Hej, bardzo Ci dziękuję za odpowiedź. Szczerze to jestem już całkiem pogubiona w tym wszystkim. Tu niestety nie chodzi tylko o babcię.
Wchodzi jeszcze w grę choroba mojej siostry. Po rwie kulszowej dostała niedowładu nogi. Teraz jest na oddziale rehabilitacji i sporo jeszcze czasu minie zanim noga wróci do sprawności. Prawdopodobnie w przyszłym tygodniu wychodzi do domu. Wiem, że będzie potrzebowała pomocy. Ja kwestię mieszkania załatwiłam jeszcze przed tym, jak jej choroba nie wydawała się aż tak poważna. Z jednej strony to będę mieszkała blisko, więc to nie jest problem żebym była w domu codziennie i im pomagała, ale i tak czuję, że w takim momencie nie powinnam się wyprowadzać, a z drugiej strony, czuję, że muszę się wyprowadzić, bo w tym domu nie mam żadnych praw.
Do tego mamy jeszcze psa, owczarka niemieckiego. Ma już 4 lata. Decyzję o tym, żeby wziąć psa podjął mój tata z braćmi. Wcześniej Herę wyprowadzaliśmy wszyscy, w tygodniu moi bracia, a w weekendy i kiedy byłyśmy z siostrą u taty i braci ja albo siostra. W grudniu mój tata że względu na chorobę nogi przeprowadził się do babci razem z Herą i od tej pory zajmowałyśmy się nią razem z siostrą.
Siostra bardzo pomagała w chorobie taty. Przewijała mu ranę w nodze i chodziła z nim do lekarza, ale nie dlatego, że ja nie chciałam, po prostu ona ma silniejszą osobowość i to ona weszła z tatą do gabinetu lekarza na pierwszej wizycie.
Ja zawsze byłam raczej osobą pomagającą po cichu i spełniającą polecenia innych
Teraz z nogą mojego taty już jest lepiej. Chodzi, jeździ samochodem, nawet zabiera Herę sam.
Jak siostra dowiedziała się o wyprowadzce, najpierw podjęła temat, że nie mam odłożonych pieniędzy na czarną godzinę. To jest faktem, ale dlatego, że odkąd zaczęłam pracować, pomagałam finansowo mojemu tacie.
Dzisiaj byłam u niej w szpitalu. Zapytała mnie czy odebrałam już klucze od stancji, powiedziała bardzo pouczającym tonem, że fakty są takie, że musi się teraz zająć sobą i że wybrałam sobie bardzo zły moment. To jest prawda i ja chcę jej pomóc ze wszystkich sił, ale też nie chce zrezygnować z samodzielności. Poruszyła też kwestię psa: powiedziała, że fakty są takie, że ona się nie zajmie Herą (to było dla mnie oczywiste) i że alternatywy są takie że albo załatwię to z braćmi, z sąsiadką, albo się odda Herę do schroniska. W dużej mierze ma rację, ale wie też dobrze, że ani sąsiadka, ani schronisko nie wchodzą w grę. Zna mnie na tyle dobrze, że wie, że będę gotowa nawet wstawać o 5 i przyjeżdżać wyprowadzać psa przed pracą. Zabolał mnie właśnie ten tekst o schronisku, pewnie przesadzam, ale ja to odebrałam jako manipulację.
Niestety nie mam jak o tym wszystkim porozmawiać z resztą rodziny, bo bracia są wygodni i opiekują się psem jak im wygodnie, a tata wytknie mi, że już kiedyś się wyprowadzałam i wróciłam, wytknie wszystkie moje wady i uderzy we wszystkie słabe punkty, a ja nie mam siły, ani zasobów żeby poradzić sobie z tą konfrontacją. Dlatego postanowiłam, że jutro odbiorę te klucze. Może nie wyprowadzę się od razu, ale nie zrezygnuję z tej stancji. Idę też do psychloga, bo nie wiem już kompletnie jak na to wszystko patrzeć i wszystko co wypracowałam na terapii 5 lat temu diabli wzięli.