Skocz do zawartości
  • PODCASTY.jpg

Virgileo

Użytkownik
  • Zawartość

    7
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    1

Posty napisane przez Virgileo

  1. Partner, z którym mieszkam, domaga się ode mnie dziecka. Ja mam lat 27 i zadnej chęci. Boję się go jednak zostawić, bo wyprowadzka do niego była pierwszą dojrzałą decyzją i boję się z nim rozstać bo będę czuła się tragicznie, że go zawiodłam i że sama sobie w życiu nie poradzę (jestem z domu dziecka). A mieć dziecko również się boję bo nie znoszę dzieci, nie mam za grosz instynktu macierzyńskiego, zostanie matką zawsze kojarzyło mi się z obciachem i zamiast rozczulenia aż mnie szlag trafia na widok noworodków. Mieszkamy razem we Wrocławiu już kilka lat i boję się że tak fajnego faceta już nie znajdę, a z drugiej strony mam ochotę podróżować, zaznać jeszcze czegoś w życiu, jestem też strasznie ciekawa innych ludzi (w tym, nie ukrywajmy, mężczyzn) i nie chcę się zamknąć w domu z dzieckiem na lata. Nie mam też ochoty być w ciąży, rodzić, i dzielić życie rodzinne z jego matką i siostrami, których szczerze nie znoszę.

    A jednak czuję się do tego w jakiś sposób zobowiązana wobec osoby która poświęciła mi bardzo dużo. Mam wrażenie że wszystko to jest w jakiś sposób toksyczne, że każdy mój wybór będzie zły, że jestem nieodpowiedzialna, a z drugiej strony nie chce mi się wierzyć że życie to jedno wielkie pasmo wyrzeczeń na rzecz innych i działania wbrew sobie. Nie wiem już jak na to patrzeć, nie wiem co naprawdę powinno się dla mnie liczyć :

  2. Myślę że dobrze byłoby zacząć się odwiedzać w domach albo gdzieś razem z nimi wychodzić. To znaczy, spotykać się, na początku koleżeńsko, na kawie itd. i może podejmować razem jakieś aktywności z dziewczynkami żeby przyzwyczaić je do widoku Was razem, a potem dopiero zacząć sobie okazywać uczucia. Wtedy inwestując trochę czasu wybadacie czy dziewczynki się lubią, czy lubią waszego partnera, (warto zapytać co o nim sądzą), oswoicie je ze sobą bez szoku i jeszcze na dodatek się upewnicie czy nic wam nie stoi na przeszkodzie w zachowaniu drugiej osoby :) otoczenie zawsze będzie gadać więc nie ma co się nim martwic, bo jeśli Wam się uda, stworzycie fajna gromadkę :) powodzenia!

    • Jestem za to wdzięczny 1
  3. Mam 27 lat, mieszkam z chłopakiem (45-letnim) od 8 lat. Ze względu na trudną historię rodzinną opornie idzie mi decydowanie się na ślub i dziecko. On bardzo by dziecka chciał i naciska mówiąc że jestem niedojrzała i nie przewidująca a on ma mało czasu. Kocham go, nigdy go nie zdradziłam ale przestało nam się układać w życiu. Dużo na mnie krzyczy, o każdą bzdurę, codziennie. Życia łóżkowego praktycznie nie prowadzimy i to z mojej winy - mam np. miejsca na ciele w których nie znoszę dotyku (bo automatycznie wyłącza mi to nastrój), a on o tym nie pamięta "bo to są emocje nad którymi trudno jest zapanować i trzeba być spontanicznym". I ogólnie nie przyjmuje zadnych sugestii. Więc spontanicznie zauważyłam że już mnie nie pociąga jak kiedyś, że trochę się do tego zmuszam, że się nie stara o mnie i w zasadzie łącząc to z obawą przed ciążą odechciewa mi się go zupełnie.

    On za to uniósł się męską dumą, widząc brak entuzjazmu stwierdził że prosić się nie będzie (logiczne w sumie)  i tak już żyjemy tuląc się ale nie uprawiając seksu prawie rok. Ja się masturbuję, a co robi on - nie wiem. Mam nadzieję że nie ma nikogo na boku, bo ja nie mam.

