Skocz do zawartości
  • PODCASTY.jpg

ardnaskawis

Użytkownik
  • Zawartość

    2
  • Rejestracja

  • Ostatnio

ardnaskawis's Achievements

Początkujący forumowicz

Początkujący forumowicz (1/14)

  • Twórca Konwersacji

Recent Badges

0

Reputacja

  1. Mam 29 lat, jestem kobietą. Od kilku miesięcy spotykałam się z mężczyzną, znaliśmy się od kilku lat, jednak dopiero niedawno przypadkiem wpadliśmy na siebie, w wyniku czego spotkaliśmy się na kawę, drugi raz i trzeci. Spotkania robiły się coraz luźniejsze, a on nie krył zainteresowania fizycznego moją osobą, co na tamtą chwilę było mi niezwykle potrzebne (3 wcześniejsze związki zakończone ze względu na nagły zanik pociągu fizycznego u partnerów, totalnie straciłam poczucie atrakcyjności). Zaczęłam się angażować, a kiedy mu o tym mówiłam, podkreślał, że na chwile obecną nie chce się wiązać, ale że mnie bardzo lubi, że mu się bardzo podobam, "zobaczymy co będzie". Zaczęliśmy sypiać ze sobą regularnie. To był najcudowniejszy seks jaki do tej pory przeżyłam. Nauczyłam się o sobie bardzo dużo. Byłam szczęśliwa. Wciąż jednak ja chciałam czegoś więcej, a on się przed tym bronił, dystansując się w każdej sytuacji, kiedy robiło się choć trochę poważniej. Ja robiłam sobie nadzieję w tym, że powiedział o nas swojemu bratu i najlepszemu kumplowi, kupił prezent, zabrał na wycieczkę - co było wyjściem z domu - jego strefy komfortu. Zauważyłam jednak, że tak bardzo mi zależy, że totalnie nie jestem sobą. Bałam się powiedzieć cokolwiek, żeby go nie urazić i nie stracić, bo Ona bardzo łatwo odpuszczał. Kilka razy się z nim żegnałam, mówiąc, że nie radzę sobie z tym, że jemu na mnie nie zależy, on odpuszczał, po czym po kilku dniach sam pierwszy się odzywał, nawet mówiąc, że tęsknił. Prosiłam go tylko o jedno - aby powiedział mi wprost kiedy będzie pewien, że nic z tego więcej nie będzie. Nie oczekiwałam deklaracji, oczekiwałam tylko, że damy sobie spokój w momencie, w którym on uzna, że nie chce już sprawdzać co będzie, bo jest pewien, że między nami nie będzie nic. Kiedy po kolejnym "powrocie" kolejny raz usłyszałam, że jemu jest dobrze samemu, że on nie szuka związku, nie byłam w stanie tego udźwignąć. Poprosiłam o konkrety, zadałam kilka pytań. Powiedział, że przez te kilka miesięcy nic do mnie nie poczuł mimo tej intymności i namiętności, że jestem wspaniała i dlatego chce utrzymać kontakt, że coś go do mnie bardzo przyciąga,ale od początku mówił, że nie będzie z tego nic więcej - co jest ewidentnym kłamstwem. Dodał także, że nie będzie mi tłumaczył czego się boi, bo "gdyby chciał się otworzyć to by poszedł do psychologa", chamsko wykrzykując, że nie jestem jego terapeutką, że to ze mną jest coś nie tak, że mam dziwne "odpały" i że po tym spotkaniu mogę być pewna, że już się do mnie nie odezwie. Chcąc być twardą odpowiedziałam mu tylko, że nie muszę znosić takich zachowań, że powinien zauważyć też swoje błędy, że nie musi być dla mnie bezczelny bo nie zrobiłam nic złego okazując mu jak bardzo mi na nim zależy. W tak beznadziejnej atmosferze przebiegła nasza ostatnia rozmowa. Czas leczy rany - tak mówią. Problem polega na