Jesteśmy małżeństwem,ja mam 47 a mąż 49 lat. Mamy dwoje dzieci, 23 i 16 lat. Tylko młodsze z nami mieszka. Kilka dni temu mieliśmy z mężem awanturę , gdzie mój mąż wykrzyczał mi żebym przyznała się w końcu do romansu. I żeby było śmieszniej sprzed 20 lat. Posądził mnie o romans z osobą której ja nawet nie lubię i że go przez tyle lat okłamywałam. Na początku to się z tego śmiałam ale po chwili poczułam się okropnie. Jak można tak kogoś potraktować? I zaczęłam rozmyślać nad naszym małżeństwem, jak mój mąż przestał mi pomagać w życiu codziennym i jak zaczął mówić , że ja sama dam sobie świetnie radę. Tylko, że to było powiedziane tak aby to było z korzyścią dla niego. Zawsze mojego męża dopingowałam i zapewniałam, że on i my damy sobie ze wszystkim razem radę. A teraz widzę , że więcej ja dawałam z siebie niż mój mąż. Nie widziałam tego, że miałam coraz mniej od niego pomocy i przede wszystkim szacunku. Od dłuższego czasu jest tylko jego ciągłe ja. Oboje pracujemy, mąż więcej i ciągle słyszę że jest zmęczony jak go o coś proszę . Jedyne w czym pomaga to wynoszenie śmieci. Nawet z psami jak go proszę to nie chce iść . Gdyby mi tego rzekomego romansu nie wykrzyczał to ja bym dalej tą sytuacje akceptowała. Teraz widzę, że on po prostu prowadził jakieś podchody psychologiczne , bo w tej chwili to ja się czuję jak ostatni sort człowieka. Wykorzystana na maxa. Nie wiem jak ktoś tak długo przez tyle lat mógł w sobie trzymać taką złość na drugiego człowieka, myślałam że znam swojego męża ale okazało się że jednak nie. Teraz ja jestem tak zła na niego, że nie potrafię tego sobie jakoś ułożyć. Jak próbował ze mną o tym porozmawiać to znowu ja to wszystko mu wykrzyczałam. Na tą chwilę albo nie rozmawiamy albo ja na niego krzyczę. Nie wiem co mam robić .