Skocz do zawartości
  • PODCASTY.jpg

Kaasiazy

Użytkownik
  • Zawartość

    1
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Ostatnio na profilu byli

Blok z ostatnio odwiedzającymi jest wyłączony i nie jest wyświetlany innym użytkownikom.

Kaasiazy's Achievements

Początkujący forumowicz

Początkujący forumowicz (1/14)

  • Twórca Konwersacji

Recent Badges

0

Reputacja

  1. Dzień dobry, Mam 25 lat. Pracuję i studiuję zaocznie. Z moim partnerem jestem w związku od 6 lat, wchodziłam w ten związek uniesiona 3 metry nad ziemią i z głową chmurach, myślałam że wygrałam los na loterii. Jednak z każdym kolejnym rokiem jestem coraz bardziej obdzierana z nadziei, że nadal tkwię w takim samym związku jak na początku. Jestem wykończona emocjonalną huśtawką jaką funduje mi mój partner. Wielokrotnie byłam jego kozłem ofiarnym w niepowodzeniach, sam wręcz nazywał mnie przyczyna swoich porażek. Po czym po ok. tygodniu i burzliwej kłótni stawałam się najfajniejszą dziewczyną na świecie i jego najlepszym przyjacielem. Za ok. miesiąc znów słyszałam, że jest ze mną z przyzwyczajenia i najlepiej jakbyśmy się rozstali. Ostatnio jego największym zarzutem jest moja samodzielność i zaradność, to, że wszystko wolę zrobić sama i do niczego go nie potrzebuję. I owszem stałam się zosią samosią, jednak jest to wynikiem wielokrotnego zwracania mi uwagi, że robię coś nie tak jak on by chciał, że trzeba po mnie wszystko poprawiać, że wszystko musi mi pokazywać palcem, że jestem pustakiem, baranem i nieudacznikiem. Jestem zamknięta w sobie bardziej niż kiedykolwiek. Nie czuję żadnej potrzeby żeby dzielić się z nim moimi przeżyciami czy problemami, wole wszystko załatwiać sama. Nasza sytuacja życiowa wygląda tak, że mieszkamy w jego mieszkaniu, w mieście oddalonym o 800km od naszych domów rodzinnych. On zarabia 4 razy więcej ode mnie. Mimo to ratę kredytu za jego mieszkanie, rachunki i większość zakupów dzielimy na pół, czasami on dokłada 500 zł więcej do miesięcznego budżetu. Jeżdżę jednym jego samochodem którego koszty napraw, serwisów opłacam sama. I wydawałoby się to normalne, ponieważ ja go używam więc ja pokrywam koszty. Jednak domeną mojego partnera jest „nie ma rzeczy tanich i dobrych”, dlatego za nowe opony zapłaciłam 2000 zł., za ubezpieczenie kolejne 2000 i niedługo również czeka mnie wydatek wymiany klocków za pewnie kolejne 2000, wszystko musi być z najwyższej półki. Zawsze oferuje on swoja pomoc w pokryciu kosztów lub częściowej ich spłacie, jednak po takich sytuacjach wielokrotnie było mi to już bardzo boleśnie wypominane, żeby tego uniknąć teraz po prostu tej pomocy odmawiam dla swojego świętego spokoju, jednak moja kondycja finansowa przez to bardzo kuleje. Na moje ostatnie urodziny, na pytanie co bym chciała dostać odpowiedziałam, że wspomniane nowe opony, żeby odjąć sobie jeden wydatek, dostałam depilator za 2tys i zegarek za 600 zł. Każda kobieta skakałaby ze szczęścia, przecież to spełnienie naszych materialnych marzeń, ja miałam tylko wyrzuty sumienia, że na pewno zostanie mi to wypomniane, jednak prezent przyjęłam, ale chyba bardziej ze strachu przed tym co byłby gdybym tego nie zrobiła. Po wszystkim rozesłał zdjęcie prezentów do swoich znajomych jak wspaniałe dary mi kupił i jakim wspaniałym jest mężczyzną dla swojej kobiety, po czym dodał że na opony będę musiała się już dołożyć. Za ok. 2 tyg. usłyszałam, że nie wie na co on tyle pieniędzy wydał w tym miesiącu, że przecież to proste, że przeze mnie ma tyle wydatków, że do niczego się nie dokładam i nie ma ochoty być moim sponsorem. Więc opony kupiłam sama z pomocą rodziców. Takie wyrzuty strasznie bolą bo przecież przed związkiem z nim byłam całkowicie niezależna finansowo i wiodłam całkiem spokojne życie, dziś muszę prosić o pomoc rodziców bo nie jestem w stanie się utrzymać. Aby poprawić swoją sytuację oprócz swojego typowego etatu (40h/tyg) zaczęłam dorywczo