Jestem mężczyzną. Mam 23 lata. Moj problem pojawil sie rok temu gdy wyjechalem za granice zarobic na remont mieszkania. Mialem dziewczyne ktora byla moim idealem. Chcialem zadbac o nasza przyszlosc. Kiedy bylem za granica klocilismy sie, bylem zazdrosny zerwalismy ze soba, nie pisalismy. Zaczalem zarzywac kokaine (wczesniej popalalem marihuanę) . Na poczatku raz na jakis czas. Pozniej co weekend. Wszystko we mnie narastalo stwierdzilem ze zrobilem najwiekszy blad i wrocilem do pl porozmawiac z moja byla. Pojechalismy do zakopanego na weekend. Czulem jakby sie nic nie zmienilo. Moja partnerka powiedziala ze za 3 miesiace do mnie wyjedzie i sprubujemy razem zyc za granica. Czulem sie swietnie nie bralem narkotykow. Jednak koncowo bala sie poleciec. Prawdopodobnie nie chciala zostawic rodzicow z doroslym bratem alkocholikiem. 2 tygodnie przed jej planowanym przylotem powiedziala ze nie przyjedziedzie. Zalamalem sie, cpalem kokaine przez 2 tygodnie dzien w dzien marzac o przedawkowaniu.po 2 tygodniach zarzylem leki nassene w duzej ilosci spalem bardzo dlugo.(mialem dosc zycia i tego wszystkiego) Po obudzeniu dotarlo do mnie ze niszcze swoje zycie zamiast prubowac naprawic co dla mnie wazne. Chcialem wstac na nogi i sie z nia dogadac. Rzucilem narkotyki prubowalem pisac do niej lecz ona odpisywala tylko krotkie wiadomosci, albo nie odpisywala wcale. Pewnego dnia rzucilem wszystko spakowalem sie i wykupilem bilet na samolot na nastepny dzien. Do niej dotarlem po polnocy. Poszlismy na spacer porozmawialismy, ale ona uznala ze nie jestem stabilny emocjonalnir i nie bedzie z kims takim, procz tego powiedziala ze rok sie nia nie interesowalem. Nie umiem sobie z tym poradzic. Obecnie wrocilem do rodzicow, ale moim rodzica nie moge sie zwierzyc z tego ze mam ze soba problem. Ojciec jest po 2 zawalach, Mama nie miala kolorowego zycia z Ojcem ktory ma problem z alkocholem. Moi bracia uznaja ze przesadzam i nie miesci im sie w glowie ze nie mam sil juz zyc. Nawet nie traktuja tego powaznie moze dlatego ze jestem najmlodszy. Przed przylotem mialem zmienne nastroje. Raz bylem super gosciem w swoich oczach, a za 5 minut plakalem ze jestem beznadziejny. Gdy uslyszalem zdecydowany glos mojej ukochanej ze mialem za duzo szans, juz nie pojawilia sie zadna pozytywna mysl. Mysle tylko o tym ze stracilem wszystko na czym mi zalezalo (moja dziewczyna nigy nie leciala na pieniadze) . Nigdy sie nie klocilismy na powaznie bylismy duzo lepszym zwiazkiem niz inne zwiazki naszych znajomych. Teraz Mysle o probie samobójczej przynajmniej 10 razy dziennie nawet w pracy gdy cos robie (jestem elektrykiem). Boje sie ze moja Mama by nie wytrzymala mojej smierci to jedyne co mnie powstrzymuje, nie chce jej dorzucac cierpien, bylem raczej ciezkim dzieckiem w wychowaniu. Zawsze bylem pewny siebie czulem sie lepszy bez powodu, wywyzszalem sie. Dzis jest na odwrot. Nie umiem sobie poradzic boje sie ze pekne i juz nie bedzie szans na poprawienie czegokolwiek. Chce dodac ze nie biore rzadnych narkotykow od 2 miesiecy. A codziennie mysle o swojej smierci. Jestem niewierzacy. Gdy gasnie swiatlo wyobrazam sobie ze tak cicho i ciemno jest po smierci i ze to idealne miejsce dla mnie. Prosze jesli ktos potrafi pomozcie mi. Nigdy nie umialem mowic o swoich problemach w twarz dlatego to pisze tu. Nie chce zeby moja rodzina i dziewczyna ktora nie chce ze mna byc miala pozniej wyrzuty sumienia. A Ja serio juz nie mam sil zyc.
