Terapia śmiechem
Najmniej mnie rusza to, co mnie nie dotyka, a nie dotyka mnie to, czego nie biorę do siebie. Nie oznacza to zbywania rzeczywistości milczeniem i odwracania wzroku od tego, co na mnie w niej czyha. Jest to tylko wybór, by zapatrywać się na sprawy z pozycji siły – zamiast z pozycji ofiary. Wybór trafny, bo w większości przypadków możemy tylko wzruszyć ramionami i wywrócić oczami, gdy los strzela w nas tak, jak strzelają do siebie w filmach z cyklu „zabili go i uciekł”, czyli posyła długie serie ślepakami. Taka postawa bywa nazywana stoicyzmem, a ten styl – radykalną akceptacją, choć podobnież starożytni samurajowie okrzyknęli to beką z życia. Jakąż lepszą osłoną, jakimże bezpieczniejszym okopem na tym poligonie łez, dysponujemy, aniżeli absurdyzm? Tyleż on usłużny – i to na każde wezwanie – co pożyteczny, ilekroć przychodzi nam robić słodką lemoniadę z kwaśnych cytryn, bo do niczego innego niektóre doświadczenia nadać się nie zdołają. Ktoś mógłby zarzucić, że to śmiech przez łzy, ale uważam, że lepiej zanosić się śmiechem, niż nosić ze sobą ciężki bagaż gnijących cytrusów. Może to jednak wynikać z mojej niemodnej słabości do poezji, zwłaszcza, że rzekł kiedyś jeden z jej twórców: „brałbym życie na poważnie, gdyby świat nie był żartem”. Tak czy inaczej, pokrzepiający jest fakt, że terapia śmiechem jest dostępna od ręki i za darmo, choć bywa bezcenna.
Warto zobaczyć:
0 Comments
Recommended Comments
There are no comments to display.