udzielać korepetycji, jednak mój partner stwierdził, że powinnam z tego zrezygnować gdyż za dużo nie ma mnie w domu i nasz pies nie może tyle być sam. Dodam, że on pracuje od 9 do 19 z przerwą 2h na obiad. Po powrocie z pracy wszystkie domowe obowiązki spadają na mnie. Odkurzanie, sprzątanie, pranie, prasowanie, gotowanie, zakupy. On nie robi z tych rzeczy nic, uważa, że jeśli tyle pracuje i zarabia to w domu ma prawo być zmęczony. Jednak mimo wszystko obiad na następny dzień musi być zrobiony, że miał co zjeść w przerwie, ale nie ma opcji żeby 2 dni jadł to samo, do tego śniadanie do pracy no i kolacja po powrocie, jednak to nie może być byle co bo zapyta co to za gówno ugotowałam, czysto też musi być bo nazwie mnie syfiarą i zakupy też muszą być zrobione bo przecież lodówka nie może być pusta, a ja mam na to dużo czasu. Jego obowiązkiem jest zadzwonić do mechanika, aby naprawił mu samochód, do fachowca aby naprawił gniazdko w domu oraz do hotelu jeśli mamy gdzieś jechać na wyjazd. Przepraszam zapomniałam o jego głównym obowiązku, czyli telefonie do mamy do której regularnie żali się jak mu jest w życiu źle. Rodzina mojego partnera to głównie 3 osoby, ojciec zmarł kilka lat temu. Z opowieści moje go partnera był on typowym przemocowcem ze skłonnościami do alkoholu, dodatkowo miał zatargi z prawem mimo wysokiej pozycji zawodowej. Mama jest lekarzem i świetnym emocjonalnym manipulatorem, który świetnie potrafi wzbudzić w nim poczucie winy obrażając się, że za długo nie dzwonił lub skarżąc się na różne dolegliwości z którymi nic nie robi, mimo że ma ogromne możliwości. Ma tez brata zaawansowanego alkoholika, również lekarza, z wyrokiem za znęcanie się nad żoną i dzieckiem. Z resztą rodziny nie utrzymują kontaktu lub są pokłóceni. Wszystkich uważają za debili i nieudaczników, za swoje największe osiągniecia uważają dobrą sytuację finansową. Niestety, mój partner również mnie uderzył, było to dwa razy, ale doświadczyłam też szarpania, krzyków, wyzwisk i zawsze powodem było to, że sama go sprowokowałam, że jestem tak beznadziejna, że był zmuszony to zrobić. Z mieszkania również byłam brzydko wypraszana, po czym jak chciałam wyjść byłam z powrotem wciągana do środka, najczęściej za włosy. Zabierano mi kluczyki do samochodu i mówiono że nie mam honoru, że jeszcze nim jeżdżę i w ogóle z nim jestem. Jednocześnie nie pozwalał odejść, błagał, przepraszał, a gdy to nie pomagało krzyczał i wyzywał. Moja rodzina natomiast jest duża, jak wszędzie są drobne sprzeczki i konflikty, jednak nigdy nie było przemocy i obrażania się, finansowo nie było najlepiej, ale nie mogłam narzekać, rodzice zawsze starali się zapewnić mi wszystko czego potrzebowałam. W moim domu panuje luźna, wesoła atmosfera, przy spotkaniach rodzinnych jest również alkohol, jednak daleko w tym do jakiekolwiek uzależnienia. Czuję się tam swobodnie, nikt nie jest idealny a mimo to każdy się akceptuje i jest dla siebie życzliwy. U nas ostatnio jest spokojniej, siedzę po prostu cicho, dużo rzeczy robię z automatu bo wyszkoliłam się do tego stopnia, żeby było jak najmniej powodów do złości. Mimo wszystko jest źle, bo robię wszystko sama, bo nie potrzebuje go w życiu, bo szukam tylko sponsora albo ojca, bo on jest ze wszystkim sam i czuje się samotny. Jest to przykre, bo interesuje się wszystkim co go otacza, jestem zaangażowana w jego sytuacje zawodową, towarzyską, wspieram na każdym kroku i staram się zawsze przy nim być, jednak po czasie okazuje się, że jednak robiłam to źle. W sytuacji gdy bardzo dużo przytył stwierdził że ma z tego satysfakcję i to moja wina, że go nie mobilizuję, że i tak mówię że podoba mi się i go takiego kocham. Ja sama stałam się nerwowa, na zwróconą uwagę zaczynam głupio się tłumaczyć, wybucham złością i krzyczę, od razu płaczę i histeryzuję, co jeszcze bardziej go denerwuje. Ja wiem, że nie byłam taka, nie wiem co się ze mną dzieje, czy sama jest