Skocz do zawartości
  • PODCASTY.jpg

sarasaravv

Użytkownik
  • Zawartość

    1
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez sarasaravv

  1. Witam wszystkich! z mężem znamy się ponad 10 lat, 7 jesteśmy małżeństwem. Mamy dwójkę dzieci. Ja od zawsze byłam osobą wysoko wrażliwą, empatyczną, przejmowałam się problemami ludzi, których nawet nie znam. Zawsze bardzo analizowałam każdy spór z kimkolwiek, zawsze dążyłam do zgody byle tylko się z nikim nie kłócić. Bardzo źle znoszę gdy ktoś na mnie krzyczy. Wtedy tracę wszystkie argumenty; mam dosłownie uczucie jakby ktoś na mnie wylewał wiadro gorącego błota, taka brudna. W tej chwili mam tylko ochotę zamknąć się w pokoju i płakać. Nie potrafię nawet rozmawiać przy krzyku i jednocześnie wstydzę się łez wiec uciekam. Osoby z którymi pracuję, znajomi postrzegają mnie jako osobę pewną siebie, zabawną, wyluzowaną - tak też chcę się czuć. Problem w tym, że mam wrażenie, że mąż „podcina mi te skrzydła”. Piszę teraz bardzo subiektywną ocenę: mąż jest osobą bardzo zapatrzoną w siebie, w swoje potrzeby. W kontaktach z ludźmi nie dostrzega ich emocji, często swoimi żartami (które nie brzmią jak żarty) sprawia przykrość wiej osobom, nie raz doprowadzając do konfliktów. Przykład: nasza wspólna znajoma niedawno rozstała się z chłopakiem. Wiedziałam, że jest to dla niej „temat tabu” i celowo nie nawiązywałem do tego. Natomiast mąż przy każdej możliwej okazji to robi i wypytuje. Gdy znajoma mówi „nie chce o tym rozmawiać” to on „ale dlaczego? Jak mi wyjaśnisz to przestane pytać”. Gdy ja mu zwracam uwagę, że ktoś może nie chcieć rozmawiać na jakiś temat to on na mnie krzyczy, że będzie rozmawiał z kim chce i o czym chce i on nie rozumie jak ktoś może o czymś nie chcieć rozmawiać. Zadaje bardzo intymne pytania, nawet mojej rodzinie: o pieniądze, o związki, o jakieś tajemnice. Nie widzi w tym nic nie na miejscu. Przed każdym wyjazdem do rodziny czy znajomych to już odczuwam stres co on znowu powie. Kolejna sprawa: życie codziennie z nim bywa naprawdę ciężkie. Uważam, że naprawdę w życiu nam niczego nie brakuje: mamy cudowne dzieci, fajny dom, pieniędzy też nam nie brakuje, oboje jesteśmy zdrowi i mamy naprawdę super rodziny. Mam wrażenie, że z powodu braku problemów on szuka ich w życiu codziennym. Ja (od zawsze) gdy napotkam problem to pierwsza myśl: jak go rozwiązać, on natomiast: kto jest winien?! (nigdy nie on). Gdzie dla mnie to nigdy nie ma znaczenia. Przykład: mówię mu, że szukam swoich kolczyków. On zamiast pomóc mi szukać to chodził za mną i wrzeszczał, że powinnam pilnować swoich rzeczy. Gdy on coś zgubi ja wstaje i pomagam mu szukać bez żadnego negatywnego uczucia. On jest osobą, która bardzo szybko wpada we wściekłość. Nie mówię tu o agresji fizycznej, tylko słownej. Gdy coś go zdenerwuje to nie liczy się ze słowami, z tym gdzie jest, kto to słyszy. Nie raz zrobił mi sceny w sklepie, na przykład: powinnam zrobić listę zakupów zgodnie z tym jak są ulokowane produkty żeby iść po kolei i POWINNAM WIEDZIEĆ gdzie co leży w sklepie. Strasznie na mnie krzyczał przy ludziach, że teraz trzeba się gdzieś cofać. Byłam wtedy w połowie ciąży tak na marginesie. Dodam też, że on kiedyś będąc w tym samym sklepie dzwonił do mnie gdzie leżą brokuły bo to logiczne, że jeśli dałam na listę to mam wiedzieć gdzie to jest. Po prostu często nagle wymyśla jakieś „oczywistości” czy „zasady” i twierdzi, że wszyscy tak robią, tylko ze mną jest coś nie tak. Często też w rozmowach z innymi ma bardzo pogardliwy ton, jakby uważał się za lepszego a wszyscy inni to idioci. Kolejna kwestia: on jest totalnie uzależniony od telefonu. Ma nawet grę w którą potrafi grać po kilkanaście godzin dziennie (!). Stwierdził nawet, że nie mam od niego wymagać, że nagle ma coś zrobić bo nie może przerwać gry (!!!). Dla mnie to jest totalna abstrakcja. Tłumaczę mu, że z dwójka dzieci nie da się wszystkiego planować i będą sytuacje nagłe. Za każdym razem