Jestem 23 letnim(w czerwcu skończę 24) mężczyzną, studentem stanu wolnego.
Jak zacząłem pisać to mi wyszedł mega długi referat więc napisałem w punktach ale nadal wyszło bardzo długo, nie wiem jak to wszystko bardziej streścić, przepraszam. W sumie to i tak bardziej niż na radę liczę że wyrzucenie wszystkiego z siebie mi jakoś pomoże bo poza jedną osobą, której już w moim życiu nie ma - nie potrafię być z nikim do końca szczery i nigdy nawet w internecie nie pisałem nigdy o swoim życiu prywatnym, prawie zawsze wszystko w sobie zawsze trzymałem.
- czuję się kompletnie żałosny
- ojciec alkoholik i hazardzista od zawsze ale znaczący wpływ na życie od gimnazjum bo wtedy zaczął mocniej pić i grać, bywało że w liceum mama z siostrą jeździły do dziadków im pomagać bo schorowani a ja zostawałem z nim i go pilnowałem albo chodziłem po niego do lokalu z grami, kosztem życia towarzyskiego
- oddaliłem się w gimnazjum od wszystkich i zamknąłem w sobie, od tamtego czasu zawsze czułem się krok z tyłu za wszystkimi pod wieloma względami i tak mam do dziś.
- liceum trochę lepiej, sam po alkoholu nawet 2 najbliższym kumplom powiedziałem o nim ale na trzeźwo nie potrafiłem z nimi gadać(nie miałem problemu z alkoholem ani nic, dziś też nie mam ani z żadnymi używkami, strasznie się ich boję i bardzo rzadko piję ale też nie mam wielu okazji), na zewnątrz byłem takim pajacem trochę i nadal jestem, zawsze obracającym wszystko w żart, wygadanym i beztroskim, jakoś sobie towarzysko radziłem w samej szkole, miałem z kim rozmawiać, ale poza szkołą z mało kim gadałem.
- poznałem w liceum dziewczynę, zakochałem się mocno, była jedyną osobą z którą rozmawiałem na trudne tematy(w tym o ojcu) na trzeźwo, nikt mnie tak nie rozumiał, sama miała podobne problemy. Dostałem jak jej wyznałem uczucia na początku studiów kosza i jej się nie dziwię bo wtedy byłem beznadziejny(nadal jestem ale się trochę ogarnąłem pod względem wyglądu, chociaż nadal jestem brzydki i zawsze będę(blizny po trądziku, brzydka twarz, rozstępy z okresu dojrzewania, garbaty nos, w gimnazjum mnie trochę przez to gnębili i do dziś to czuję swoją brzydotę jak niektórzy ludzie na mnie patrzą. Jakoś się tym nigdy bardzo nie przejmowałem ale na pewno jakieś kompleksy z tyłu głowy mam). Wtedy jeszcze nawet były jakieś dziewczyny(słownie 2), które się mną interesowały ale ja nimi w ogóle bo byłem sfiksowany na punkcie tej, której nie mogłem mieć i zepsułem tak sobie szanse.
- do dziś nie przestałem o niej myśleć, codziennie jest moją pierwszą i ostatnią myślą chociaż wiem, że to żałosne a kontakt sam zerwałem lata temu, żadnych innych dziewczyn w moim życiu od tamtej pory nie było, nigdy się nawet nie całowałem bo mam ją ciągle w głowie i nawet jakby jakimś cudem jakaś była zainteresowana to by nie wyszło przeze mnie ale tym jakoś bardzo sobie głowy nie zaprzątałem nigdy, bardziej tym że nie mogą być z tą jedną konkretną osobą
- pierwszy rok był najgorszy, uwaliłem pierwszy rok studiów i musiałem powtarzać, prawie nie wychodziłem z domu, stałem się potwornym leniem(zawsze trochę byłem leniem bo nigdy nie musiałem się uczyć i jakoś zdawałem a we wczesnych etapach nauki nawet miałem niezłe oceny), trochę myśli samobójczych ale nie jakichś poważnych(częściej typu „chciałbym już umrzeć” niż „chciałbym się zabić”) bo byłem niewierzący i zawsze myślałem że lepiej żyć nieważne jak źle by nie było bo potem nic nie ma(strasznie zazdroszczę wierzącym i chciałbym wierzyć ale nie potrafię).
