobrego samopoczucia coś w swoim podejściu zmienić. Ciało, którym władamy, potrzebuje opieki, życzliwości, ciepła i akceptacji – miłości własnej. Łatwiej wtedy przyjąć komplement czy pozytywnie lub neutralnie odebrać czyjeś spojrzenie.

    Z drugiej strony ma Pani prawo pragnąć, by widziano w Pani osobę, istotę ludzką, a nie tylko kobietę, jedynie przez pryzmat cech wyglądu. Rzecz w tym, że pod tym względem niewiele możemy zdziałać na dużą skalę. Panuje ogromne uprzedmiotowienie i seksualizacja ciała (zwłaszcza kobiecego, choć nie tylko) w mediach, wszechobecnej reklamie. Proszę postarać się w miarę możliwości wyczulić na te pozytywne sygnały oczekiwanego, ludzkiego, życzliwego traktowania przez inne osoby. Być może mimo wszystko jest Pani częściej w ten sposób traktowana, ale rzadziej to zauważa, bo jest skupiona na tych sygnałach wywołujących w Pani awersję.

  9. Cytat

    Witam serdecznie,

    Jestem w wielkim roztrzęsieniu bo uciełam własnie kontakt z człowiekiem, którego znam dopiero pół roku, a który już ma na mnie toksyczny wpływ. Moje poprzednie związki równiez były toksyczne. Byłam zdradzana i okłamywana co sprawiło że cięzko mi jest zaufać męzczyźnie. Mam 35, pracuje umyslowo, jestem inteligentną, atrakcyjną kobietą, dlatego przyciągam wielu mężczyzn, głownie bardzo niedostepnych emocjonalnie. Mam syndrom kobiety kochającej za bardzo. Im ktoś jest bardziej niedostępny tym ja go bardziej pragnę. Nie jest to więc czyste uczucie a lęk przed samotnością. Pustka która mnie teraz otacza jest nie do wytrzymania. I nagle On, który od tygodni miał dla mnie ograniczony czas od wczoraj dzwoni co godzine. Pisze że sie zamartwia i nie wie co sie dzieje ze mną. A w niedziele, czyli 2 dni temu milczal cały dzień i nie udzielał odpowiedzi na moje smsy. Dzieli nas spora odległość dlatego kontakt mamy telefoniczny i za pośrednictwem skypa. Mieliśmy za 2 tygodnie się zobaczyć, ale boje się że to byłoby tylko na krótko...a poźniej znow zaczalby zyc swoimi planami. W październiku ma jechac ze znajomymi na wycieczke zagraniczna. Mnie w tych planach nie uwzglednia. Mam sie do niego przeprowadzic, ale on nie przejmuje zadnej inicjatywy aby mi pomoc w przeprowadzce. Czuje wewnetrznie ze wpycham mu sie do zycia. Co mam robic? Czy sprobowac go wysluchac i znalezc zloty srodek na nasza przyszlosc? Czy moze faktycznie bedzie lepiej nie odbierac telefonu? Dodam, że w rodzinnym domu zawsze brakowało mi miłości. To dlatego ciągnie mnie do tego typu partnerow. Trace przyjaciol bo nikt juz nie chce sluchac o moich problemach. Probowalam konsultacji psychologicznych, ale psycholog nie widzial nic niewlasciwego w moim zachowaniu tylko u partnerow. Kazdy byl chlodny i narcystyczny, skupiony tylko na sobie a ja mialam sie zawsze dostosowac. Nie chce juz tak zyc. Chce aby w koncu ktos sie o mnie postaral...Ale czy te pare telefonow i smsow wystarczy aby naprawde zauwazyl ze jestem dla niego wazna?

    Z góry dziekuje za odpowiedz...Szukam jakiejkolwiej wskazowki bo teraz moje zycie toczy sie tylko wokol tego problemu...a chce znow cieszyc sie pelnia zycia...

    Pozdrawiam
    Joanna

    Szanowna Pani,

    Pani Joanno, proszę zaufać własnym odczuciom, wsłuchać się w siebie, dać swoim potrzebom i emocjom prawo głosu. Już teraz, po kilku miesiącach znajomości określa Pani ten związek jako toksyczny, dostrzega oznaki tego, że coś w nim nie gra, że partner nie traktuje Pani w oczekiwany sposób, okazuje zainteresowanie w sposób instrumentalny, a nie spontaniczny, ciepły, czuły i życzliwy.

    Psycholog, z którym Pani miała styczność, w mojej ocenie przeoczył charakterystyczny dla Pani schemat wchodzenia w relacje z osobami trudno dostępnymi. Schemat ten trafnie sama Pani opisała słowami „Im ktoś jest bardziej niedostępny tym ja go bardziej pragnę”. Zmaga się Pani z tendencjami, które wynikają z tego schematu. Niewykluczone, że kiedyś w końcu spotka Pani mężczyznę, który będzie zachowywał rezerwę i pewien dystans, ale bez wątpienia mimo to będzie w relację z Panią zaangażowany. Znacznie bardziej prawdopodobne jest jednak, że schemat będzie popychał Panią do relacji pozbawiających tchu, wypalających emocjonalnie, nadmiernie eksploatujących i działających na Pani niekorzyść.

    Sądząc po tym, co i jak Pani pisze, jest już Pani wtajemniczona, że mówi się o czymś takim jak „kochanie za bardzo”. Uporanie się z tym, a właściwie ze schematem, o którym mówimy, wymaga psychoterapii. Możliwa jest psychoterapia online, także zapraszam do skorzystania z oferty Gabinetu Ocal Siebie. W przypadku skorzystania z oferty mielibyśmy sposobność współpracować razem; sądzę, że moglibyśmy poczynić znaczące postępy; tematyka "kochania za bardzo" jest mi bardzo dobrze znana.

    Warto przeczytać artykuł:

    Poniżej zamieszczam też kilka dodatkowych uwag na temat schematów i pracy nad nimi:

    PUŁAPKA POWTÓRZEŃ

    Destrukcyjny schemat to wzorzec, który powstał w okresie dzieciństwa i wywiera istotny wpływ na całe życie. Ukształtowały go przede wszystkim doświadczenia nabywane w relacjach z najbliższymi osobami oraz z rówieśnikami. Wzór ten determinuj sposób w jaki się myśli, odczuwa, zachowuje w różnorakich sytuacjach. Aktywizuje określone reakcje w znacznej mierze schematycznie. Bywa to dojmujące, a nawet niekiedy pogrążą w trudnych odczuciach skłaniających do zachowań obronnych, ofensywnych, komplikujących okoliczności zamiast ułatwiających ich rozwikłanie. Co gorsza dzieje się tak nawet mimo ewidentnie większej adekwatności bez wątpienia równie zasadnych reakcji, które pchnęłyby w stronę konstruktywnego rozstrzygnięcia. Schemat zmusza do działania wedle usztywnionej procedury, która z uwagi na swoją nieelastyczność częstokroć okazuje się po prostu nieadekwatna do sytuacji.

    SCHEMATY ZAKŁÓCAJĄCE FUNKCJONOWANIE JAKO TEMAT PSYCHOTERAPII INDYWIDUALNEJ

    W trakcie psychoterapii tematem nie są jedynie depresja, lęk, ataki paniki, uzależnienia, zaburzenia odżywiania, problemy seksualne, bezsenność, ale również leżące u podłoża różnorakich trudności destrukcyjne schematy osobiste, specyficzne wzorce postępowania, które raczej nastręczają kłopotów niż umożliwiają optymalne funkcjonowanie. Kiedy pacjent omawia problem i mówi „Zawsze taki byłem, zawsze miałem ten problem”, jego trudność wydaje się mu „naturalna”. Ma poczucie bycia „uwięzionym”. Jednocześnie odczuwa pragnienie zmiany i opiera się jej. Brakuje mu zrozumienia autodestrukcyjnych zachowań i myśli, oraz mechanizmów, które są ich przyczyną. Zakłócające funkcjonowanie schematy są trudne do zmiany, ponieważ podtrzymują je czynniki poznawcze, behawioralne oraz emocjonalne. Pomoc psychologiczna musi zatem odnieść się do nich wszystkich – z osobna i razem wziętych. Stanowi to wyzwanie, ale korzyści są bezsprzeczne i z całą pewnością godne wysiłku. Trud pracy nad sobą popłaca – pacjent w sposób namacalny odczuwa pozytywne efekty korzystnych zmian. Terapia momentami jest niełatwa, ale jednocześnie stanowi fascynującą podróż w głąb siebie, z której powraca się w lepszej formie – dosłownie i w przenośni.

    Praca ze schematami podczas psychoterapii to: rozpoznanie i korygowanie specyficznych schematycznych tendencji ukierunkowujących i automatyzujących aktywność umysłową, zjawiska i procesy emocjonalne, zachowania, postawy behawioralne i wzorce interakcji.

    CELE PROGRAMU „WYJŚĆ POZA SCHEMAT”

    W trakcie programu psychoterapii online „WYJŚĆ POZA SCHEMAT” celem jest zidentyfikowanie destrukcyjnego schematu osobistego i wprowadzenie takiej zmiany, dzięki której uczestnik zyska wgląd w mechanikę tego wzorca i nabędzie umiejętność reagowania w sposób bardziej dla niego korzystny, postępowania bardziej konstruktywnie i z pożytkiem dla jakości życia, relacji interpersonalnych, stosunku do samego siebie.

  10. Cytat

    Czy to jest depresja i czy powinnam brać leki oraz iść do szpitala?

    Witam,
    Jestem 28-letnią, niepełnosprawną dziewczyną. Pięć miesięcy temu przyjaciel, którego bardzo kochałam, zerwał ze mną całkowicie kontakt i nie mogę się z tym pogodzić. Pokłóciliśmy się, zraniłam go, nie może mi jednak wybaczyć.Codziennie płaczę przez niego. Przepraszałam go wielokrotnie, ale bez skutku. Ciągle żyję jego powrotem, ale wiem, że on już nigdy nie wróci i, chociaż jestem na niego wściekła, to nie mogę o nim zapomnieć. Bardzo chciałabym się z nim spotkać, ale na razie nie mam jak.To już druga bliska mi osoba, która zniknęła z mojego życia. Dwa lata temu umarł na serce mój tata, mama obwinia mnie o jego śmierć i ja sama czuję, że stało się tak dlatego, że przez mój wredny charakter byłam dla niego strasznie niedobra. Ciągle to przeżywam i bardzo za nim tęsknię.Często nie panuję nad swoimi emocjami,sprawiam innym przykrość. Myślę, że dlatego ludzie opuszczają mnie, ale ja nie potrafię się zmienić. Dowiedziałam się też o tym, że jestem adoptowana. Moja adopcyjna mama chce umieścić mnie w szpitalu psychiatrycznym, bo ja nie mogę poradzić sobie z moim smutkiem, ale ja bardzo się tego boję. Mój wujek był w takim szpitalu, udawał chorego, żeby dostać rentę i naprawdę zachorował przez leki, które tam dostawał. Przeraża mnie to, a mama mówi, że jestem wariatką. Czy taki wyjazd jest konieczny? Byłam u psychiatry, który zalecił mi leki, ale źle się po nich czułam i już ich nie biorę. Chciałabym pójść do psychologa, albo na terapię, ale nie mieszkam w dużym mieście i nie mam możliwości dojazdów do takiego specjalisty. Również pomoc on-line jest dla mnie za droga. Proszę o wskazówki, co mogłabym zrobić? Czy mogę jakoś sobie pomóc? Bardzo proszę o pomoc, bo po stracie taty i przyjaciela jestem załamana i już sobie z tym nie radzę, bo bardzo mi ich brakuje...

