Witajcie,
Nie wiem, czy to odpowiedni dział tego forum, by podzielić się z Wami swoimi rozterkami, ponieważ chyba pasują one do każdego po trochu. Ostatnio życie mnie trochę przeczołgało. Zakończyłam związek po 7 latach. Żyłam z partnerem, który unikał tematów trudnych. Mieliśmy zupełnie odmienne spojrzenie na wspólną przyszłość odnośnie miejsca zamieszkania, pracy i ogólnie życia. Ciężko było je rozwiązać. Wyszłam z inicjatywą kompromisu, bo nie miałam pomysłu, jak inaczej to rozwiązać. Niestety mojego byłego partnera interesowała opcja, w której ja dostosuję się do jego planów. Dla mnie było to nie do przejścia. Musiałabym mieszkać z jego rodzicami z dala od swojej rodziny, a co najgorsze nie mogłabym pracować, co dla mnie jest niedopuszczalne, bo bardzo cenię sobie niezależność. Lata mijały, temat był przekładany na później, ja bardzo to przeżywałam, ale jak to mawiał mój były partner "nie ma co wybiegać w przyszłość". W dniu swoich 30 urodzin doszłam do wniosku, że dłużej nie dam już rady żyć w ten sposób. Spakowałam walizkę, wynajęłam mieszkanie. Był to dla mnie ciężki okres. Jestem introwertyczką, więc nie otaczam się ogromną grupą przyjaciół. Miałam jedną, wieloletnią przyjaciółkę. Problem był w tym, że nasi partnerzy też się przyjaźnili. Nie mogłam liczyć na jej wsparcie, słyszałam tylko, że MUSIMY się pogodzić, bo przecież tyle wspólnych lat i w ogóle. Bardzo mnie to bolało, bo ja nie byłam szczęśliwa w tym związku od kilku lat, a jej to w ogóle nie interesowało. Nie posłuchałam, nie zostałam przy partnerze, którego ona uważała dla mnie za odpowiedniego i kontakt się urwał. Można powiedzieć więc, że zostałam sama... Mam duże wsparcie w rodzinie, ale nie lubię przytłaczać nikogo swoimi problemami. Minął jakiś czas, weszłam w nowy związek. Podchodziłam do niego bardzo ostrożnie, nie chciałam nikogo zranić, nie interesowało mnie znalezienie kogoś, kto będzie chwilowym plastrem na ranę. Jestem w szczęśliwym związku, ale niestety przez wzgląd na pracę mojego partnera, przez jakiś czas musi być to związek na odległość. Poświęca mi każdą wolną chwilę, ale czasem zdarza się tak, że tego wolnego casu jest bardzo mało i nie widujemy się np. dwa tygodnie. Taka rozłąka bardzo mi ciąży. Lubię samotność, lubię ciszę, spokój i swoje towarzystwo, ale chwilami mam wrażenie, że mam tego wszystkiego aż za dużo. Kiedy rozmawiam o tym z partnerem mam wrażenie, że ciągnę go za sobą na dno i wpędzam w poczucie, że nie spełnia moich oczekiwań. Staram się skupić na pracy, na różnych ważnych sprawach, ale coraz częściej wraca do mnie myśl, że to ze mną jest coś nie tak, że już zawsze będę sama. Na co dzień sprawiam wrażenie osoby zorganizowanej, konkretnej, poukładanej, uśmiechniętej. Mam odpowiedzialną pracę, grupę ludzi pod sobą. Świetnie radzę sobie w pracy, ale po powrocie do domu wchodzę w zupełnie inną rzeczywistość. Niby wszystko w porządku, czuję się kochana, spełniona. Z drugiej strony jednak wiem, że coś jest nie tak, ale sama nie wiem dokładnie co. Byliście kiedyś w podobnej sytuacji? Zdaję sobie sprawę, że nikt nie znajdzie dla mnie złotego środka, ale czasem dobrze móc tak po prostu wyrzucić z siebie po prostu emocje