- kolejne lata też słabo, nigdzie nie pracowałem(najdłużej 2 tygodnie, ciągle sobie powtarzałem że skończę studia to się napracuję), codziennie o niej myślałem, na studiach ledwo zdawałem z roku na rok ale się w sumie prawie niczym nie przejmowałem, rodzice nie wywierali jakiejś presji większej, mam wspaniałą mamę która widziała co się ze mną dzieje i mi odpuszczała trochę, miałem swoje ucieczki od rzeczywistości(komputer, muzyka, seriale)
- ostatni rok nawet się chyba pogodziłem, że nie będę już nigdy z dziewczyną w której jestem zakochany, nawet polubiłem życie, miałem rzeczy które lubiłem robić(muzyka i komputer głównie), byłem nawet wesoły ale trochę zaczęło mnie wszystko nudzić, przestałem grać w jakiekolwiek gry, tylko siedziałem jak zombie i słuchałem muzyki przed kompem ale nie byłem jakoś bardzo nieszczęśliwy, to był na pewno mój najlepszy rok odkąd dostałem tego kosza i od czasu podstawówki chyba
- mimo, że ostatni rok był spoko to jednak przyszłą w lutym sesja na semestrze dyplomowym, miałem sporo zaległości i starałem się nadrabiać co mogłem ale tak próbując wszystkiego na raz prawie wszystko uwaliłem, jakoś bardzo się tym początkowo nie przejmowałem, od początku chciałem powtarzać sem. Dyplomowy.
- dostałem odmowę powtarzania i zaczął się strach, najpierw że mnie wyrzucą i 4,5 roku inżynierskich na marne albo że przeniosą na zaoczne i będę musiał kolejne 1,5 studiować i płacić a ja nawet sobie nie wyobrażałem iść do pracy bo się tego strasznie bałem(wiem, że to żałosne i nienawidzę siebie za to jaki jestem leniwy). Jednak myślałem, że jak już będę wiedział na czym stoję to mi przejdzie, zacząłem się też mocno zastanawiać nad tym kim chcę zostać i co chcę robić w przyszłości – nic nie wymyśliłem, nie mam żadnego pomysłu ciągle a czas ucieka, nie będę miał już motywacji na kolejne studia na pewno, jestem za słaby.
- potem pojechałem złożyć podanie o przeniesienie na zaoczne i się okazało, że dziekan zmienił decyzję i pozwolił mi powtarzać dyplomowe, na początku myślałem super – strach przejdzie itp. Ale zaczęło być jeszcze gorzej.
- o tamtej pory ciągle myślę o swojej przyszłości, porównuję się do rówieśników, którzy już kończą drugi stopień studiów a ja dopiero pierwszy i nie wiadomo czy kiedykolwiek go skończę, którzy mają już auta, mieszkają sami, dziewczyny, boję się że nie pozaliczam zaległości bo zostały mi najtrudniejsze przedmioty z całych studiów, boję się że nigdy ich nie skończę, że nawet jak skończę to nie znajdę pracy bo tak długo robiłem inżyniera boję się co będę robił w przyszłości, że utknę w jakiejś pracy 8 godzin dziennie za marne pieniądze, której nienawidzę bo nic nie umiem i nie znajdę lepszej bez studiów, boję się że nie będzie mi się nic chciało już zawsze, jestem wyprany z ambicji i nie wiem co chcę robić w życiu, nic nie już tak naprawdę nie cieszy, kiedyś naprawdę lubiłem sobie pograć w gry, czekałem tylko aż wrócę do domu i to dawało mi jakąś chęć do życia chociaż.