    Szanowna Pani,

    Jeśli chodzi o dolegliwości psychiczne zawsze warto w pierwszej kolejności udać się do lekarza psychiatry w celu wykluczenia ogólnomedycznych przyczyn tych problemów (np. choroby tarczycy, która może skutkować obniżonym nastrojem). Od tego należy zacząć.

    Lekarz psychiatra rozstrzygnie, czy potrzebne są badania, jakie, i czy zalecana jest psychoterapia. Wówczas w następnym kroku należy ewentualnie skorzystać z pomocy psychoterapeuty.

    Wracając do samej wiadomości... Pisze Pani, że jest załamana. Smutek jest naturalnym następstwem straty, ale skoro jest tak dojmujący 2 lata po odejściu ojca, i teraz do tego jeszcze doszło przygnębienie z powodu rozstania, oraz sygnalizuje Pani, że „już sobie z tym nie radzi”, faktycznie zasadnym wydaje się kontakt ze specjalistą. W ramach wywiadu diagnostycznego określony zostanie Pani stan i to rozstrzygnie, jakie zalecane jest dalsze postępowanie (na podstawie krótkiej wiadomości na forum nie da się tego określić wiarygodnie). Tym niemniej może Pani również użyć kwestionariuszy do autodiagnozy, których wyniki przydadzą się podczas rozmowy ze specjalistą:

    Wspomina Pani, że kiedyś już była u lekarza i zalecił farmakoterapię. Leki psychotropowe mogą dawać nieprzyjemne skutki uboczne, ale należy o tym porozmawiać z lekarzem, który być może zmieni dawkowanie lub zaleci inne lekarstwo. Nie należy samemu eksperymentować z lekami.

    Pisze Pani o trudnej sytuacji finansowej. Psychoterapia online nie jest droga – ceny zaczynają się od 200 zł (za 4 sesje przez Skype i dostęp do platformy online) miesięcznie. Jeżeli jednak nie jest Pani w stanie obecnie wygospodarować takiej kwoty, proszę koniecznie powtórzyć wizytę u lekarza psychiatry i zapytać o możliwość uzyskania pomocy korzystające z Narodowego Funduszu Zdrowia (NFZ). Polska służba zdrowia jest taka, jaka jest, więc warto szukać pomocy jak najwcześniej, gdyż czas oczekiwania bywa niekrótki.

  11. Cytat

    Odkąd dwa lata temu zmarła moja matka która była dla mnie bardzo ważna czuję się fatalnie. Wszystko widzę w czarnych barwach i nic mnie nie cieszy. Nie mam siły żeby się wziąć za cokolwiek, jestem tylko ciężarem dla swojej rodziny. Nie mają ze mnie żadnego pożytku moje dzieci, nie pomagam córce przy opiece nad jej małym dzieckiem chociaż wiem że tego potrzebuje. Od pół roku chodzę do psychiatry i dostaję leki przeciwdepresyjne ale nie czuję jakiejś większej poprawy. W nocy nie mogę spać za to całe dnie chodzę nieprzytomna i ciągle się martwię. Co ja mam zrobić czy jest jeszcze jakaś nadzieja dla mnie?

    Szanowna Pani,

    wprawdzie miałbym szereg dodatkowych pytań, ale w oparciu o to, co Pani napisała, podejrzewam, że leki przeciwdepresyjne mogą wymagać zmiany dawkowania bądź należałoby rozważyć zmianę stosowanego preparatu. O tym jednak może zdecydować prowadzący Panią lekarz, który, jak mniemam, wykluczył podłoże fizjologiczne choroby jak niedoczynność tarczycy czy marskość wątroby. Widzi Pani na własnym przykładzie, że sama farmakoterapia może przynosić efekty oceniane jako niewystarczające. Co gorsza, z czasem zwiększa się tolerancja organizmu na dany preparat i działanie leków może w związku z tym słabnąć. Właśnie dlatego zalecane jest, by nie poprzestawać na samych lekach, ale rozpocząć także psychoterapię, podczas której zostaną rozpoznane i przepracowane psychologiczne czynniki odpowiedzialne za depresję.

    Wspomina Pani o śmierci mamy. Można przypuszczać, że to właśnie wydarzenia zapoczątkowało trwający epizod depresji. Wprawdzie to, jak długo przeżywa się żałobę, jest kwestią bardzo indywidualną, ale skoro po dwóch latach wciąż nie uporała się Pani z odejściem mamy, jednym z tematów pracy z psychoterapeutą będzie tzw. niedokończona żałoba. Cierpienie pojawiające się po odejściu bliskiej osoby jest naturalne, gdy jednak jego siła staje się wprost przytłaczająca i uniemożliwiająca optymalne funkcjonowanie przez całe lata, wówczas należy zająć się tą kwestią.

    Pisze Pani o bezsenności, co sugeruje, że obok niedokończonej żałoby jest Pani również pod wpływem innych problematycznych czynników. Natłok myśli wieczorami, przed zaśnięciem może wydatnie utrudnić zaśnięcie. W psychologii takie „przeżuwanie trudnych myśli” określane jest jako ruminacje. Uporanie się z tą kwestią także będzie tematem psychoterapii indywidualnej.  

    Na koniec pragnę również stanowczo podkreślić, że z pewnością jest dla Pani nadzieja. Liczne badania potwierdzają skuteczność psychoterapii w leczeniu depresji, przekonuje się o tym na własnej skórze wiele osób, które decydują się wziąć czynny udział w takiej formie leczenia.  

  12. Cytat

    Witam!!
    Od pewnego czasu zmagań się z problemami natury psychicznej. Czytając wiele tematów w internecie wydaje mi się że to może być borderline. Mam 26 lat i jestem mężczyzną. Moje zachowanie w sposób tragiczny zaczęło odbijać się w moim związku ( o ile go już nie zakończyło). Ciężko mi się odnaleźć w życiu, skupić na realizowaniu celów w życiu, daniu szczęścia drugiej osobie. Wcześniejsze perypetie z partnerka oraz śmierć członka rodziny spowodowały chęć częstego sięgania po alkohol. Z czasem pojawiły się stany depresyjne, lękowe oraz agresja w stosunku do mojej partnerki. Starała mi się ona pomóc jednak po kolejnym wybuchu agresji jej cierpliwość się chyba skończyła. Dostałem wybór, że muszę się leczyć i jak ogarnę swoje życie to wtedy będzie ze mną. Jednak odsunął się teraz odemnie nakreślajac gdzie powinienem się zgłosić. Jednak wydaje mi się że przez moje zachowanie jej uczucie do mnie wygasa. Wielokrotnie w ataku furii chciałem sam odejść jednak później po zastanowieniu pojawiał się strach i pustka. Strach przed utratą miłości. Paradoksalnie nie przed samotnością, ponieważ Lubie samotność. Ale brak miłości jest przerażającu, brak wiedzy o obecności tej drugiej osoby. Teraz kiedy nasz kontakt jest znikomy i ogranicza się jedynie do rozmów o mojej chorobie psychiczne jest jeszcze gorzej. Alkohol daje "wybawienie" daje wytrwać do nocy by zasnąć i nie myśleć. Wcześniejsze sytuacje z partnerka(wiele rozstan) sprawily utratę pewności siebie i strach ze znów odejdzie. Ze znajdzie kogoś lepszego bo ja jestem tak prawdę mówiąc nikim, staraniem, który mało sobą reprezentuje. Proszę bardzo o pomoc!!!
     

    Szanowny Panie,

    dziękuję za podzielenie się swoimi rozterkami na forum. Faktycznie widać w nich pewne symptomy charakterystyczne dla zaburzenia z pogranicza (borderline) choć do postawienia diagnozy potrzeba bardziej wnikliwej analizy. Zgłębienie tego tematu i rozstrzygnięcie czy rzeczywiście to jest centralnym punktem pojawiających się trudności z pewnością byłoby wątkiem przewodnim początkowej fazy psychoterapii. Dobrze jest mieć jak najwięcej informacji o specyfice tego problemu, dlatego polecam lekturę artykułu na łamach naszego serwisu: 

    Wprawdzie w ostatnim zdaniu zwraca się Pan z prośbą o pomoc, ale zapewne jest Pan świadom, iż choćby najbardziej rozbudowana odpowiedź na forum nie rozwiąże problemu. Ani psychoterapeuta nie podsunie uniwersalnego rozstrzygnięcia, które wdrożone w życie rozwiązałoby wszelkie trudności, ani psychiatra nie dostarczy lekarstwa, które wszystkiemu by zaradziło. Konieczna jest wytężona praca nad sobą najlepiej pod okiem wykwalifikowanego specjalisty – psychoterapeuty, z którym należałoby się spotykać przynajmniej na początku raz lub dwa razy w tygodniu w ramach sesji indywidualnych, co jest stanowczo zalecane. Im szybciej Pan zacznie, tym prędzej nastąpi poprawa, a warto uwzględnić, że w przypadku domniemanego problemu (borderline) leczenie jest niestety procesem czasochłonnym, który może potrwać powyżej roku. Szybkie rozpoczęcie leczenie jest ważne także z tego względu, że jest niestety duże prawdopodobieństwo, iż sytuacja pogorszy się jeśli nie zacznie Pan nad sobą pracować. Bardzo poważne konsekwencje mogą mieć wybuchy złości, krańcowo depresyjne myśli. 

  13. Cytat

    Witam,
    z moimi pr­oblemami b­orykam się­ od ok 15-­17 lat. Mam 28.

    Ob­ecnie jest­em w terap­ii psychod­ynamicznej­ i mam wra­żenie, ze ­nie umiem ­dać z sieb­ie NIC. Ci­ągle się i­zoluję, ni­c nie wnos­zę do tej ­terapii, p­o prostu j­estem... A­ jednocześ­nie ciężko­ mi z niej­ zrezygnow­ać. To nie­ wina tera­peutki , t­ylko moja ­i jestem t­ego świado­ma. 
    Mam ogromn­y lęk prze­d bliskośc­ią. 4 lata­ terapii a­ ja dalej ­uważam, ze­ nie ma re­lacji
    mam mnóstw­o problemó­w. Nie zna­m diagnozy­, nie powi­edziała mi­. 
    Od roku bi­orę leki p­rzeciwdepr­esyjne, na­senne... j­ednak prob­lem bezsen­ności powr­aca co 2-3­ miesiące ­mimo końsk­ich dawek leków. 
    Jestem tak­ strasznie­ rozbita..­ nie potra­fię nazywa­ć uczuć. N­a terapii ­siedzę tak­ spięta, ż­e kolejne ­3 dni to z­akwasy, si­adam zawsz­e gdzieś n­a szarym k­ońcu kanap­y... 
    nie wiem o­ co chodzi­... ale wi­em, że nie­ potrafię ­tego powie­dzieć na g­łos. Wszys­tko odbier­am 'do sie­bie'...

    tu nie chodzi o szczerą rozmowę z terapeutką. Ta jest trzecią (poprzednio były inne nurty i z każdą było tak samo). Zarówno ta jak poprzednie są kompetentne i chyba wszystkie wiedzą co mi dolega.

    na terapii pustka w głowie, kompletnie nie mam NIC do powiedzenia. 