tym, że on często odwiedza moje miejsce pracy, niestety wtedy mijamy się. On jak gdyby nigdy nic mówi mi "cześć", ja odpowiadam półgłosem, po czym wracam do swojego biura i mnie rozbija na tysiące malutkich kawałków, trzęsę się, płaczę, mam ogromny wyrzut adrenaliny, który trwa około godziny przynajmniej, a po tym czasie czuję się jakbym przebiegła maraton. Jestem cholernie zmęczona. Po takich sytuacjach dopada mnie ogromny żal, smutek, myśli o tym jak beznadziejna jestem, że znów nie zasłużyłam na szczęście, że znów zostałam zraniona, ale przecież to pewnie jest moja wina, bo jestem za miękka, za głupia, za szara, zbyt wrażliwa. Obecny świat stawia przecież poprzeczkę bardzo wysoko. W najgorszych momentach tych stanów - co przeraża mnie najbardziej - miewam myśli o zabiciu się. Nie mam siły na życie, nie czerpię z niczego radości, jestem samotna, nikt za mną płakał nie będzie, a mi będzie już wszystko jedno. Myślę wtedy o tabletkach lub o zjechaniu na przeciwległy pas podczas prowadzenia samochodu. Nie robię tego, bo wiem, że to nie jest sposób na załatwienie problemu, ale te myśli są ode mnie silniejsze i wracają. Wiem, że inni mają ważniejsze problemy niż niespełniona miłość, dlatego nie poruszam tego tematu żaląc się przyjaciołom. Przyjaciołom, którzy z resztą uważają mnie za duszę towarzystwa i bardzo pozytywną, mądrą i piękną kobietę. Oczywiście nie wierzę w ani jedno ich słowo, bo przecież "mówią to bo mnie kochają". Jak sobie z tym poradzić? Jak przestać płakać i myśleć o nim i o tym jak nieszczęśliwa jestem? Jak nabrać na nowo chęci do życia czy chociażby do rozmawiania ludźmi? Proszę o pomoc.
  2. Od kilku miesięcy spotykałam się z mężczyzną, znaliśmy się od kilku lat, jednak dopiero niedawno przypadkiem wpadliśmy na siebie, w wyniku czego spotkaliśmy się na kawę, drugi raz i trzeci. Spotkania robiły się coraz luźniejsze, a on nie krył zainteresowania fizycznego moją osobą, co na tamtą chwilę było mi niezwykle potrzebne (3 wcześniejsze związki zakończone ze względu na nagły zanik pociągu fizycznego u partnerów, totalnie straciłam poczucie atrakcyjności). Zaczęłam się angażować, a kiedy mu o tym mówiłam, podkreślał, że na chwile obecną nie chce się wiązać, ale że mnie bardzo lubi, że mu się bardzo podobam, "zobaczymy co będzie". Zaczęliśmy sypiać ze sobą regularnie. To był najcudowniejszy seks jaki do tej pory przeżyłam. Nauczyłam się o sobie bardzo dużo. Byłam szczęśliwa. Wciąż jednak ja chciałam czegoś więcej, a on się przed tym bronił, dystansując się w każdej sytuacji, kiedy robiło się choć trochę poważniej. Ja robiłam sobie nadzieję w tym, że powiedział o nas swojemu bratu i najlepszemu kumplowi, kupił prezent, zabrał na wycieczkę - co było wyjściem z domu - jego strefy komfortu. Zauważyłam jednak, że tak bardzo mi zależy, że totalnie nie jestem sobą. Bałam się powiedzieć cokolwiek, żeby go nie urazić i nie stracić, bo Ona bardzo łatwo odpuszczał. Kilka razy się z nim żegnałam, mówiąc, że nie radzę sobie z tym, że jemu na mnie nie zależy, on odpuszczał, po czym po kilku dniach sam pierwszy się odzywał, nawet mówiąc, że tęsknił. Prosiłam go tylko o