gdy on gra a ja mówię, że ma zrobić to czy tamto to mówi w minutach za ile czasu to zrobi i oczywiście przy tym wzdycha. Kiedyś córka gdy miała kilka miesięcy i płakała. Powiedziałam, żeby poszedł zrobić mleko a ja ją uspokajałam. To on musiał grę dokończyć a potem poszedł. Czy tylko dla mnie to jest nie do pomyślenia?! Kolejny problem: gdy on czegoś nigdy nie robił lub czegoś nie lubi robić to po prostu ma to zrobić ktoś inny. On nie będzie się tego uczył albo jemu się nie chce. A gdy już coś robi to wyżywa się przy tym na mnie, że czemu ja tego nie zrobię. On nie widzi, że trzeba coś posprzątać, coś komuś pomóc, zainteresować się jedzeniem (np. odwiedziny u rodziców/teściów - on tylko je, a żeby sam zrobić to nie, tylko siedzi na kanapie i gra. W moim domu to wtedy palę się ze wstydu a u teściów gdy zwracają mu uwagę to on nie odrywając wzroku od telefonu mówi, że przecież nikt mu nie musi nic robić, on nic on nikogo nie potrzebuje: tylko, że nie na tym polegają relacje rodzinne). I dodam, że ja już tego nawet nie komentuję, bo wtedy on znowu się na mnie wydziera, że ja się go czepiam i w takim razie on nigdzie nie musi jeździć. Wracając do tego, że nie widzi emocji i jest egocentryczny. Była sytuacja, że pojechałam z dwójką dzieci na weekend do rodziny, on został w domu (przecież musiał odpocząć po ciężkim tygodniu chwili pracy i grania do nocy). Nasze dziecko zachorowało, musiałam jechać do szpitala. Na szczęście po konsultacji wróciliśmy do domu, ale i tak sytuacja była poważna. Ja od dwóch dni prawie nic nie jadłam ze stresu. On przyjechał (podejrzewam, że gdybym sama nie napisała to nie wiem czy by tak było). Gdy ja usypiałam drugie dziecko on przyszedł i spytał gdzie jest pasta do zębów bo się skończyła. Powiedziałam, żeby spytał moją mamę. To wściekł się, że jestem niepoważna, że nie wiem gdzie co leży w domu jak tu mieszkałam (nie mieszkam od 13 lat). Popłakałam się z tego stresu i bezradności i mu mówię, że dopiero wróciłam ze szpitala z dzieckiem a on mi robi takie wyrzuty. To on dalej brnął, że ja jestem nienormalna bo jak mogę takich rzeczy nie wiedzieć. Gdy ja mu mówiłam, że to jak on się teraz zachowuje jest po prostu skandaliczne to on tylko „ok, jeszcze coś? Bo duszno w tym pokoju i chce wyjść”. Tego typu sytuacji jest wiele. Inna kwestia: hipokryzja. Jak już pisałam: on tworzy jakieś dziwne zasady, natomiast one inaczej obowiązuje mnie i jego. Przykład: jego rodzeństwo miało do nas przyjechać w sobotę a nagle napisali, że będą w niedziele i to nam pasuje. Oczywiście, nie ma problemu. Gdy moje rodzeństwo zaprosiło nas w niedziele (siostra się przeprowadza i w sobotę robiła zakupy w meblowym) to mój mąż się obraził, że jego nikt o zdanie nie zapytał w jaki dzień dzień bo (teraz wjeżdża ta zasada) niedziela jest od odpoczynku a nie od spotkań a moja siostra powinna zrobić zakupy w tygodniu po pracy a nie w sobotę. Ja poszłam z dziećmi na spotkanie a on został w domu sam bo powiedział, że moja rodzina go nie szanuje (?!). Gdy powiedziałam, że z jego rodzeństwem kwestia niedzieli była inna to nagle powiedział, że z moimi to by się napił drinka to musi być sobota a ze swoimi by się nie napił (??!!). Moja rodzina nigdy nie powiedziała nic złego na jego temat, nigdy nie zrobiła mu nic na złość. Wręcz przeciwnie. Bardzo go lubią. On często podkreśla jak wiele rzeczy go nie obchodzi. Na kilku komunikatorach mamy swoje rodzinne grupy gdzie mamy kontakt codziennie. Każdy pisze co u niego. On najczęściej tego w ogóle nie czyta lub tylko wyzywa, że musi wyciszyć bo ciagle ktoś pisze jakieś głupoty. Kiedyś była rozmowa, że rodzice remontują dom i żeby założyć grupę to będziemy tam wysyłać pomysły/linki do zakupów/itp. Męża nie było przy tej rozmowie i sama mówię, żeby jego nie dodawać. Dwa tygodnie później coś napomknęłam, że w grupie o remoncie. On zdziwiony i zrobił wielką awanturę mojemu szwagrowi (który tworzył te grupę), że jego nie dodał