    życie jako dziecka nie było usłane różami, ale nie było też jakoś bardzo traumatyczne.

    Fakt: rodzice mnie nie chcieli, bili, poniżali, zamykali w piwnicy, zostawiali samą w lesie po zmroku, traktowali jak przedmiot...

    ale nikt nigdy nie zrobił mi wielkiej krzywdy.

    Mam myśli, że tata mnie gwałcił, ale to nieprawda... co to jest? fałszywe wspomnienia??? :/
     jest cos c­o może mi ­pomoc ?

    Szanowna Pani,

    jeśli chodzi o Pani refleksje na temat trwającej terapii, koniecznie proszę podzielić się nimi ze swoją terapeutką. To bardzo ważne informacje zwrotne, które warto przekazać, by w ten sposób wpłynąć korzystnie na przebieg współpracy. Obwinia Pani siebie za brak relacji. Usprawiedliwia Pani terapeutów („wszystkie wiedzą, co mi dolega”), ale jednocześnie stwierdza, że nie zna diagnozy. Na co oni Panią leczą zatem? Ma Pani prawo to wiedzieć.

    Z jednej strony mówi Pani, że w przeszłości nie było nic, co można by uznać za „jakoś bardzo traumatyczne”, a następnie mówi o przemocy, izolowaniu, traktowaniu jak przedmiot. Po wymienieniu tych nadużyć stwierdza Pani, że nikt nie zrobił Pani wielkiej krzywdy. Wydaje się, że stosuje Pani bardzo silny mechanizm zaprzeczenia, który opanowała w młodości i stosuje nadal, by uniknąć bolesnej świadomości, co Pani przeszła. Proszę zwrócić uwagę, że te doświadczenia, które Pani opisała, były krzywdzące, a może nawet poskutkowały traumą. Trudno się zatem dziwić, że tak bardzo boi się Pani bliskości, skoro doznała zranień od osób, które uznawała za najbliższe. Trudno się dziwić, że niełatwo Pani nawiązać relację, skoro ma Pani takie doświadczenie, że bliskość = niebezpieczeństwo lub zranienia.

    Mówi Pani o pustce w głowie i stwierdza, że nie ma nic do powiedzenia. Sądzę raczej, że coś Panią powstrzymuje przed mówieniem lub jest tak wiele do powiedzenia, że nie wie Pani od czego zacząć. Możliwe też, że „pustka w głowie” wynika z faktu, że obawia się Pani skonfrontować z bolesnymi myślami. Może „niemówienie” wyniosła Pani z domu – w domach pełnych przemocy oczekuje się od dziecka, że będzie trzymało buzię na kłódkę, żeby nic nie wyszło na jaw i żeby nikt się nie dowiedział, co się dzieje w domu.

    Pyta Pani, czy jest coś, co może Pani pomóc? Odpowiadam: jest ktoś, kto może Pani pomóc. Jest to bardzo ważna osoba. Ktoś w rodzaju głównego bohatera w Pani życiu. Postać odgrywająca kluczową rolę. Rolę pierwszoplanową. Tym kimś jest Pani. To Pani może sobie pomóc jeśli uczyni Pani z tego celu wartość nadrzędną, postanowi Pani, że tego dokona i zrobi wszystko, co w swojej mocy, by ten cel osiągnąć. Tylko w takim wypadku psychoterapia będzie miała sens i będzie psychoterapią skuteczną.

    Odrębną kwestią jest dobór takiej formy psychoterapii, która daje Pani poczucie, że robi jakiekolwiek postępy, a nie dryfuje, oraz dobór takiego terapeuty, z którym wreszcie stworzy Pani dobrą relację terapeutyczną.

  14. Cytat

    Witam.
    Jestem kobietą, 19lat, studentka i ostatnio mam ze sobą problemy. Jestem rozdrażniona, płaczliwa, łatwo wyprowadzić mnie z równowagi. Czuje jakiś wewnętrzny lęk, niepokój. Ostatnio stałam się obojętna na wszystko i nic mi się nie chce. Od dziecka mam kompleksy dotyczące wyglądu,
    które teraz się nasiliły i zaczęłam siebie nienawidzieć. Jestem ciągle nie w humorze. Niestety wsparcia nie posiadam, wręcz przeciwnie, gdy mówię o moich problemach to moi bliscy ze mnie szydzą, nie chcą nawet zrozumieć mnie. Uważają, że jestem chora psychicznie. Nie wiem co ze sobą zrobić. A mam dość takiego stanu. Nie stać mnie na prywatną wizytę u psychologa.
    Melissa i jakieś ziołowe specyfiki na uspokojenie powodują u mnie jeszcze większy napad płaczu.

    Szanowna Pani,

    informuje Pani o zobojętnieniu i braku motywacji, a także o tym, że jest rozdrażniona i płaczliwa. Sygnalizuje Pani też, że ma za sobą jakieś problemy. Powiadamia Pani też o kompleksach oraz odczuwanym od jakiegoś czasu uczuciu nienawiści do siebie. Pisze Pani również o wewnętrznym niepokoju i lęku. Sytuację pogarsza fakt, że nie posiada Pani wsparcia bliskich, a nawet jest w rodzinie wyszydzana.

    Bez przeprowadzenia z Panią wywiadu diagnostycznego trudno na podstawie tych informacji rozstrzygnąć z czym dokładnie Pani się zmaga, ale przytoczone objawy uważa się za objawy depresji, zaburzeń lękowych. Jeśliby te hipotezy się potwierdziły zalecana byłaby psychoterapia.

    Informuje Pani o tym, że nie może sobie pozwolić na pomoc psychologa. W naszym gabinecie można uzyskać dofinansowanie psychoterapii. Może Pani również udać się do swojego internisty, który oceniwszy Pani stan skieruje zapewne dalej (w chwili pisania tego posta w Polsce można także od razu bez skierowania udać się do psychiatry). Jeśliby miał miejsce kryzys lub wyjątkowo trudny moment, proszę rozważyć skorzystanie ze wsparcia, które anonimowo i nieodpłatnie można uzyskać korzystając z jednego z telefonów zaufania. Proszę nie przyjmować biernej postawy wobec problemu - zdobyć potrzebne środki do uzyskania pomocy albo niezwłocznie rozpocząć proces uzyskiwania pomocy ze strony służby zdrowia ponieważ zwykle jest to czasochłonne.

  15. Cytat

    Właściwie to ciężko zacząć gdyż pierwszy raz jestem w takiej sytuacji. Z moją dziewczyną rozstałem się jakieś 1,5 roku temu. Przez ten cały czas mieliśmy jednak ze sobą kontakt. Ani ja ani ona nie mogliśmy ani nie potrafiliśmy go zerwać. Dało się jednak odczuć, że to mi bardzej zależało na jego utrzymywaniu, na jakimś chociazby jednym smsie. Ona często pisała wieczorami gdy z mojej strony była cisza lub wtedy gdy było jej z jakiś powodów źle, smutno. Wtedy najczęściej rozmawialiśmy o tym, że ona nie wie co ma zrobić, że bije się z myślami czy wrócić itd. Obojgu nam zależało wciąż na sobie. Dochodziło także do spotkań, spacerów, wspólnego jedzenia posiłków. To trwało i trwało nieprzerwanie. W tym czasie byłem na kilku weselach z koleżankami gdyż ona za każdym razem mi odmawiała - czasami od razu, a raz w ostatniej chwili. Często mówiła bym nie szedł na jedno dla niej to pójdzie ze mną na następne. Odpuśc. iłem wieczór kawalerski, ale i tak stwierdziła, że jednak nie pójdzie. Więc miałem już pewność, że gdy odpuszczę wesele to i tak na następne by nie poszła. Była to nie wiem może celowa zagrywka, ciężko mi stwierdzić. Wiem, że w czasie wesel pisała do mnie non stop często tłumacząc, że nie może przeżyć, że z kimś poszedłem. Mi z kolei było jej na tyle szkoda, że ani się nie bawiłem tak jak zawsze ani nie zajmowałem się zaproszoną towarzyszką. Po prostu czułem się przez to źle. Wciąż ją kochałem (nie wiem w sumie czy ona mnie też bo nigdy tego otwarcie nie mówiła). Jedyne co padało z jej ust to słowa typu "skoro z nikim wciąż nie jestem i nie potrafię być to musi o czymś świadczyć". Ja wprawdzie nawet nie próbowałem z nikim spotykać gdyż wciąż czułęm do niej coś silnego. Ona zapewniała także, że nikogo nie ma w jej życiu, że najlepiej jest jej samej. Żyłem więc nadzieją, że jednak do siebie jeszcze wrócimy. Po pewnym czasie (kwiecień 2015) zaczęła częściej być na "nie". Nie chciała już pisać, zaczęła mówić częściej, że musimy to zakończyć, że ona już ze mną być nie może. Nie ukrywam, że nie dopuszczałem do siebie tych słów. Na początku kwietnia (pech a może celowe działanie kogoś z góry) spotkaliśmy się przypadkowo w klubie. Cały dzień pisaliśmy, ona, że ją głowa boli, że źle się czuje... Że chciałaby uciec gdzieś jak najdalej stąd. Więc gdy przestała pisać ok 20:00 pomyślałem, że poszła spać. Mnie na siłę wyciągnęli koledzy dopierpo po 23 choć nie chciałem jechać. Tam ją spotkałem. Podeszła do mnie z pytaniem czy ją jeszcze pamiętam (ironia), bawiła się z trzema kolegami. Jeden z nich kiedyś usilnie się wtrącał w nasz związek więc wywołało to u mnie negatywne emocje. Pokłóciliśmy się, powiedziałem, że jej nie znam. Wbrew sobie i temu co czułem, ale jednak. Na drugi dzień przeprosiłem ją i prosiłem o wybaczenie. Tłumaczyłem czemu tak zaregowałem. Nie miała obowiązku mi się tłumaczyć dokąd i z kim jeździ bo w końcu nie byliśmy razem, ale mimo to poczułem się oszukany. 12 kwietnia mieliśmy się spotkać na niby ostatnie spotkanie. Zabrałem ją na zakupy gdyż potrzebowała butów na wesele do siostry (chciała mnie zabrać na nie, tak twierdziła początkowo, ale, że woli sama iść). Spędziliśmy razem blisko 10 godzin. Momentami obejmując się, długo całując, trzymając za ręce. Napisał wtedy do niej chłopak jakiś "Łukasz". Od razu powiedziała, że nie wie czemu napisał i, że kiedyś go poznała przez koleżankę, ale nie ma z nim konktaktu. Oczywiście uwierzyłem w to bo w co bym ja jej nie uwierzył? Później spotkaliśmy się raz jeszcze. Zwykła emocjonalna rozmowa. Podkreślała, że nie porafi ze mną być (kiedyś wielokrtonie mówiła, że serce za mną zdecydowanie, ale rozum gasi nieco zapał). Cały czas podtrzymywała, że z nikim się nie spotyka i, że idzie na wesele sama bo nie będzie sie tam kimś opiekowała i pilnowała. Zaśmiała się, że jedynie mnie by nie musiała pilnować, ale już powiedziała, że sama idzie. Dosłownie 2 dni później okazało się, że jest w związku i to z tym Łukaszem, który wtedy do niej napisał. Miłosne wyznania na FB doprowadziły mnie do wenętrznego rozbicia. Poczułem, że to prawda i, że już nie wróci. Żąłądek mi się zacisnął, serce waliło jak młot, bezsenność. W nocy złe sny, poty a rano niepokój i lęk. Razem też poszli na wesele przez co totalnie poczułem się oszukany. Niby niczego sobie nie deklarowaliśmy, ale te ciągłe pisanie i mówienie, że zastanawia się co zrobić, czy wrócić, że to nie jest takie proste dawało mi nadzieję. Wtedy ona zgasła. Napisała, że to wyszło nagle (dla mnie kompletnie niezrozumiałe) i, że jest jej dobrze. Po kilku dniach od całowania ze mną pojawiły się wyznania do innego o miłości, a nawet o tym, że ta jest w swej wyjątkowości pierwsza i bardzo ważna. Zabolało po raz kolejny. Nie mogę przestać o niej myśleć, wypisywałem do niej jak szalony choć odpisywała już oschle, niechętnie. Ja nie myślałem w tym czasie o sobie tylko non stop o niej. Gdy była smutna było mi jej żal aż serce mi ściskało. Wszystko bym jej oddał. Dosłownie wszystko. Nie dopuszczałem jednak do siebie myśli, że ona może z kimś w tym czasie się spotykać a mi zaprzeczając. Wierzyłem w nią i w każde jej słowo. Mimo, że 1,5 roku razem nie jesteśmy to nie mogę się pozbierać po tej informacji. Szok niesamowity. Jakbym dostał czymś tępym prosto w głowę. Najchętniej bym był sam, leżał w łóżku i po prostu wył. Łapię za telefon ale bez odzewu. Ciągłe myśli nie dają mi spokoju. Tęsknota nie pozwala mi normalnie funkcjonować. Dziś gdy wszyscy wyszli wziąłem urlop na żądanie bo po prostu nie nadawałem sie. W nocy nie spałem mimo wzięcia tabletki na uspokojenie. Jeść też nie mogę a o porankach to już w ogóle lepiej nie mówić. Pustka, chłód w klatce i ten lęk, niepokój. Jakby wszystko straciło sesns. Nic dla mnie nie ma sensu. Nie mam myśli samobójczych bo nie zrobiłbym tego jej nigdy w życiu. Ale mam lęki przed wstaniem, przed kolejnym dniem. Strach, że zobaczę ich razem na żywo bądź gdzieś na FB na zdjeciu. To mnie dobija, sprawia, że nie mogę normalnie funkcjonować. Nie wiem jak sobie z tym samemu poradzić...