- Jeszcze 2 tygodnie temu miałem świadomość tego wszystkiego ale w ogóle się tym nie przejmowałem a teraz jakby coś we mnie pękło kompletnie. Myślę o odległej przyyszłości nawet emeryturze, boję się że nigdy nie pójdę do pracy i umrę z głodu, o tym, że nic nie ma sensu bo i tak wszyscy umrzemy, boję się że kiedyś będę musiał żyć na własną rękę, że będę sam całe życie, że umrę sam a najbardziej się boję, że te wszystkie myśli nigdy nie przejdą i całe życie całymi dniami będą mi już towarzyszyły
- ciągle o tym myślę od piątku, chcę mi się prawie ciągle płakać, cały się trzęsę, myśli samobójcze się trochę pojawiają, nadal myślę że raczej tego nie zrobię ale jest coraz gorzej z dnia na dzień, ciągle się trzęsę cały, boli mnie brzuch i klatka piersiowa prawie cały dzień, tylko na kilka minut potrafię przytłumić myśli ale i tak do nich wracam po chwili. Powiedziałem już najlepszemu kumplowi i mamie, że coś jest nie tak, ale wszystkiego nie mówiłem. To trwa już 2 tygodnie i 2 tygodnie się zbieram do napisania tego, nigdy nie czułem się tak źle przez tak długo, nawet jak dostałem tego kosza to nie miałem tak, że całymi dniami bez przerwy o tym myślałem, wtedy potrafiłem włączyć grę na kompie i się od tego uwolnić a teraz nie mam nic już bo nic mnie nie interesuje prawie, nie chcę mi się nic. Zmuszam się co rano żeby wstać i coś jeszcze załatwić na uczelni z przepisaniem ocen, chodzę też na rehabilitacje barku co rano ale to tyle. W domu tylko siedzę i próbuję nie płakać, mama dała mi jakieś tabletki na uspokojenie ale nie pomagają. Nie wiem co mi jest, czy to jakiś chwilowy kryzys i samo przejdzie czy powinienem iść do lekarza, na terapeutę mnie nie stać bo jestem żałosnym leniem a z NFZ podobno czeka się pół roku i na czytałem się że różnie z nimi bywa, boję się brać leków na głowę ale najbardziej się boję że mi to nie przejdzie. Naprawdę mimo problemów zawsze byłem racjonalną osobą myślę i mimo że o tym wszystkim co teraz już zdarzało mi się myśleć, miałem tego świadomość ale zawsze po chwili przestawałem i sobie tym nie zaprzątałem głowy.
Jak sobie radzę? Chodzę na tą rehabilitacje barku(miałem przez okres studiów przygodę z siłownią, bardzo mi pomagała na głowę, trochę ograniczała lenistwo, lubiłem ją, chodziłem 2 razy po pół roku ale za każdym razem kontuzja barku i musiałem przestać, teraz jakaś mocniejsza i już pół roku mnie ciągle boli) więc wstaję co rano (przez cały okres studiów nie było okresu w którym wstałbym tyle razy na 8 takim żałosnym leniem jestem) ale pozałatwiałem dużo rzeczy na tej uczelni, prawie wszystko co na razie mogłem, nawet napisałem maila żeby zobaczyć się z promotorem i coś zrobić do pracy dyplomowej, napisałem do innego prowadzącego czy nie ma może jakichś ofert praktyk żebym teraz zrobił w końcu praktyki bo nadal ich nie mam jako że nie pracowałem w ogóle. Chcę znaleźć pracę może ona mi ogarnie te myśli jak sobie nią zawalę głowę ale z drugiej strony boję się pracować. Szukam pomocy – powiedziałem że coś nie tak ze mną przyjacielowi i mamie, zacząłem czytać o chorobach psychicznych, o kryzysie wieku młodego, depresji, dystymii. Próbuję sobie wszystko racjonalnie tłumaczyć i mam już wszystkie odpowiedzi - wiem, że jestem młody, mam czas, muszę się zmotywować, nie powinienem się oglądać za rówieśnikami, wiem że jestem żałosnym leniem i ludzie, którzy mieli w życiu dużo gorzej potrafią radzić sobie dużo lepiej ode mnie(to też mnie mocno przybija) itp. ale i tak ciągle wracam do tych myśli
Co mi jest, czy to depresja, dystymia czy tylko chwilowe załamanie nerwowe? Czy powinienem iść do lekarza czy poczekać?