    Mam tylko wyrzuty sumienia że tak jest, zaczynam czuć się nieatrakcyjnie, przestałam się golić, trochę się zaniedbałam i nie wiem jak zwrócić na siebie jego uwagę i czy jest sens skoro znów będzie dotykał mnie w miejscach w których dotyk powoduje że mam ochotę dać komuś po twarzy, do tego dochodzi różnica wieku i zaczynam się czuć jakbym trochę z ojcem mieszkała i paradowanie w pończochach pewnie by go ucieszyło, za to ja czułabym się śmiesznie. Coraz mniej mamy też tematów do rozmowy i czuję że to ja nie umiem jej podtrzymac bo funkcjonujemy w różnych środowiskach. Na co on oczywiście mówi że dziecko byłoby wspólnym tematem. Na co ja się nie zgadzam bo m strasznego cykora w tym względzie i strasznie nie chcę być uwiązana. A z drugiej strony jednej go kocham i mnie interesuje, staram się o niego, wspieram i dopinguje i żyje z nim i zaczynam być tym położeniem wyczerpana.

  4. Serdecznie dziękuję za wzięcie tematu na warsztat 😊 Nie spodziewałam się powitania w takim stylu ani tak fajnej energii w komentarzach pod filmem. Niespodzianką jest dla mnie też to, że zostałam zaaprobowana, zrozumiana i przyznano mi prawo do takich odczuć zamiast krytyki. To dla mnie bardzo dużo znaczy ☺️

    Postanowiłam, że jednak im to zakomunikuję, ale raczej w luźnych rozmowach na osobności i ze wskazaniem na to, że próbuję sobie poradzić z problemem a ich zachowanie jest niefajne. Dotąd nie chciałam ryzykować czegoś takiego, żeby nie wyszło na jaw, że kompleksy mam całkiem spore, bo taka kobieta automatycznie traci na wartości a ja jakoś dziwnie dałam się wciągnąć w te ich rankingi. Nie chciałam też żeby zrobili się przy mnie drętwi, chociaż teraz już obawiam się tego mniej.

    Trochę podcina mi skrzydła fakt, że większość z nich jest żonata. Jak dla mnie takim zachowaniem jak powyżej sprawiają wrażenie, jak gdyby chcieli się za wszelką cenę urwać ze smyczy, mimo ćwierkania z żonami i narzeczonymi przez telefon. I zaczęłam się zastanawiać, czy tak właśnie mężczyźni widzą swoje stałe związki, że kobieta ich życia jest dla nich jakąś tam "przyboczną" od codziennego funkcjonowania dla której trzeba być miłym, a detektor mają odpalony na szukanie dalej.

    Czy tylko stroszą piórka przed kolegami, udowadniając sobie jakąś pokrętnie pojmowaną męskość namierzaniem i ocenianiem kobiet.  I czy opisane przeze mnie zachowania to w ogóle jest jakaś reprezentatywna próba (po komentarzach wnioskuję, że chyba niekoniecznie)  🤔

    • Podoba mi się to 1
  5. Na pewno nie rzucaj pracy i studiów, bo niezależnie od osób, które Cię otaczają, pozostanie z Tobą zawsze to, co sama sobie wywalczysz! :) Rzucając studia i pracę poczujesz chwilową ulgę, ale stracisz do siebie szacunek, przez co będziesz w błędnym kole czucia się ze sobą coraz gorzej.

    Myślę, że zarówno Twój tata jak i chłopak są dość toksycznymi osobami (krytykowanie Twojej pracy dla innych, zostawianie samej sobie i wyzywanie od "jebanych kurew" nie mieszczą się w żaden sposób w granicach zdrowej relacji!!!!!!!) .

    Pomyśl, czy Twój chłopak jest wart takich poświęceń, bo po jego zachowaniu wnioskuję, że raczej nie jest to osoba, z którą chciałabyś zamieszkać na stałe. Pomyśl o agresji słownej i opuszczeniu emocjonalnym spowodowanymi niedostosowaniem się do jego kaprysu. Po zamieszkaniu pod jednym dachem to może przerodzić się w przemoc fizyczną, którą już znasz. :( 

    Wytrwaj w tym domu, dopóki nie skończysz studiów, ogarnij sobie pracę, z której dasz radę się utrzymać, wyprowadź się z domu i rozejrzyj się za chłopakiem, który nie będzie traktował Cię jak gówno (do tego czasu najlepiej będzie rozstać się z obecnym). Najlepiej w tej kolejności. Poczytaj o granicach w zdrowych związkach, o syndromie sztokholmskim, poczuciu własnej wartości i poustawiaj to sobie w głowie, bo nikt nie ma prawa Cię uderzyć ani ręką, ani złym słowem. Poszukaj pomocy specjalisty, nawet tylko po to, by móc mu się wygadać w czterech ścianach i daj się nakierować na właściwe tory. Trzymam za Ciebie kciuki bardzo mocno.