    O ile dobrze zrozumiałem poszczególne elementy tej układanki, przeżywa Pan załamanie w wyniku zawodu miłosnego. Jest ono tym gorsze, że żywił Pan nadzieję na związek z kobietą, która z jakichś powodów trzymała Pana w niepewności, a może nawet okrutnie wodziła Pana za nos. W każdym razie przynajmniej kilkukrotnie zachowała się nie w porządku, co powinno być sygnałem, że lepiej byłoby się z takiej relacji wycofać. Znamienne, że mimo postępowania tej dziewczyny Pan zamiast chronić się przed jej negatywnym wpływem i tak zakładał, że w końcu wszystko sobie wyjaśnicie i będziecie razem. Wygląda na to, że nie dbał Pan o własne granice, które ta dziewczyna wyraźnie przekraczała. Nie próbował także w sposób asertywny jednoznacznie zdefiniować charakteru Państwa znajomości. W rezultacie cały czas żył Pan w niepewności, niejako na ruchomych piaskach, nie wiedząc na czym konkretnie stoi i czego można się spodziewać. Trwanie w takim stanie przez długi czas musiało wreszcie poskutkować kryzysem. Kryzysem, który jest trudny i bolesny, ale przynajmniej zwiastuje wreszcie diametralną zmianę – w końcu uwolni się Pan od toksycznej, eksploatującej Pana relacji, która zamiast satysfakcjonować, wzmacniać Pana i rozwijać, raczej hamowała, raniła i pogrążała.

    W dochodzeniu do siebie zapewne pomocna będzie bardziej chłodna analiza pewnych aspektów swojego postępowania. Proszę zastanowić się nad następującymi pytaniami.

    Czy rzeczywiście rozpacz po kimś, kto postępował w ten sposób i tak źle Pana traktował wydaje się Panu całkowicie zasadna?

    Dlaczego nie zareagował Pan gniewem na takie traktowanie i nie obronił się przed nim poprzez zerwanie kontaktu, zdystansowanie się czy powiedzenie samemu sobie „dość tego, zapominam o tej dziewczynie”?

    Co Pana motywowało do nie wycofywania swojego zaangażowania z tej przecież formalnie zakończonej relacji?

    Czy nie lepiej spróbować wyciągnąć konstruktywne wnioski z tego doświadczenia z femme fatale?

    Na co będzie Pan zwracał uwagę podczas kolejnych kontaktów z potencjalnymi partnerkami mając na względzie, by nie powtórzył się tego typu scenariusz?

    W przypadku gdyby Pański stan drastycznie utrudniał funkcjonowanie lub wręcz je ograniczał wyłączając Pana z normalnego życia przez czas dłuższy niż kilka tygodni, zalecałbym kontakt z psychologiem lub psychoterapeutą.

  16. Cytat

    Witam chcialbym się poradzić bo nie wiem co robić. Trudno mi o tym pisać bo to strasznie wstydliwy i obciachowy temat -facet powinien sobie radzić w pewnych sprawach. Mam (jeszcze) 25 lat ale jeśli chodzi o kontakt z kobietami czuję się jak taki maksymalnie zawstydzony nastolatek. Kiedy jestem w klubie i widzę fajną dziewczynę coś mnie paraliżuje, nie mam odwagi podejść i zagadnąć. Nawet jak jestem zaczepiany albo jakimś cudem kobieta wysyła do mnie sygnały (tak przynajmniej sądzę) to sztywnieję i nie mogę nic zrobić. Jak mam pogadać to mam pustkę w głowie. Normalnie jestem raczej rozrywkowym facetem ale w towarzystwie kobiet tak jakby zatyka mnie i spinam się. Aktualnie nie mam partnerki a ponieważ tak ciężko mi poderwać jakąś dziewczynę zaczynam się dołować. Zaczynam sądzić że to się nigdy nie zmieni. I chyba jest coraz gorzej. Nie jestem żadnym celebrytą albo "postawnym wysokim brunetem" więc same z siebie dziewczyny raczej mną się zbytnio nie interesują i to ja muszę działać ale brakuje mi odwagi. Ktoś na pewnym forum dyskusyjnym zasugerował mi żebym poszedł do klubu ze striptizem i "oswoił się trochę z dziewczynami". JEstem już tak zdesperowany że biorę taką opcję pod rozwagę ale coś mi mówi że niewiele mi to pomoże. Czy da się coś z tym wszystkim zrobić? 

    Pisze Pan, że w kontakcie z kobietami czuje się „zawstydzony jak nastolatek”. Zarzuca również sobie, że ma trudność w kontaktowaniu się z kobietami pomimo wieku, w którym teoretycznie nie powinno to stanowić problemu. Ponadto mówi Pan o pustce w głowie, gdy ma coś powiedzieć do kobiety, która się Panu podoba, a także o niemożności podjęcia działania. Uskarża się Pan także, że „zaczyna się dołować” przez to, iż trudno Panu poderwać dziewczynę. Wspomina Pan także o braku odwagi.

    Z Pana listu nie wynika w sposób jednoznaczny, że cierpi Pan na lęk przed kobietami (gynofobia). W zasadzie problemem wydaje się przede wszystkim nawiązywanie kontaktu, które po prostu Panu się nie udaje. Przyczyny takiego stanu rzeczy są takie, że stosuje Pan nieskuteczną strategię zaradczą. Odczuwając lęk zamiast sprawdzić, czy faktycznie jest tak strasznie, wycofuje się Pan. Innymi słowy unika Pan tego, co wzbudza w Panu obawy, nie dając sobie szansy, by zweryfikować, że w istocie rozmowa wcale nie musiałaby być tak przerażająca. Co gorsza, im częściej unika Pan testowania tej hipotezy, tym trudniej Panu podjąć działania i tym większą odczuwa obawę, a w dłuższej perspektywie także smutek („zaczynam się dołować”). Im bardziej unika się tego, co w człowieku wzbudza lęk (a robi się to, by go nie doświadczać, bo jest przykrym uczuciem), tym silniejszy staje się ten lęk w perspektywie czasu. Unikanie kontaktów z kobietami nie tylko zatem nie poprawia sytuacji, ale wręcz ją pogarsza. Prawdę mówiąc, trenuje Pan reakcję lękową – nieświadomie, mimowolnie wzmacnia odczuwanie objawów lęku poprzez to, że pozbawia się Pan szansy sprawdzenia, czy rzeczywiście taka reakcja jest zasadna. Przede wszystkim należy więc zaprzestać stosowania strategii zaradczej, która jest nieskuteczna i pogarsza sprawę. Unikanie jest niepomocne, a nawet szkodliwe. To samo dotyczy pewnej odmiany unikania –  prób odwleczenia kontaktu jakby to było coś przykrego. Im dłużej Pan zwleka, tym bardziej nieprzyjeme wydaje się Panu wykonanie i tym więcej lękorodnych myśli przepuszcza Pan przez umysł. Należy zmniejszyć bufor czasowy między dostrzeżeniem osoby, z którą chciałby Pan nawiązać jakikolwiek kontakt, a reakcją. Po prostu nie wstrzymywać się zbyt długo, nie "czaić się", lecz swobodnie pójść za głosem instynktu. Im częściej będzie Pan tak reagował, tym bardziej biegły w tym będzie, bo jest to umiejętność wymagająca treningu.