Nie wiem co mi jest, boję się
w Zaburzenia lękowe
Napisano
Witam,
Jestem 23 letnim(w czerwcu skończę 24) mężczyzną, studentem stanu wolnego.
Jak zacząłem pisać to mi wyszedł mega długi referat więc napisałem w punktach ale nadal wyszło bardzo długo, nie wiem jak to wszystko bardziej streścić, przepraszam. W sumie to i tak bardziej niż na radę liczę że wyrzucenie wszystkiego z siebie mi jakoś pomoże bo poza jedną osobą, której już w moim życiu nie ma - nie potrafię być z nikim do końca szczery i nigdy nawet w internecie nie pisałem nigdy o swoim życiu prywatnym, prawie zawsze wszystko w sobie zawsze trzymałem.
- czuję się kompletnie żałosny
- ojciec alkoholik i hazardzista od zawsze ale znaczący wpływ na życie od gimnazjum bo wtedy zaczął mocniej pić i grać, bywało że w liceum mama z siostrą jeździły do dziadków im pomagać bo schorowani a ja zostawałem z nim i go pilnowałem albo chodziłem po niego do lokalu z grami, kosztem życia towarzyskiego
- oddaliłem się w gimnazjum od wszystkich i zamknąłem w sobie, od tamtego czasu zawsze czułem się krok z tyłu za wszystkimi pod wieloma względami i tak mam do dziś.
- liceum trochę lepiej, sam po alkoholu nawet 2 najbliższym kumplom powiedziałem o nim ale na trzeźwo nie potrafiłem z nimi gadać(nie miałem problemu z alkoholem ani nic, dziś też nie mam ani z żadnymi używkami, strasznie się ich boję i bardzo rzadko piję ale też nie mam wielu okazji), na zewnątrz byłem takim pajacem trochę i nadal jestem, zawsze obracającym wszystko w żart, wygadanym i beztroskim, jakoś sobie towarzysko radziłem w samej szkole, miałem z kim rozmawiać, ale poza szkołą z mało kim gadałem.
- poznałem w liceum dziewczynę, zakochałem się mocno, była jedyną osobą z którą rozmawiałem na trudne tematy(w tym o ojcu) na trzeźwo, nikt mnie tak nie rozumiał, sama miała podobne problemy. Dostałem jak jej wyznałem uczucia na początku studiów kosza i jej się nie dziwię bo wtedy byłem beznadziejny(nadal jestem ale się trochę ogarnąłem pod względem wyglądu, chociaż nadal jestem brzydki i zawsze będę(blizny po trądziku, brzydka twarz, rozstępy z okresu dojrzewania, garbaty nos, w gimnazjum mnie trochę przez to gnębili i do dziś to czuję swoją brzydotę jak niektórzy ludzie na mnie patrzą. Jakoś się tym nigdy bardzo nie przejmowałem ale na pewno jakieś kompleksy z tyłu głowy mam). Wtedy jeszcze nawet były jakieś dziewczyny(słownie 2), które się mną interesowały ale ja nimi w ogóle bo byłem sfiksowany na punkcie tej, której nie mogłem mieć i zepsułem tak sobie szanse.
- do dziś nie przestałem o niej myśleć, codziennie jest moją pierwszą i ostatnią myślą chociaż wiem, że to żałosne a kontakt sam zerwałem lata temu, żadnych innych dziewczyn w moim życiu od tamtej pory nie było, nigdy się nawet nie całowałem bo mam ją ciągle w głowie i nawet jakby jakimś cudem jakaś była zainteresowana to by nie wyszło przeze mnie ale tym jakoś bardzo sobie głowy nie zaprzątałem nigdy, bardziej tym że nie mogą być z tą jedną konkretną osobą
- pierwszy rok był najgorszy, uwaliłem pierwszy rok studiów i musiałem powtarzać, prawie nie wychodziłem z domu, stałem się potwornym leniem(zawsze trochę byłem leniem bo nigdy nie musiałem się uczyć i jakoś zdawałem a we wczesnych etapach nauki nawet miałem niezłe oceny), trochę myśli samobójczych ale nie jakichś poważnych(częściej typu „chciałbym już umrzeć” niż „chciałbym się zabić”) bo byłem niewierzący i zawsze myślałem że lepiej żyć nieważne jak źle by nie było bo potem nic nie ma(strasznie zazdroszczę wierzącym i chciałbym wierzyć ale nie potrafię).