Nielatwe przejscia
w Niełatwe przejścia
Napisano
Jestem mężczyzną. Mam 23 lata. Moj problem pojawil sie rok temu gdy wyjechalem za granice zarobic na remont mieszkania. Mialem dziewczyne ktora byla moim idealem. Chcialem zadbac o nasza przyszlosc. Kiedy bylem za granica klocilismy sie, bylem zazdrosny zerwalismy ze soba, nie pisalismy. Zaczalem zarzywac kokaine (wczesniej popalalem marihuanę) . Na poczatku raz na jakis czas. Pozniej co weekend. Wszystko we mnie narastalo stwierdzilem ze zrobilem najwiekszy blad i wrocilem do pl porozmawiac z moja byla. Pojechalismy do zakopanego na weekend. Czulem jakby sie nic nie zmienilo. Moja partnerka powiedziala ze za 3 miesiace do mnie wyjedzie i sprubujemy razem zyc za granica. Czulem sie swietnie nie bralem narkotykow. Jednak koncowo bala sie poleciec. Prawdopodobnie nie chciala zostawic rodzicow z doroslym bratem alkocholikiem. 2 tygodnie przed jej planowanym przylotem powiedziala ze nie przyjedziedzie. Zalamalem sie, cpalem kokaine przez 2 tygodnie dzien w dzien marzac o przedawkowaniu.po 2 tygodniach zarzylem leki nassene w duzej ilosci spalem bardzo dlugo.(mialem dosc zycia i tego wszystkiego) Po obudzeniu dotarlo do mnie ze niszcze swoje zycie zamiast prubowac naprawic co dla mnie wazne. Chcialem wstac na nogi i sie z nia dogadac. Rzucilem narkotyki prubowalem pisac do niej lecz ona odpisywala tylko krotkie wiadomosci, albo nie odpisywala wcale. Pewnego dnia rzucilem wszystko spakowalem sie i wykupilem bilet na samolot na nastepny dzien. Do niej dotarlem po polnocy. Poszlismy na spacer porozmawialismy, ale ona uznala ze nie jestem stabilny emocjonalnir i nie bedzie z kims takim, procz tego powiedziala ze rok sie nia nie interesowalem. Nie umiem sobie z tym poradzic. Obecnie wrocilem do rodzicow, ale moim rodzica nie moge sie zwierzyc z tego ze mam ze soba problem. Ojciec jest po 2 zawalach, Mama nie miala kolorowego zycia z Ojcem ktory ma problem z alkocholem. Moi bracia uznaja ze przesadzam i nie miesci im sie w glowie ze nie mam sil juz zyc. Nawet nie traktuja tego powaznie moze dlatego ze jestem najmlodszy. Przed przylotem mialem zmienne nastroje. Raz bylem super gosciem w swoich oczach, a za 5 minut plakalem ze jestem beznadziejny. Gdy uslyszalem zdecydowany glos mojej ukochanej ze mialem za duzo szans, juz nie pojawilia sie zadna pozytywna mysl. Mysle tylko o tym ze stracilem wszystko na czym mi zalezalo (moja dziewczyna nigy nie leciala na pieniadze) . Nigdy sie nie klocilismy na powaznie bylismy duzo lepszym zwiazkiem niz inne zwiazki naszych znajomych. Teraz Mysle o probie samobójczej przynajmniej 10 razy dziennie nawet w pracy gdy cos robie (jestem elektrykiem). Boje sie ze moja Mama by nie wytrzymala mojej smierci to jedyne co mnie powstrzymuje, nie chce jej dorzucac cierpien, bylem raczej ciezkim dzieckiem w wychowaniu. Zawsze bylem pewny siebie czulem sie lepszy bez powodu, wywyzszalem sie. Dzis jest na odwrot. Nie umiem sobie poradzic boje sie ze pekne i juz nie bedzie szans na poprawienie czegokolwiek. Chce dodac ze nie biore rzadnych narkotykow od 2 miesiecy. A codziennie mysle o swojej smierci. Jestem niewierzacy. Gdy gasnie swiatlo wyobrazam sobie ze tak cicho i ciemno jest po smierci i ze to idealne miejsce dla mnie. Prosze jesli ktos potrafi pomozcie mi. Nigdy nie umialem mowic o swoich problemach w twarz dlatego to pisze tu. Nie chce zeby moja rodzina i dziewczyna ktora nie chce ze mna byc miala pozniej wyrzuty sumienia. A Ja serio juz nie mam sil zyc.