    Jak można się z tym uporać. Przede wszystkim nie oczekiwać od siebie, że w klubie będzie się zachowywało od razu równie brawurowo jak inni, bardziej biegli w nawiązywaniu kontaktów z płcią przeciwną mężczyźni. Niektóre osoby „rozgrzewają się” zdecydowanie wolniej i wydaje się, że Pan może do takiej grupy należeć. Tacy ludzie ośmielają się wolniej. Warto zatem odłożyć stereotypy na bok, zapomnieć o brawurowych poradnikach podrywania i równie ekstrawaganckich przykładach z kina czy literatury. Zamiast tego dać sobie trochę czasu, poczynając od bardzo krótkiego kontaktu i stopniowo go wydłużając. Na przykład zamiast od razu „podrywać dziewczynę” najpierw przywitać się z kilkoma kobietami. Powiedzieć coś i odejść. Przywitać się, pochwalić imprezę i wrócić do zabawy. Nie potęgować napięcia od razu i do granic możliwości. Nawiązać kontakt nie po to żeby od razu osiągnąć jakieś brawurowe efekty niczym w filmie, ale po prostu „rozgrzać się”, zminimalizować nieśmiałość, oswoić z sytuacją. Dotyczy to nie tylko kontekstu dyskoteki, ale w ogóle różnych sposobności do nawiązania jakiegokolwiek kontaktu z podobającymi się Panu kobietami.

    Warto też przestać myśleć o nawiązaniu kontaktu z kobietą kładąc na szalę swoje dobre mniemanie o sobie i poczucie męskości. W relacjach z innymi ludźmi zawsze istnieje prawdopodobieństwo odmowy. To naturalne. Odbieranie tego jako cios w Pana ego lub wartość jest niepomocne – myślenie o tym w taki pogrążąjący sposób warto zastąpić innym podejściem. Zarówno nawiązując kontakt z sukcesem jak i słysząc odmowę, korzysta Pan na tym. Zdobywa Pan doświadczenie, widzi, że to nic strasznego i życie toczy się dalej, a kolejne wyzwania przed Panem. Nie ma sytuacji, w której zawsze się wygrywa, więc odmowy będą się zdarzały, ale przynajmniej nawet w takim wypadku Pan nie przegrywa, nic nie traci. Ostatecznie chodzi przecież o to, by mierzyć się z wyzwaniami, a nie zawsze wszystkie z łatwością pokonywać. 

    Kolejna rzecz, którą chcę tu jasno i wyraźnie zasygnalizować, to zwrócenie Pana uwagi, że kluby dyskotekowe do specyficzne miejsca. Jedni wiodą tam prym, inni lepiej nawiązują nowe znajomości w innych miejscach. Świat nie kończy się na klubach, proszę to uwzględnić w swoich planach na poznanie dziewczyny. 

    W przypadku dalszego nieradzenia sobie z tym problemem pomocna okaże się psychoterapia poznawczo-behawioralna.

  17. Cytat

    Od czego więc zacząć najłatwiej byłoby chyba od początku. Mam 24 lata i tak naprawdę na tym powinienem zakończyć swój wątek ponieważ czuję jak powoli przegrywam życie. Spokojnie mógłbym określić się mianem nieudacznika i idioty,osoby która do niczego się nie nadaje,człowieka oderwanego od rzeczywistości.

    Oblany rok na studiach , ogólna nieudolność życiowa, strach przed życiem, rozstanie z dziewczyną o którym dowiedziałem się przez sms "ten związek nie ma sensu" i co tak naprawdę mnie dobiło/z osoby cieszącej się życiem po prostu zamknąłem się w sobie i nic mnie już "nie cieszy"/ bo widocznie nie zasługiwałem na słowo wyjaśnienia ale problemem jest jeszcze to,że pomimo półtora roku po "rozstaniu" często o niej myślę bo była pierwszą osobą przed którą "się otworzyłem", a która potraktowała mnie jak śmiecia którego się wyrzuca bo nie jest już do niczego potrzebny. Mówi się że dobra i zła karma wraca do nas podwójnie, mam cały czas wrażenie jakby wracała tylko ta druga.

    Pomimo 24 lat moje doświadczenie zawodowe jest niewielkie może łącznie z dwóch firm uzbierałoby się 4-5 miesięcy w głębi duszy wstyd mi przez to i pewnie dlatego boję się szukać pracy bo obawiam się,że zostanę z tego powodu wyśmiany przez pracowników/pracodawcę bo w tym wieku wiele osób już coś osiągnęło, ma stałą pracę , własne rodziny.... Często gdy widzę jakąś ofertę pracy i mam już wysyłać CV uruchamia się wewnętrzne przeczucie "i tak sobie nie poradzisz, do niczego się nie nadajesz"moim problemem jest również to,że porównuje się do innych np. do mojego dobrego kolegi,który spełnia się zawodowo i nie ma z niczym problemów...

    Wiem że mam bardzo zaniżone poczucie własnej wartości i być może wynika to z tego,że pomimo młodego wieku mam słaby wzrok => -5 na oko lewe i prawe => kiedyś byłem obiektem drwin na które nie zwracałem już później uwagi.

    Nie posiadam również zbyt wielu znajomych. Zawsze np. gdy na studiach chodziliśmy grupą do np. pubu czułem się dziwnie tak jakbym był piątym kołem u wozu. Praktycznie nie potrafię rozmawiać z obcymi ludźmi z obawy,że coś powiem głupiego i wyjdę na idiotę zresztą i tak zwykle byłem ignorowany przez resztę grupy ot taka osoba,która sobie coś tam mówi.Zresztą w ogóle nie wiem jak taką rozmowę zacząć co powiedzieć itd. I bardzo obawiam się tego,że tak naprawdę kiedyś zostanę same bez nikogo..

    I to by było na tyle mojego użalania się nad sobą... Na innym forum polecono mi spróbowania terapii Richardsa??. Szczerze powiedziawszy to kiedyś zaśmiałbym się gdyby powiedział mi,że będę w takim stanie jak jestem teraz.....

    Witam, poruszył mnie już tytuł Pana wiadomości, natomiast jej treść jeszcze bardziej przejęła. Dostrzegam w niej jednak mimo wszystko również coś pozytywnego. Zdaje się, że dość wyraźne dostrzega Pan, dlaczego „powoli spada na dno”. Stosuje Pan okrutne względem siebie etykietowanie, prowadzi pogrążający dialog wewnętrzny, stosuje przygnębiające porównania, formułuje Pan mroczne przewidywania na temat swojej przyszłości. Trudno się dziwić, że czuje się Pan, jakby osuwał się w przepaść. Proszę zwrócić uwagę, że bardzo ważnym jest w jakiej jest się relacji z samym sobą. Jak się do samego siebie odnosi i jaki praktykuje się sposób myślenia na własny temat.

    Pozytywnym w Pana wiadomości wydaje się to, że zdaje się Pan być na progu zmiany. Wygląda na to, że uzmysłowił sobie, iż należy skorzystać z czyjejś pomocy i przepracować swoje problematyczne postawy i strategie postępowania oraz wzorce myślenia. Najwyraźniej pora, jak to się mówi, odbić się od dna. Do pracy nad sobą potrzeba dużo determinacji i wewnętrznej dyscypliny, ale wysiłek popłaca, to mogę zagwarantować, a potwierdzają to również rozliczne badania. Oczywiście łatwiej jest chować głowę w piasek lub znajdować różnorakie wymówki, ale myślę, że widzi Pan wyraźnie, iż nie pora na to. Trzeba wziąć się za siebie. Poprawić relację z samym sobą, zatroszczyć się o poczucie własnej wartości, zadbać o asertywność, by pewniej i lepiej czuć się w towarzystwie innych. Krótko mówiąc zalecana jest psychoterapia indywidualna plus ewentualnie udział w różnorakich warsztatach. Potrzeba konkretnej, wytężonej pracy nad sobą pod okiem kogoś w rodzaju „trenera” i pomocnika. Trzeba podejść do problemów ze sobą zadaniowo i zmierzać do ich rozwiązania. W przeciwnym wypadku przyplącze się do Pana poważna depresja – oczywiście o ile jeszcze tak się nie stało (to można by jednak ustalić podczas wywiadu diagnostycznego).

  18. Cytat

    Nie wiem jak zacząć. Mam dziś wyjątkowo zły dzień, dlatego zaczęłam szukać pomocy i trafiłam na to forum... Nie wiem jednak, czy to coś da. Mam 25 lat i kończę studia. Problem w tym, że doskwiera mi ciągły smutek i bezsens życia. Rzeczy ktore kiedys sprawialy mi przyjemnosc, juz jej nie sprawiają, nie widzę w nich sensu. Smutek doskwiera mi parę ładnych lat, bezsens od jakiś kilku miesięcy.

    Miałam dobre dzieciństwo, nawet bardzo dobre, rozpieszczona jedynaczka, potem w podstawówce, gimnazjum i liceum ludzie się ze mnie naśmiewali w sumie do dziś nie wiem czemu. Trochę to przeżywałam. Jakoś w gimnazjum zaczął mi się smutek i brak pewności siebie (moja pewność siebie aktualnie wynosi zero).

    W grudniu zmarła moja mama i mam wrażenie, że od tego czasu się nie podniosłam. Była i jest dla mnie bardzo ważna, ale dużo trzymała mnie w domu, mało kto to rozumiał, i potrafiłam resztki znajomych których miałam. Aktualnie nie mam nikogo prócz taty, ktory jest rzadko w domu. Dwa tygodnie temu zerwał ze mną chłopak, pierwszy, po 2 latach związku... Ciągle na mnie krzyczał, o wszystko, a potem zwalał winę na mnie, że to ja jestem wariatką, że to ja się czepiam... straszne, histeryczne kłótnie o strasznie durne sprawy. Ale brakuje mi go. Właśnie po tym poczułam, że to życie jeszcze bardziej nie ma kompletnie sensu. Rozumiem, że to było złe, że toksyczne, że "zasługuję na kogoś lepszego" (ta. na pewno.) ale brakuje mi go. Bardzo go kocham, NADAL, a on mówi, że już nic do mnie nie czuje. To boli. Przez te dwa tygodnie mało co jem, bardzo dużo śpię i jeszcze więcej płaczę. To okropne. I on wie, że tak to przezywam. Był jedyną osobą prócz taty której ufałam i teraz... Teraz czuję się tak strasznie samotna. A w całej swojej samotności często chciałabym, żeby wszyscy dali mi spokoj. Czy to ma w ogole jakiś sens? Czasem samotna, a czasem chciałabym się zamknąć w domu i zgnić tam sama.

    Nie potrafię się podnieść, życie ciągle mi dokucza z różnych stron, nic mnie nie cieszy, nie jestem w stanie jakoś się wybić, nie umiem spędzac czasu sama ze sobą bez czucia się strasznie samotna. Jak z nim byłam, to chociaż czasem wychodziliśmy, a teraz? A teraz nic. Jestem przerażona przyszłością bo nie wiem co robić. Mam czasem myśli samobójcze, choć i tak wiem, że tego nie zrobię. Nie zrobiłabym tego tacie bo wiem, że jemu jednemu będzie przykro.