- kolejne lata też słabo, nigdzie nie pracowałem(najdłużej 2 tygodnie, ciągle sobie powtarzałem że skończę studia to się napracuję), codziennie o niej myślałem, na studiach ledwo zdawałem z roku na rok ale się w sumie prawie niczym nie przejmowałem, rodzice nie wywierali jakiejś presji większej, mam wspaniałą mamę która widziała co się ze mną dzieje i mi odpuszczała trochę, miałem swoje ucieczki od rzeczywistości(komputer, muzyka, seriale)
- ostatni rok nawet się chyba pogodziłem, że nie będę już nigdy z dziewczyną w której jestem zakochany, nawet polubiłem życie, miałem rzeczy które lubiłem robić(muzyka i komputer głównie), byłem nawet wesoły ale trochę zaczęło mnie wszystko nudzić, przestałem grać w jakiekolwiek gry, tylko siedziałem jak zombie i słuchałem muzyki przed kompem ale nie byłem jakoś bardzo nieszczęśliwy, to był na pewno mój najlepszy rok odkąd dostałem tego kosza i od czasu podstawówki chyba
- mimo, że ostatni rok był spoko to jednak przyszłą w lutym sesja na semestrze dyplomowym, miałem sporo zaległości i starałem się nadrabiać co mogłem ale tak próbując wszystkiego na raz prawie wszystko uwaliłem, jakoś bardzo się tym początkowo nie przejmowałem, od początku chciałem powtarzać sem. Dyplomowy.
- dostałem odmowę powtarzania i zaczął się strach, najpierw że mnie wyrzucą i 4,5 roku inżynierskich na marne albo że przeniosą na zaoczne i będę musiał kolejne 1,5 studiować i płacić a ja nawet sobie nie wyobrażałem iść do pracy bo się tego strasznie bałem(wiem, że to żałosne i nienawidzę siebie za to jaki jestem leniwy). Jednak myślałem, że jak już będę wiedział na czym stoję to mi przejdzie, zacząłem się też mocno zastanawiać nad tym kim chcę zostać i co chcę robić w przyszłości – nic nie wymyśliłem, nie mam żadnego pomysłu ciągle a czas ucieka, nie będę miał już motywacji na kolejne studia na pewno, jestem za słaby.
- potem pojechałem złożyć podanie o przeniesienie na zaoczne i się okazało, że dziekan zmienił decyzję i pozwolił mi powtarzać dyplomowe, na początku myślałem super – strach przejdzie itp. Ale zaczęło być jeszcze gorzej.
- o tamtej pory ciągle myślę o swojej przyszłości, porównuję się do rówieśników, którzy już kończą drugi stopień studiów a ja dopiero pierwszy i nie wiadomo czy kiedykolwiek go skończę, którzy mają już auta, mieszkają sami, dziewczyny, boję się że nie pozaliczam zaległości bo zostały mi najtrudniejsze przedmioty z całych studiów, boję się że nigdy ich nie skończę, że nawet jak skończę to nie znajdę pracy bo tak długo robiłem inżyniera boję się co będę robił w przyszłości, że utknę w jakiejś pracy 8 godzin dziennie za marne pieniądze, której nienawidzę bo nic nie umiem i nie znajdę lepszej bez studiów, boję się że nie będzie mi się nic chciało już zawsze, jestem wyprany z ambicji i nie wiem co chcę robić w życiu, nic nie już tak naprawdę nie cieszy, kiedyś naprawdę lubiłem sobie pograć w gry, czekałem tylko aż wrócę do domu i to dawało mi jakąś chęć do życia chociaż.