i przy okazji też ubliżając a mi powiedział, że nie życzy sobie ich u nas w domu i nasze dzieci nie mają się z nimi widywać (!!). Ja mu oczywiście mówiłam, że przecież jego nigdy nic nie interesuje i to ja nie kazałam go dodawać do grupy. Dla niego to był po prostu tylko argument żeby kolejny raz ubzdurać sobie, że KTOŚ GO NIE SZANUJE. On też często źle wypowiada się o mojej rodzinie. Mówię to tylko mi. Twierdzi, że moje siostry są niedojrzałe bo jeżdżą na kilkudniowe festiwale i wydają na to dużo pieniędzy (to jeden z przykładów). Gdy on sam większość dnia spędza na telefonie. I tu wrócę do początku mojego postu: ja źle znoszę krzyki, napiętą atmosferę. On z kolei nie potrafi czegoś spokojnie wyjaśnić tylko musi nakrzyczeć i wyjaśnić coś już/natychmiast. Nie ma możliwości „pogadamy o tym na osobności/w domu”. On potrafi mi naubliżać przy rodzinie czego ja nie cierpię. Dlatego nawet gdy coś mi nie pasuje, on powie coś nie na miejscu to ja się nie odzywam byle szybko zakończyć dyskusje i żeby on nie ciągnął tematu co robi nagminnie (najczęściej jego celem jest to, by ktoś mu przyznał rację lub chce rozmawiać na tematy bardzo kontrowersyjne, nie na miejscu, drażliwe dla rozmówcy). Mam wrażenie, że nie ma w sobie krzty empatii, gdzie ja mam jej zbyt wiele. I zdaje też sobie sprawę, że on tak też został wychowany (co potwierdza jego rodzeństwo): gdy tylko coś się denerwował to jego mama zaraz mu nadskakiwała, gdy czegoś nie lubił robić to rodzice robili za niego. A gdy coś zrobił to i tak robili za niego bo zrobią to lepiej. Mąż też przyznał, że z tego powodu ma problem z tym, żeby robić nowe/nieznane rzeczy skoro i tak ktoś to zrobi lepiej. Mnie rodzice wychowali tak, żebym w każdej sytuacji potrafiła sobie poradzić. Ja bardzo rzadko proszę o pomoc. Zawsze myślę, jak coś zrobić sama. Z kolei mąż - co ktoś może zrobić za mnie. Przykład: ja potrafię jednocześnie zająć się dwójką dzieci, gotować obiad i sprzątać. Mąż jak siedzi z jednym dzieckiem to nie jest w stanie podnieść się i wziąć butelki. Ja muszę skądś przyjść i mu podać. W związku z czym mało interesuje go życie rodzinne. On nie wie gdzie co leży w domu, jeszcze do niedawna nie wiedział gdzie są jakie ubrania dzieci. Robi w tej kwestii niewiele ale wymaga ode mnie perfekcji właśnie w rzeczach które ja robię bo on nie lubi/bo on nie wie jak to zrobić. Również tego tupet czasem doprowadza mnie do szału. Przykład: będąc już wysoki w ciąży myłam podłogę. On bez żadnej krępacji przeszedł sobie i gdy wyraziłam swoje niezadowolenie to tylko powiedział, że przecież on mi nie kazał sprzątać, po co to robię. Pewnie wielu z Was myśli: co ja z nim jeszcze robię skoro jest taki niedojrzały. On ma też naprawdę wiele zalet, ale nie będę ich wymieniać bo nie to jest tematem postu, a poza tym ja nie chce iść na łatwiznę i się rozstać tylko chcę to naprawić. Potrzebuję porady w kwestii: - jak mam z nim rozmawiać by nie eskalować jego złości? Zwłaszcza przy innych osobach? - jak mu wytłumaczyć by przestał zadawać ludziom niewygodne/drażliwe pytania? (Ludzie z uprzejmości nie mówią mu, że coś jest nie tak, dlatego on twierdzi, że tylko ja się jego czepiam) - jak znosić jego ciągłe hipokryzje, gdzie mi po prostu brakuje czasem argumentów na jego absurdy - jak nauczyć go, żeby wychodził ze swojej strefy komfortu bez obwiniania mnie - jak radzić sobie z problemami gdzie on zamiast mi pomóc to zajmuje się obwinianiem mnie Często po prostu mam poczucie, że żyję pod jednym dachem z dwójką małych dzieci i jednym nastolatkiem, w fazie buntu, któremu trzeba tłumaczyć, że innych ludzi się szanuje i życie w rodzinie polega na relacjach a nie przejeżdżaniu do kogoś na weekend i leżeniu z telefonem na kanapie. Przepraszam, ale nie potrafiłam ująć tego krócej a jeszcze i tak to nie wszystko
×
×
  • Utwórz nowe...

Ważne informacje

Używając strony akceptuje się Warunki korzystania z serwisu, zwłaszcza wykorzystanie plików cookies.