tak toksyczna i rzeczywiście ciężko ze mną wytrzymać czy są to już wady nabyte bo latach takiego traktowania. Mam wstręt do siebie, bo nawet jeśli nadchodzą te kolorowe momenty, gdzie jestem najlepsza na świecie to czuję że mimo wszystko muszę się starać żeby jak najdłużej utrzymać taki stan, jestem podejrzliwa czy komplementy które dostaję, nie są zawoalowaną krytyką, czy pieniądze które rzekomo zarabia naszą wspólną przyszłość i tak są tylko jego i przy każdej nerwowej sytuacji będzie to podkreślone. Zaczęłam wątpić w jego bezinteresowność i dobroć dla mnie. Cały czas spodziewam się najgorszego przez co jestem drażliwa i niespokojna. Ostatnio podczas szczęśliwego okresu gdy odwiedzili nas znajomi czułam się naprawdę fajnie, rozmawialiśmy, śmialiśmy się i dobrze spędzaliśmy czas, po kilku dniach od odwiedzin usłyszałam, że on sobie przeanalizował wszystko i jednak w rozmowie próbowałam go upokorzyć i ośmieszyć. To samo było z naszym ostatnim wyjazdem, 4 dni spokojnego relaksu bez kłótni, a po powrocie do domu stwierdził, że obserwował mnie cały weekend i nie da się ze mną nic wspólnie robić i że przeze mnie musi sięgać po używki bo nie idzie wytrzymać. Na takie sytuację odpowiadam milczeniem. Wiem, że to nie jest dobre i nikogo nie powinno się karać ciszą jednak ja nie umiem inaczej, każdy rozmowa z mojej strony kończy się wybuchem emocji i płaczem czego on bardzo nie lubi, sama nie mam już na to siły i wolę po prostu siedzieć cicho. Wypełniam wszystkie domowe obowiązki, chodzę do pracy, ale milczę, okropnie zamykam się w sobie. W tym czasie mój partner próbuje pokazać mi jaki jest zaradny i szczęśliwy, jak dobrze zajmuje się psem i wszystkim dookoła, jednocześnie na każdym kroku wbijając mi szpilę. Co do wspomnianych używek, miał problem z alkoholem więc się zaszył bo widział że nie umie sobie z tym poradzić, w zamian sięgnął po skręta. W dobrych momentach pali bo twierdzi że sprawia mu to przyjemność, w złych dlatego że jest zmuszony przez sytuacje lub moje zachowanie. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ja go takie go lubię, wtedy jest uśmiechnięty, w dobrym nastroju, chętny do rozmowy i czuły. Później czar pryska. Bardzo boję się tego, że czekam na moment w którym sięgnie po używki. Ostatni tydzień byłam sama bo wyjechał do rodziny, odpoczęłam jak nigdy. Bez presji sprzątania, wyglądania dobrze bez poleceń i krytyki. Naprawdę było fajnie. Mój partner podczas swojego wyjazdu umówił się z moim ojcem na ryby. Podczas spotkania podszedł mojego tatę tak, żeby ten powiedział mu rzeczy które chciał usłyszeć. W odpowiedzi na to, usłyszałam że go oszukuję i że zupełnie mnie nie zna. Ze o niczym mu nie mówię, że zabiłam w nim wszystko co dobre i że to koniec. Przystałam na propozycję, nie rozmawiamy dwa dni, jednak wiem że kiedy wróci i kiedy rzeczywiście będę chciała odejść zmanipuluje mnie tak, że zostanę i będę starała się jeszcze bardziej żeby był ze mnie zadowolony. Dodam, że partner stale współpracuje z psychologiem, mam jednak wrażenie że nie o wszystkim mu mówi i nie do końca potrafi wynieść coś wartościowego z tych spotkań. Mam tego dość. Staram się jak potrafię i jednocześnie ma świadomość, że to nigdy nie będzie wystarczające, że zawsze znajdzie powód żeby mnie skrytykować. Mam tylko 25 lat, a czuje się jak emocjonalny wrak człowieka. Podczas pisania tego tekstu zobaczyłam jak wiele syfu ciągnie się za mną w tym związku, mimo to cały czas zastanawiam się czy to wszystko rzeczywiście nie jest moją winą, czy to ja nie jestem toksykiem i każdą sytuację przekręcam na swoja stronę. Potrzebuję obiektywnej oceny sytuacji bo sama w tym wszystkim za bardzo się pogubiłam. Nie ufam swoim decyzjom i wyborom, nie wiem co mam dalej robić. Będę bardzo wdzięczna za opinię.
×
×
  • Utwórz nowe...

Ważne informacje

Używając strony akceptuje się Warunki korzystania z serwisu, zwłaszcza wykorzystanie plików cookies.