    Po prostu mam tyle w sobie bólu, a miałam wcześniej tyle miłości, tyle radości, optymizmu... i to wszystko ze mnie uszło jak powietrze z balonika, to takie okropne bo nie wiem co mam robić. Nie stać mnie na psychoterapeutów, to jest za duży wydatek, poza tym, co miałabym powiedzieć tacie? Pomyślałby, że jestem szalona. Nie wierzy za bardzo w choroby psychiczne, nie rozumie, że można być smutnym od choroby. Nie mówię, że ja jestem. Mam nadzieję, że to jednak nie żadne choróbsko...

    Jestem załamana, czuję, że powoli wariuję. Nie wiem ile jeszcze wytrzymam ciągły smutny nastrój z przebłyskami euforii (ale tylko chwilowymi).

    Dziękuję za przeczytanie

    W pierwszych zdaniach informuje Pani o ciągle doskwierającym smutku i poczuciu braku sensu życia. Pisze Pani też, że pewne źródła przyjemności aktualnie już Pani nie cieszą. To jedne z objawów depresji.

    Trzeba jednak wyraźnie podkreślić, że duże znaczenie ma fakt, iż niedawno zmarła Pani mama. Aktualnie doświadczane przygnębienie może być w znacznej mierze powodowane żałobą i jest to naturalna reakcja.

    Z drugiej jednak strony pisze Pani, że smutek trwa „parę ładnych lat”, co może sugerować dystymię, czyli łagodną, długotrwałą postać depresji. Niewykluczone też, że śmierć mamy była czynnikiem spustowym – strata często poprzedza epizody dużej depresji. Te rozważania należy potraktować jak hipotezy, gdyż tylko po bezpośrednim kontakcie i po przeprowadzeniu wywiadu klinicznego mógłbym postawić diagnozę.

    Nastrój ze zrozumiałych względów pogarsza dodatkowo niedawne rozstanie z chłopakiem. Pisze Pani również o zagubieniu, niewiedzy „kim jest” i „dokąd zmierza”. O poczuciu osamotnienia i braku pewności siebie. Wszystkie czynniki nawarstwiają się i pogarszają samopoczucie. Nad częścią z nich da się i warto pracować.

    Bez względu na to, czy to dystymia przybrała na sile, czy przechodzi Pani teraz po prostu epizod depresyjny, stanu tego absolutnie nie należy lekceważyć, zwłaszcza, że towarzyszą mu myśli samobójcze. Stanowczo w takim wypadku wskazane jest niezwłoczne rozpoczęcie leczenia.

    Informuje Pani, że nie „stać Panią na psychoterapeutów”. Muszę w tym miejscu wyraźnie zasygnalizować, że psychoterapia nie jest fanaberią czy luksusem. Biorąc pod uwagę rangę problemów, nad którymi podczas terapii się zwykle pracuje i odpowiedzialność, jaka spoczywa na terapeucie, ceny także nie należą do wygórowanych. Przede wszystkim jednak w terapii absolutnie nie chodzi o psychoterapeutów, tylko o Pani zdrowie i życie. Proszę zwrócić uwagę, że istnieją różne możliwości współpracy i różne placówki oferujące zróżnicowane usługi w rozmaitych cenach. To tylko i wyłącznie kwestia dostosowania warunków terapii do Pani problemu i możliwości finansowych. Z drugiej strony może Pani również po prostu udać się do internisty i powiedzieć o swoich odczuciach. Internista skieruje Panią na konsultację do lekarza psychiatry, który bo zbadaniu zapewne zacznie farmakoterapię i najprawdopodobniej zaleci także psychoterapię.

    Jak Pani widzi, sporo jest do zrobienia. Warto zacząć działać. By sprawdzić, czy nie jest to „żadne choróbsko”, a jeśli jednak, to rozpocząć leczenie, przejść przez to. Najpewniej będzie to droga, podczas której uzyska Pani co najmniej zalążki odpowiedzi na pytania „kim jestem” i „dokąd zmierzam”.

  19. Cytat

    Dzień Dobry,

    Mój problem to relacja z mężczyną,którego poznałam na pocżatku lutego. Przypadek sprawił, że poznaliśmy się w pracy na projekcie który trwał ponad miesiąc.Przez ten czas mieszkaliśmy w hotelu i pracowaliśmy razem. Zaprzyjażniliśmy się a na koniec pobytu nasze relacje stały się bardziej zażyłe. Po skończonej pracy zabrał mnie do siebie do Krakowa (ja jestem z Warszawy) cały marzec mieszkaliśmy razem, pod koniec miesiac wyjechał na wakacje z których wrócił po ponad 3 tygodniach. W tym czasie mieszkałam u niego zostawił mi klucze. Teraz też pomieszkujemy razem. Tylko co z tego. Na samym początu kiedy sie poznaliśmy powiedział że nie szuka teraz nikogo i nie chce się z nikim uwawiać. Powiedziałam że rozumiem, ale kiedy zaproponował że zabierze mnie do siebie zgodziłam się. Ta propozycja pojawiła się po mojej wiadomości że może skoro tak nam jest dobrze w swoim towarzystwie warto się spotykać i zobaczyć co dalej- nic nie planować. Wczoraj jednak powiedział mi że nigdy nie rozmawialiśmy o przyszłości i ze nie jesteśmy parą bo nie chce się teraz z nikim wiązać ale lubi mnie i dobrze mu się spedza ze mną czas i nie chce też żeby coś się między nami zepsuło przez nieporozumienia. On jest po rozwodzie był z kimś 10 lat i pół roku po ślubie się rozwiódł (pod koniec 2013) bo żona powiedziała że jednak go nie kocha za to że jest dziecinny i nieodpowiedzialny. Również mi powiedział że gdybym poznała go lepiej sama miała bym takie zdanie. Ja też jestem po rozstaniu z kimś kogo przytłaczałam swoja osboą bo chiałam na siłe być razem, cały czas. Na obecnym partnerze bardzo mi zależy i staram się nie popełniać tych samych błędów. Nie wiem jednak jak mam interpretować tą znajomość. Czy to może wina leży po mojej stronie?Czy warto w ogóle to kontynuować?

    Dzień dobry, zapoznawszy się z Pani listem chcę na wstępie zaznaczyć, że psycholog / psychoterapeuta nie jest po to, by doradzać lub sugerować rozstrzygnięcia, więc nie odpowiem na pytanie „czy warto to w ogóle kontynuować”. Spróbuję jednak zasygnalizować Pani kilka ważkich kwestii. Uważam, że warto aby odpowiedziała Pani sobie na kilka istotnych pytań zanim podejmie decyzję odnośnie związku.

    Jak się Pani czuje żyjąc z mężczyzną, który jasno i wprost informuje, że nie uważa, iż jesteście Państwo parą, i że nie chce się wiązać? Nie czuje się Pani zawiedziona, odtrącona albo osobą kochającą bez wzajemności?

    Czy taka znajomość spełnia Pani kryteria satysfakcjonującej relacji? Czy tak wyobraża sobie Pani udany związek? Czy to jest tym, czego Pani obecnie potrzebuje?

    Czy potrzebuje Pani poczucia bezpieczeństwa i uczuć towarzyszących pełnemu związkowi?

    Czy funkcjonowanie w relacji, która zdaje się dla partnera zaledwie tymczasowa, daje Pani poczucie bezpieczeństwa i emocjonalne spełnienie?

    Jak się Pani czuje z niemożnością zaangażowania się bądź brakiem wzajemnego zaangażowania ze strony partnera?

    Czy nie ma Pani poczucia, że partner traktuje Panią jak kogoś „na chwilę” dopóki nie znajdzie się ktoś inny, kto być może odpowiadałby mu bardziej?

    Czy trwanie w tej relacji korzystnie wpływa na Pani samopoczucie i poczucie własnej wartości?

    Czy kocha Pani partnera, a w takim wypadku, jak się czuje z brakiem perspektyw (znamienna „rozmowa o przyszłości” poprowadzona w ten sposób, że partner stwierdza „nie jesteśmy parą”)?

    Jak Pani mówi innym, na przykład przyjaciółkom, rodzinie o swojej relacji z partnerem? Czy mówiąc o tym odczuwa Pani wstyd, zakłopotanie, uważa Pani, że to niezręczny temat?

    Czy uważa Pani, że zasadnym jestem wspólne życie pod jednym dachem z mężczyzną, który nie uważa Państwa za parę i który zamiast na przykład wyrazić uczucie, stwierdza, iż Panią „lubi”? Czy lubienie wystarczy, by wieść wspólne życie w ten sposób?

    Czy jest Pani dobrze, czy raczej czuje Pani, iż to nie ma przyszłości i w związku z tym ma Pani poczucie marnowania czasu lub wytracania energii na coś nietrwałego, bez głębszego sensu?

    Czy coś skłania Panią do tego, by wierzyć, że zmieni Pani partnera (jego postawę) lub wznieci w nim uczucie, jeśli dostatecznie mocno się Pani postara, wykaże, wystarczająco dużo wytrzyma i zniesie? Czy uważa Pani, że tak to powinno wyglądać – tzn. Pani musi się wykazać, dowieść własnego zaangażowania, żeby partner zwrócił odpowiednio uwagę, pokochał?

    I wreszcie, jak Pani traktuje własne rozterki i emocje, które im towarzyszą? Coś Panią skłoniło do napisania na naszym forum, jakaś wątpliwość, niezdecydowanie lub może nieufność wobec własnych odczuć? Czy jest Pani w stanie wsłuchać się w siebie, w swoje emocje, własne myśli, które nasuwają się w związku z tą sytuacją?

    W razie gdyby chciała Pani drążyć ten temat dalej i potrzebowała wsparcia przy podejmowaniu decyzji bądź analizowaniu motywów, które Panią kierują, zapraszam na konsultację indywidualną: psycholog online, przez Skype.

    Warto również rozważyć lekturę artykułu: 

     

  20. Cytat

    Witam moim problemem jest na dmierna nerwowość ciągle krzycze jestem ciągle zdenerwowana łatwo się irytuje.

    Moj mąż już nie może ze mną wytrzymać krzyczę o byle co.

    Dzieci tez na tym cierpią

    Szanowna Pani,

    o ile ogólne rozdrażnienie i podenerwowanie nie są powodowane przyjmowanymi lekami lub chorobą fizjologiczną, należałoby się przyjrzeć czynnikom psychologicznym oraz temu, co obecnie w Pani życiu powoduje gniewliwy nastrój. Mogłoby to się odbyć na przykład podczas psychoterapii pod kątem tzw. zarządzania gniewem.

    Proszę również przeczytać poniższy artykuł:

     

  21. Cytat

    od dwóch miesięcy dzieje się ze mną coś dziwnego, mam problemy w zasypianiu, trace apetyt i zauważylam spadek wagi. przestałam wychodzić z domu, każda czynność jest dla mnie wyzwaniem, najchetniej nie wstawałabym z łóżka. Wychodze tylko do pracy, ewentualnie do sklepu. Od początku roku mam wiele problemów, zmieniłam pracę, ciagle odczuwam lęki że sobie nie poradze, nie mam żadnych celów w życiu nie wiem nawet co mam ze sobą zrobic. Ciagle jestem zmeczona, wszystko mnie boli i najchetniej ciagle bym spała, nie umiem tego przezwyciezyc... konczy sie to lezeniem w łozkui patrzeniem w sufit. na niczym nie umiem sie skupic, ciagle o czyms zapominam. Meczy mnie to bo kiedys bylam zupelnie inna, nie mam wielu znajomych, nikogo z kim moglabym porozmawiac.