jedno - aby powiedział mi wprost kiedy będzie pewien, że nic z tego więcej nie będzie. Nie oczekiwałam deklaracji, oczekiwałam tylko, że damy sobie spokój w momencie, w którym on uzna, że nie chce już sprawdzać co będzie, bo jest pewien, że między nami nie będzie nic. Kiedy po kolejnym "powrocie" kolejny raz usłyszałam, że jemu jest dobrze samemu, że on nie szuka związku, nie byłam w stanie tego udźwignąć. Poprosiłam o konkrety, zadałam kilka pytań. Powiedział, że przez te kilka miesięcy nic do mnie nie poczuł mimo tej intymności i namiętności, że jestem wspaniała i dlatego chce utrzymać kontakt, że coś go do mnie bardzo przyciąga,ale od początku mówił, że nie będzie z tego nic więcej - co jest ewidentnym kłamstwem. Dodał także, że nie będzie mi tłumaczył czego się boi, bo "gdyby chciał się otworzyć to by poszedł do psychologa", chamsko wykrzykując, że nie jestem jego terapeutką, że to ze mną jest coś nie tak, że mam dziwne "odpały" i że po tym spotkaniu mogę być pewna, że już się do mnie nie odezwie. Chcąc być twardą odpowiedziałam mu tylko, że nie muszę znosić takich zachowań, że powinien zauważyć też swoje błędy, że nie musi być dla mnie bezczelny bo nie zrobiłam nic złego okazując mu jak bardzo mi na nim zależy. W tak beznadziejnej atmosferze przebiegła nasza ostatnia rozmowa. Czas leczy rany - tak mówią. Problem polega na tym, że on często odwiedza moje miejsce pracy, niestety wtedy mijamy się. On jak gdyby nigdy nic mówi mi "cześć", ja odpowiadam półgłosem, po czym wracam do swojego biura i mnie rozbija na tysiące malutkich kawałków, trzęsę się, płaczę, mam ogromny wyrzut adrenaliny, który trwa około godziny przynajmniej, a po tym czasie czuję się jakbym przebiegła maraton. Jestem cholernie zmęczona. Po takich sytuacjach dopada mnie ogromny żal, smutek, myśli o tym jak beznadziejna jestem, że znów nie zasłużyłam na szczęście, że znów zostałam zraniona, ale przecież to pewnie jest moja wina, bo jestem za miękka, za głupia, za szara, zbyt wrażliwa. Obecny świat stawia przecież poprzeczkę bardzo wysoko. W najgorszych momentach tych stanów - co przeraża mnie najbardziej - miewam myśli o zabiciu się. Nie mam siły na życie, nie czerpię z niczego radości, jestem samotna, nikt za mną płakał nie będzie, a mi będzie już wszystko jedno. Myślę wtedy o tabletkach lub o zjechaniu na przeciwległy pas podczas prowadzenia samochodu. Nie robię tego, bo wiem, że to nie jest sposób na załatwienie problemu, ale te myśli są ode mnie silniejsze i wracają. Wiem, że inni mają ważniejsze problemy niż niespełniona miłość, dlatego nie poruszam tego tematu żaląc się przyjaciołom. Przyjaciołom, którzy z resztą uważają mnie za duszę towarzystwa i bardzo pozytywną, mądrą i piękną kobietę. Oczywiście nie wierzę w ani jedno ich słowo, bo przecież "mówią to bo mnie kochają". Jak sobie z tym poradzić? Jak przestać płakać i myśleć o nim i o tym jak nieszczęśliwa jestem? Jak nabrać na nowo chęci do życia czy chociażby do rozmawiania ludźmi? Proszę o pomoc.
×
×
  • Utwórz nowe...

Ważne informacje

Używając strony akceptuje się Warunki korzystania z serwisu, zwłaszcza wykorzystanie plików cookies.