  6. Cześć, jestem tu nowa i mam dość szczególny problem.

    Jak tylko ktoś z kim rozmawiam na co dzień lub flirtuję przestanie poświęcać mi uwagę i o to zabiegać wpadam w ogromnego doła. Nieproporcjonalnie, śmiesznie wielkiego jak na nieistniejący problem. A najbardziej nieznośna jest dla mnie sytuacja w pracy.

    Pracuję z raczej maskulinistycznym zespołem, który w momentach wolnych od pracy głównie deliberuje nad urodą kobiet spoza pracy, bądź to młodszych stażystek, bądź pięknych słabo znajomych/nieznajomych kontrahentek. Temat pojawia się praktycznie codziennie, pracuję z nimi w jednym pomieszczeniu i nie mogę znieść tego, jak oni się na nie napalają. Wpadam w nerwowość, czuję zagrożenie, cała atmosfera pracy z fajnymi ludźmi psuje się przez ten jeden tylko temat, na który nigdy nie zabieram głosu. Patrzę później w lustro doszukując się wad i oczywiście je znajduję. Inwestuję w najdziwniejsze środki do poprawiania urody, wklepuję, masuję, szoruję, maluję, depiluję, bo czuję przymus. Jeśli zaniedbam wygląd na kilka dni, czuję się nic nie warta. Podobnie jak wtedy gdy w otoczeniu pojawi się młodsza i atrakcyjniejsza kobieta i widzę ich teatr nerwowej popisówy wokół niej, całowania rączek i nadskakiwania (!). Niepojęte i nie do zniesienia jest dla mnie zarówno ich zachowanie, jak i fakt, że w takim stopniu na mnie wpływa i zależy od niego moja samoocena. A pracę samą w sobie lubię bardzo, wiec jej zmiana nie jest dla mnie rozwiązaniem.

    Do tego mam 26 lat. Mimo że wciąż jestem młoda i jeszcze jakiś czas pewnie będę, czuję parcie i ogromny nacisk żeby zachować obecny stan jak najdłużej, a raczej polepszać go w nieskończoność. Boję się najmniejszych oznak starości.  Moja zaburzona optyka może być spowodowana tym, że mężczyźni w mojej rodzinie nie do końca cenili w kobietach intelekt, do tego stopnia, że potrafili wejść w małżeństwo z zupełnie niedopasowaną osobą, byle móc pochwalić się atrakcyjną partnerką. Z tego też powodu nie ominęło mnie ciągłe porównywanie przez nich mojej urody do koleżanek, piętnowanie wad i komentowanie mojego wyglądu na każdym kroku. Dorastałam praktycznie bez otoczenia kobiet i to jedyny znany mi punkt widzenia.

    Więc ta męska perspektywa mnie atakuje. Sprawę pogarsza fakt, że będąc atrakcyjną osobą można ugrać w życiu naprawdę sporo, i staram się urok osobisty traktować w kategorii przydatnego narzędzia, niestety pałając zawiścią do każdego, kto ma go więcej i potrafi używać lepiej. Być może mam to z czasów kiedy pierwsza miłość z dnia na dzień mnie olała dla dziewczyny ładniejszej, delikatniejszej i lepiej zrobionej, która akurat pojawiła się w otoczeniu i ukradła mi show. 😒 Obecny partner też mówi mi, że ta kwestia jest dla niego bardzo istotna.
    Samoocena mi się sypie przez jakieś bajdurzenie w pracy nad anonimowymi laskami i napady zazdrości na zasadzie "czemu o mnie tak nie mówią?", (gdzie nawet nie wiem, czy mówią czy nie - przecież nie będą się mną zachwycać w mojej obecności). Ale nie mam odwagi im powiedzieć: "hej, wstrzymajcie ten testosteron, nie jestem tu z wami na piwie", albo że to ogólnie mało dżentelmeńskie zachowanie, bo boję się, że okażę się śmieszna. Na poziomie logicznym wiem że to żałosne i ukrywam te zachowania, ale emocjonalnie mnie to wykańcza.

    Problem tkwi we mnie bardzo mocno i wykracza daleko poza ramy bycia atrakcyjnym dla czucia się ze sobą dobrze. Chciałabym nad tym popracować samodzielnie. Szukam rady. Witam Was serdecznie. 🙂

×
×
  • Utwórz nowe...

Ważne informacje

Używając strony akceptuje się Warunki korzystania z serwisu, zwłaszcza wykorzystanie plików cookies.