    Szanowna Pani,

    obawiam się, że Pani przypuszczenia mogą być zasadne, jakkolwiek diagnoza depresji nie odbywa się wyłącznie w oparciu o analizę objawów, ale i w drodze wykluczenia innych dolegliwości, które również mogą skutkować tego rodzaju odczuciami.

    Pokrzepiające, że stosunkowo szybko zaczęła Pani szukać pomocy. Im prędzej rozpocznie się leczenie, tym lepiej – zwłaszcza w przypadku domniemanej depresji, ale także w przypadku ewentualnych innych przyczyn złego stanu.

    Na ten moment proponuję wypełnić znajdujące się tutaj kwestionariusze:

     

     

     

    Wyniki stanowić będą pomoc przy diagnozie, ale również dadzą Pani lepszy wgląd w swój obecny stan. Warto je sobie zapisać.

    Zalecany jest kontakt ze specjalistą w celu rozpoczęcia leczenia. Nasz gabinet oferuje taką pomoc również za pośrednictwem Internetu (psycholog online).

  22. Cytat

    Mam 28 lat, męzczyzna. Problemy z którymi sie zmagam towarzysza mi odkąd pamietam, wraz z wiekiem mimo walki z nimi i rzpełamywaniu robia sie jescze bardziej uciazliwie. Zawsze czulem sie źle wśród ludzi, (oczywiscie poza tymi ktorymi bardzo dobrze znam, chociaz nawet z nimi jakos nie czulem sie w pelni spokojny), gdy ide ulica nawet czuje sie zagrozony, choc wiem ze nic mie nie grozi raczej, klasyczne mysli to takie "co on sobie mysli terazo o mnie " i sie zmarwiam i tu nstepuje wewnatrzna walka z tymi myslami i emocjami i rozne argumenty za i przeciw. Ogólnie zawsze sie duzo wszystkim zamartwialem np. w szkole jak byl pierwszy dzien po swietach to przez cala droge zamartwialem sie czy moze dzis jednak nie myslo trzeba przyjsc. Zawsze chcialem byc najlepszy mimo ze aby to osiagnac to nie robilem wystarczajaca i bylem leniwy co powodowalo zlosc na siebie ogromna i krytyke siebie. Sam przez wiele lat probowalem z tym walczyc medytacje, treningi trening Schultza i jacobsona, mindfullness, muzyka relaksacyjna, zajac sie jakims sportem boks, jazda na rowerzem bieganie, nauka gry na instrumencie gitara, harmonijka, beben poprostu znalesc cos aby nie myslec, nie analizowac cigale wszystkiego ale wiekszosc rzeczy bardzo szybko poczucilem bo na poczatku sprawialy jakas tam radosc ale potem juz stawaly sie czynnosciami ktore robi sie na sile. Oczywiscie pochlanialem wiele ksiazek na temat rozwoju osobostego, psychologi itd, alby sie dwiedziec co ze mna nie tak jest i znalesc rozwiazanie.

    A tak w skrócie to co zauwazylem to :

    - Do kazdej mysli czy emocji dodaje wyobrazenie siebie (czyli takie "ja"  czyli obraz siebie jak wygadam w oczach innych).

    -Zamartwianie sie ciagle o niemal wszystko.

    -Głowne emocje to lęk ( przed kompromitacja, "oslabieniem sie" zrobieniem czegos nie nie tak) , irytacja,  silna niechęć do wiekszosci  rzeczy czy zadań, zlosc na siebie i innych

    - Dogłebna nanaliza wszystkego pod roznym kątem

    -Nieustajacy wewnetrzy konflikt i krytyka

    -Niemoznosc zrelaksowania sie

    - Przeżuwanie wszystkich emocji i kreowanie różnych scenariuszy i potepianie siebie za to że nie moge poprostu odpuscic

    -Nie wiem jak sie zachowac w sytuacjach spolecznych

    - Reakcja na sytuacje konfliktowe albo nawet zeby cos komus powiedziec to albo uleglość albo agresja (bo powoduje zal i złość do siebie)

    - Niezadowolenie z siebie

    - Bole glowy, bole plceców, permamentne napiecia w kregoslupie

    Dziekuje za uwage

    Szanowny Panie,

    niestety wydaje się, że bez profesjonalnie przeprowadzonego wywiadu psychologicznego lub lekarskiego trudno będzie w oparciu o podane informacje odpowiedzieć na Pana pytanie.

    Neurotyzm jest cechą osobowości, przekładającą się na łatwość popadania w stany lękowe, niską odporność na stres, brak równowagi emocjonalnej. Natomiast osobowość ulegająca to rodzaj zaburzenia osobowości charakteryzujący się między innymi postrzeganiem siebie jako społecznie niekompetentnej osoby, ograniczaniem kontaktów z ludźmi (z wyjątkiem kilku lubianych), zaabsorbowaniem krytyką lub odrzuceniem w sytuacjach społecznych.

    Neurotyzm może być zmierzony przy pomocy testu psychologicznego, natomiast diagnozę zaburzenia osobowości stawia psychoterapeuta lub psychiatra odpowiedzialny za leczenie danej osoby.

    W swojej wiadomości pisze Pan o zamartwianiu się, lęku, dolegliwościach fizjologicznych… Specjalista przebadałby Pana pod kątem zaburzenia lękowego uogólnionego, które ma tego typu objawy. 

    Jak wspomniałem na wstępie, zalecana jest konsultacja psychoterapeutyczna lub wizyta u lekarza psychiatry. 

  23. Cytat

    Witam, piszę trochę w imieniu swojego męża. Nie wiem jak mogę mu pomóc a sam nie daje się namówić na wizytę u psychologa. Ma 50 lat, kiedyś był energicznym facetem jednak wszystko się zmieniło jakieś półtora roku temu kiedy przeszedł zawał. Teraz fizycznie jest już z nim dobrze ale niestety zachowuje się jak cień człowieka. Nie robi już żadnych rzeczy które kiedyś go cieszyły, snuje się po domu, prawie ze mną nie rozmawia a na nasze mieszkające jeszcze z nami ale już dorosłe dzieci tylko czasami warknie. Co ja mam zrobić. Mąż chyba ma depresję ale kiedy proszę go żeby porozmawiał z kimś o tym to stwierdza że to normalne w jego wieku bo jego czas już się i tak skończył więc nie ma sensu nic robić. Sama też czuje się okropnie jakby moje małżeństwo było dla niego nieważne. Szukam pocieszenia w internecie ale to do niczego nie prowadzi. Może poradzicie mi państwo jak namówić małżonka żeby skorzystał z jakiejś pomocy bo bardzo za nim tęsknię i nie mogę patrzyć jak on odcina się od życia i od rodziny.  

    Szanowna Pani,

    z przejęciem zapoznałem się z opisem sytuacji, w której się Pani znajduje. Wydaje się, że momentem zwrotnym był zawał męża, bo „po nim wszystko się zmieniło”. Czy równolegle nastąpiło coś jeszcze, co mogło przyczynić się do takiego pogorszenia się samopoczucia małżonka? Czy z uwagi na pogorszenie zdrowia utracił on możliwość wykonywania lubianych czynności (uprawiania wysiłkowego hobby albo ulubionego sportu)? Jeśli tak, warto by spróbować znaleźć coś, co wypełniłoby lukę.

    Wprawdzie powiada Pani, że małżonek obecnie fizycznie jest w porządku, ale wizyta u lekarza psychiatry mimo wszystko jest wskazana. Przed ewentualnych zdiagnozowaniem depresji, która Pani podejrzewa, i zastosowaniem odpowiedniego leczenia farmakologicznego, lekarz wykluczyłby najpierw inne przyczyny złego samopoczucia (jak np. niedoczynność tarczycy lub inny stan ogólonemdyczny, który też może skutkować pewnymi objawami depresji). Być może przyjmowanie leków byłoby dla małżonka łatwiejsze do zaakceptowania niż wizyty u psychoterapeuty (choć psychoterapia mimo wszystko również w przypadku depresji jest zalecana).

    Namówienie na wizytę u specjalisty to trudny orzech do zgryzienia, jeśli ktoś stanowczo wyraża dezaprobatę wobec takiego rozwiązania. Jeśli rozmowy nie skutkują, warto namyślić się nad tym, kto mógłby z największym powodzeniem „dotrzeć” do męża i zmobilizować go jednak by skorzystał z konsultacji. Kto miałby to być, jeśli najbliższa rodzina nie daje rady? Cóż, może stary przyjaciel, ktoś szczególnie poważany przez małżonka, a może warto zamówić wizytę domową psychiatry, o ile mąż nie odmówi uczestnictwa w tego typu przedsięwzięciu? Pani zna męża najlepiej, więc proszę spróbować wybrać taką osobę, która z największym prawdopodobieństwem zmotywuje małżonka do szukania pomocy.

    Wspomina Pani również o tym, że sama czuje się fatalnie, a także, że szuka pocieszenia w Internecie. Sytuacja faktycznie jest trudna, więc może warto samemu również skorzystać ze wsparcia psychoterapeutycznego, by przez nią przejść bez narażania się na negatywne konsekwencje nieustającego zamartwiania się o los rodziny i zdrowie męża, towarzyszący temu stres.

  24. Cytat

    Sama nie wiem co mnie podkusiło żeby zacząć się tu uzewnętrzniać, jakoś intuicja mówi mi, że może tym razem uzyskam jakąś odpowiedź, co by chociaż trochę odsłoniła prawdę o mnie. Wiedzie mi się w życiu i sporo osób mi zazdrości, a ja zupełnie nie podzielam ich zdania. Teoretycznie mogę mieć każdego, ale czemu ciągle czuję taką pustkę jakby kontakt z facetem to była tylko prozaiczna chwila niczym picie herbaty. Myślałam przez chwilę, że jestem może lesbijką, ale nie, na pewno nie. Nie umiem sobie ułożyć życia z żadnym mężczyzną. Robię za gwiazdę i jestem zawsze w centrum uwagi, doskonała w każdym calu, prawdziwa perfekcjonistka. Nocami nie ryczę, nie jestem taka, nie pozwalam sobie na taką słabość, ale coś mnie zżera od środka. Sama nie wiem czy to pustka czy samotność. Nawet gdy ktoś leży obok. Nawet gdy mnie obejmuje. Czuje się tylko maskotką w czyichś ramionach i nienawidzę tego stanu bo chciałabym czuć coś więcej do człowieka z którym akurat jestem ale nie mogę. Oni wszyscy są tacy niedoskonali. Zresztą jestem całkowicie niezależna i w sumie nie potrzebuje żeby mi facet mącił, a pomocy też nie potrzebuję. Czasem mi lepiej bo wiem że muszę trzymać wysoki poziom ale przecież to tak naprawdę do niczego nie prowadzi. Jestem zmęczona maską spełnionej, ale nie umiem nawet na chwilę jej zdjąć. Nawet jak mi nie idzie to udaję że wszystko jest po mojej myśli. Czy jest jakaś dźwignia która by w jakiś sposób pozwoliła mi poczuć coś więcej niż presję? Żebym chciała a nie tylko ciągle powinnam? Żebym umiała odwzajemnić cokolwiek zamiast słyszeć ciągle, że jestem „za szklaną ścianą”?