- Jeszcze 2 tygodnie temu miałem świadomość tego wszystkiego ale w ogóle się tym nie przejmowałem a teraz jakby coś we mnie pękło kompletnie. Myślę o odległej przyyszłości nawet emeryturze, boję się że nigdy nie pójdę do pracy i umrę z głodu, o tym, że nic nie ma sensu bo i tak wszyscy umrzemy, boję się że kiedyś będę musiał żyć na własną rękę, że będę sam całe życie, że umrę sam a najbardziej się boję, że te wszystkie myśli nigdy nie przejdą i całe życie całymi dniami będą mi już towarzyszyły
- ciągle o tym myślę od piątku, chcę mi się prawie ciągle płakać, cały się trzęsę, myśli samobójcze się trochę pojawiają, nadal myślę że raczej tego nie zrobię ale jest coraz gorzej z dnia na dzień, ciągle się trzęsę cały, boli mnie brzuch i klatka piersiowa prawie cały dzień, tylko na kilka minut potrafię przytłumić myśli ale i tak do nich wracam po chwili. Powiedziałem już najlepszemu kumplowi i mamie, że coś jest nie tak, ale wszystkiego nie mówiłem. To trwa już 2 tygodnie i 2 tygodnie się zbieram do napisania tego, nigdy nie czułem się tak źle przez tak długo, nawet jak dostałem tego kosza to nie miałem tak, że całymi dniami bez przerwy o tym myślałem, wtedy potrafiłem włączyć grę na kompie i się od tego uwolnić a teraz nie mam nic już bo nic mnie nie interesuje prawie, nie chcę mi się nic. Zmuszam się co rano żeby wstać i coś jeszcze załatwić na uczelni z przepisaniem ocen, chodzę też na rehabilitacje barku co rano ale to tyle. W domu tylko siedzę i próbuję nie płakać, mama dała mi jakieś tabletki na uspokojenie ale nie pomagają. Nie wiem co mi jest, czy to jakiś chwilowy kryzys i samo przejdzie czy powinienem iść do lekarza, na terapeutę mnie nie stać bo jestem żałosnym leniem a z NFZ podobno czeka się pół roku i na czytałem się że różnie z nimi bywa, boję się brać leków na głowę ale najbardziej się boję że mi to nie przejdzie. Naprawdę mimo problemów zawsze byłem racjonalną osobą myślę i mimo że o tym wszystkim co teraz już zdarzało mi się myśleć, miałem tego świadomość ale zawsze po chwili przestawałem i sobie tym nie zaprzątałem głowy.
Jak sobie radzę? Chodzę na tą rehabilitacje barku(miałem przez okres studiów przygodę z siłownią, bardzo mi pomagała na głowę, trochę ograniczała lenistwo, lubiłem ją, chodziłem 2 razy po pół roku ale za każdym razem kontuzja barku i musiałem przestać, teraz jakaś mocniejsza i już pół roku mnie ciągle boli) więc wstaję co rano (przez cały okres studiów nie było okresu w którym wstałbym tyle razy na 8 takim żałosnym leniem jestem) ale pozałatwiałem dużo rzeczy na tej uczelni, prawie wszystko co na razie mogłem, nawet napisałem maila żeby zobaczyć się z promotorem i coś zrobić do pracy dyplomowej, napisałem do innego prowadzącego czy nie ma może jakichś ofert praktyk żebym teraz zrobił w końcu praktyki bo nadal ich nie mam jako że nie pracowałem w ogóle. Chcę znaleźć pracę może ona mi ogarnie te myśli jak sobie nią zawalę głowę ale z drugiej strony boję się pracować. Szukam pomocy – powiedziałem że coś nie tak ze mną przyjacielowi i mamie, zacząłem czytać o chorobach psychicznych, o kryzysie wieku młodego, depresji, dystymii. Próbuję sobie wszystko racjonalnie tłumaczyć i mam już wszystkie odpowiedzi - wiem, że jestem młody, mam czas, muszę się zmotywować, nie powinienem się oglądać za rówieśnikami, wiem że jestem żałosnym leniem i ludzie, którzy mieli w życiu dużo gorzej potrafią radzić sobie dużo lepiej ode mnie(to też mnie mocno przybija) itp. ale i tak ciągle wracam do tych myśli
Co mi jest, czy to depresja, dystymia czy tylko chwilowe załamanie nerwowe? Czy powinienem iść do lekarza czy poczekać?