    Szanowna Pani,

    pisze Pani o tym wszystkim w sposób, który określiłbym jako pozorny brak przejęcia – widać, że Pani zależy na rozwiązaniu tej zagadki, a jednak kryje się z tym Pani nawet pisząc tak szczere wyznanie anonimowo na forum.

    Skąd ta nadprodukcja zasadniczości, która uniemożliwia zaangażowanie?

    Skąd pomysł, że bliskość jest słabością?

    Zasłanianie się czy to maską, tarczą wykutą z perfekcjonizmu i bezwzględnych wymogów, czy „szklaną ścianą” uniemożliwia autentyczną wieź i intymność. Trzeba zaryzykować i trochę się odsłonić, by móc doświadczyć bliskości. To nie jest słabość, to siła, odwaga, by mieć nadzieję i wiarę w sens, zasadność związku, we własną zdolność kochania.

    Wydaje się, że strategia, którą Pani stosuje, doskonale sprawdzała się w pewnym okresie czasu w przeszłości, a nawet do teraz sprawdza się w niektórych sferach życia. Rzecz jednak w tym, że taktyka totalnej samowystarczalności pozbawia Panią tego, co człowiekowi niezbędne – duchowej więzi z drugą osobą i wszystkiego, co to ze sobą niesie. Pisze Pani o dylemacie „czy to pustka czy samotność” – a może to synonimiczne opisy tego samego?

    Czytając Pani wpis przypomniały mi się pewne słowa o następującym brzmieniu: „Albo pozostaje włóczyć się bez celu, co robię, albo – porozmawiać z Kimś. Ale nie ma z kim! Trzeba łykać to wszystko samemu, przetrawiać samemu. A czasem tak chciałbym do kogoś mówić naprawdę – jak małe dziecko. A przecież, kiedy mam mówić, zmieniam wszystko w żart, i nic nie mówię. Słów mi brakuje – tylko ciągła niepewność, żeby się nie obnażyć zanadto, żeby nie zdradzić, co się myśli naprawdę. Duma jakaś idiotyczna, żeby zostawić dla siebie tylko, i potem móc się grzebać w myślach” – R. Wojaczek

    Być może zatem warto nadrobić zaległości i, jak w tym cytacie, nauczyć się „mówić naprawdę” żeby nie „łykać wszystkiego samemu”, mieć z kim porozmawiać, nie mieć poczucia, że włóczy się (przez życie) bez celu. Doskonałość choćby najwyższych lotów, wyobrażona moc posiadania każdego, bycie gwiazdą zawsze w centrum uwagi – żadna z tych rzeczy nie da tego, co dałoby autentyczne spełnienia na głębokim poziomie. Jest raczej straszliwie absorbujące i na dobrą sprawę może całkowicie uniemożliwić odkrycie i osiągnięcie tego, co uzna się za najbardziej wartościowe.

    Warto zauważyć, że relacje z innymi bywają częstokroć odbiciem tego, w jakiej relacji jesteśmy z samym sobą. Proszę wyjść zza „szklanej ściany” i zobaczyć siebie taką, jaka jest, a nie wyłącznie przez pryzmat mniej lub bardziej maskujących, bo sztucznych, powinności.

  25. Cytat

    Witam
    Pewnie nie jestem jedynym, który nie wie jak zacząć? Mam poważne problemy ze sobą, z własną samooceną, agresją, złośćią. Mam wrażenie, że przegrałem swoje życie. wydaje mi się, że mogłem osiągnąć tak wiele i wszystko zmarnowałem. Odkąd pamiętam byłem strasznie bity przes swoją matkę, pasem, kablem, gdy byłem trochę starszy było to co kolwiek co leżało pod ręką. Byłem bity za wszystko. Za nie wykonanie polecenia, za zadawanie pytań, za brudne ciuchy co wg mnie w przypadku dzieciaków to rzecz normalna. Prawie codziennie słyszałem jak matka krzyczy "zabiję cię ty sku....synu, pójdę siedzieć ale będę miała spokój" i tym podobne epitety. Wydaje mi się, że byłem dobrym dzieckiem. Już jako 5 latek robiłem samodzielnie zakupy zgodnie z listą wypisaną przez matkę, sprzątałem mieszkanie oraz wykonywałem inne domowe czynności. Byłem bardzo dobrym uczniem, znacznie wyróżniającym się od innych uczniów. Później już poprostu bałem się wszystkiego, kolegów, matki, ojczyma. Gdy dostałem słabszą ocenę byłem tak przerażony, że chwytając za klamkę od drzwi do domu słyszałem kołotanie własnego serca. Później wszystko się zmieniło. Jak to się potocznie mówi wpadłem w złe towarzystwo. Przestałem się bać. Gdy miałem lat 12 uciekłem z dwoma kolegami z domu. Po trzecim dniu znalazła nas policja. Zaczęło się najgorsze. Nikomu nie pozwoliłem z siebie kpić, drwić. Biłem się z każdym o wszystko. Szybko okazało się, że jestem w tym bardzo dobry. Teraz to mnie się wszyscy bali i nikt nie odzywał się do mnie bez szacunku. Zaczął się alkochol i imprezy. To tak w skrócie. Teraz mam 35 lat. Kilka miesięcy temu odesza ode mnie żona z dziećmi. Byłem strasznie podejrzliwy, cały czas doszukiwałem się kłamstwa i zdrady. W kłotniach używałem wulgarnych slów oraz niejednokrotnie używałem przemocy fizycznej. W końcu się stało. Zdradziła mnie choć się do tego nie przynaje mimo dowodów. Myślę że to ja ją do tego popchnąłem. Miała mnie dość. Poszła do nowej pracy gdzie koleżanki szybko ją uświadomiły.Pojawił się ktoś kto był dla niej dobry i tyle. Zaczęła mnie strasznie traktować. Kpiła, wyszydzała. Nie mogłem tego znieść. Miałem kika samobójczych prób, niestety bezskutecznych. Żona wiedziała o tym jednak mimo to nie spróbowała mi nawet pomóc. Organizm sam się obronił-jak zwykle. Mimo to czułem, że nic dla niej nie znaczę. Ból był jeszcze większy. Nadal we mnie tkwi.Nie wiem co robić ? Tak bardzo chciałbym móc być szczęśliwym, i czuć że inni są szczęśliwi przy mnie.Pomóżcie mi, proszę.

    Szanowny Panie,

    zapoznałem się z Pana listem z dużym przejęciem. Współczuję i jednocześnie jestem pełen podziwu dla Pana siły i wytrzymałości biorąc pod uwagę to, z jakimi sytuacjami musiał Pan się zmagać w dzieciństwie.

    W trakcie lektury nasuwały mi się różne myśli, z którymi postaram się teraz z Panem podzielić.

    W jakiejś mierze Pana zachowanie jest podobne do przemocowego postępowania matki. To przypomina trochę kliszę fotograficzną – po obu stronach jest obraz ilustrujący przemoc, ale po jednej jest Pan ofiarą, a po drugiej sprawcą. Całkiem często tak to niestety wygląda, że osoba doświadczająca przemocy w dzieciństwie w dorosłym życiu kontynuuje scenariusz, ale zmieniając rolę...

    Z przemocą jest zasadniczy problem, który już Pan najwyraźniej zna – przemoc zawsze uderza także w tego, kto ją stosuje. Uderza w jego relacje z innymi ludźmi, uderza w jego sytuację życiową, uderza w jego historię życia wcale nierzadko narażająca na konflikt z prawem i związane z tym poważne konsekwencje. Raniąc niszczymy też siebie.

    Przede wszystkim proszę więc uzmysłowić sobie, że agresja (słowna, fizyczna, jakakolwiek inna) czyni także z Pana ofiarę. Nie przejęzyczyłem się. Nawet jeśli to Pan stosuje przemoc, pada Pan jej ofiarą w sposób, który Pan widzi po tym, jak obecnie wyglądają Pana relacje z rodziną. Wyrządza Pan sobie ogromną krzywdę niejako kontynuując dzieło swojej mamy, poniekąd ją naśladując. Nie tego Pan przecież chce dla siebie (i dla swoich bliskich), prawda?

    Z pewnością należałoby zatem rozbroić tą tykającą bombę, którą Pan nosi w sobie, by agresja (wobec siebie i wobec innych) przestała dominować w Pana historii. W przeciwnym wypadku jej finał może być tragiczny.

    Piszę Pan również o problemach z samooceną. Chociaż nieuniknione jest ponoszenie konsekwencji swoich uczynków, pozostajemy na szczęście zawsze wartościowi jako istoty ludzkie. Nikt tego Panu nie odbierze, o ile sam Pan tego sobie nie zrobi. Teoretycznie zdolność wspierania siebie, kibicowania sobie oraz poczucie, że jesteśmy godni, wartościowi nabywamy w dzieciństwie, w kontakcie z bliskimi osobami. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by zamiast roztrząsać, iż tak się nie stało, opanować to wszystko teraz i zbudować wiarę w siebie samodzielnie. Przebaczyć tym, którzy byli niepomocni, choć powinni, i zatroszczyć się o siebie teraz.

    W temacie wiadomości postawił Pan bardzo ważne pytanie: „kim jestem”. To fundamentalna kwestia dla każdego człowieka, ale jeszcze ważniejsze jest to „kim będę”, tzn. kim pragnę być, jakim chcę siebie widywać codziennie w lustrze patrząc sobie w oczy, kim pragnę dla siebie być. Relacja z samym sobą jest bardzo ważna. Dobrze być dla siebie przyjacielem, doradcą, kimś dodającym otuchy, ale i hamującym siebie w porę, chroniącym przed złymi impulsami, dlatego też pomimo tych przytłaczających odczuć, że „przegrał Pan swoje życie”, warto dać sobie jeszcze jedną szansę, a w razie potrzeby kolejną i próbować być lepszym, bo innego rozstrzygnięcia nie ma.

    Pańskie życie toczy się dalej, niejedno Pan już przeszedł, proszę jednak przestać walczyć, a zacząć przepracowywać swoje trudności i rozpracowywać problemy. Proszę zejść z dróg wiodący donikąd i zacząć wydeptywać własną drogę, a wówczas każdy dzień stanie się jakąś cząstką odpowiedzi na pytanie „kim jestem”.

     

×
×
  • Utwórz nowe...

Ważne informacje

Używając strony akceptuje się Warunki korzystania z serwisu, zwłaszcza wykorzystanie plików cookies.