Skocz do zawartości
  • PODCASTY.jpg

Nieudacznik

Użytkownik
  • Zawartość

    2
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Ostatnio na profilu byli

Blok z ostatnio odwiedzającymi jest wyłączony i nie jest wyświetlany innym użytkownikom.

Nieudacznik's Achievements

Początkujący forumowicz

Początkujący forumowicz (1/14)

  • Pierwszy Wpis
  • Twórca Konwersacji

Recent Badges

0

Reputacja

  1. Dodam, że przez takie podejście zmarnowałam już mnóstwo czasu, przepuściłam chyba każdą życiowa okazję - ale nie umiem tego czasu nie marnować. Te studia to coś więcej niż wykształcenie, to moje koło ratunkowe. Dzięki nim, mimo że czuję się przez większość czasu jak ameba, mam jakieś poczucie celu. Nie chcę kolejny raz zawalić, z całego serca pragnę iśc naprzód...
  2. Cześć... Nie bardzo wiem od czego zacząć, bo mój problem jest trochę bardziej złożony. A może po prostu ja nie umiem werbalizować swoich myśli? Ale dobrze, spróbujmy po kolei. Mam 33 lata i boję się. Po prostu. Przede wszystkim boję się działać. Kiedyś, jeszcze jako dzieciak, byłam ambitna. Piątki w szkole, konkursy, własne pasje - rysowanie i tworzenie opowiadań. Ale dość często byłam kozłem ofiarnym dla różnego rodzaju żartownisiów, przez co większość czasu zamykałam się we własnym świecie - jednak wbrew pozorom byłam na ogół zadowolona z życia. Nie chodził za mną lęk, byłam raczej szczęśliwym dzieckiem. Jednak im bardziej dorastałam, tym mocniej zaczęły psuć się relacje z rodzicami. Dla nich nigdy nie byłam wystarczająco dobra. Awantury były na porządku dziennym. Między nimi i mną, między nimi. Często nie miałam prawa do własnego zdania i własnego czasu - oni nimi dysponowali. Zasługiwałam na aprobatę i ciepłe słowa tylko wtedy, gdy byłam cicho, robiłam co mi się kazało i nie mówiłam „nie”. Wszystko zaczęło się spektakularnie sypać po ukończeniu przeze mnie szkoły średniej. Miałam wymarzony kierunek studiów (i to wymarzony od lat), ale rodzice, którzy obiecywali, że mi pomogą finansowo (studia były w mieście o godzinę oddalonym od mojego rodzinnego) ze stancją itd, nagle się wycofali. Ot tak. I kazali mi wybrać uczelnię, którą miałam na miejscu, chociaż nie miała ani jednego kierunku choć minimalnie zbliżonego do tego, na którym mi zależało. Kilka awantur (ze strony ojca), wybuchów histerii (ze strony matki) i pękłam. Kierunek też mi ostatecznie wybrali, „bo przyszłościowy”. Znienawidziłam go. Na drugim roku było mi aż niedobrze na samą myśl, że mam spędzić na tych studiach choć jeden dzień dłużej. W końcu zawaliłam kilka przedmiotów, powtarzałam rok. I znowu porażka. Kolejna w moim życiu. Rodzice stwierdzili, że beznadziejnie mi idzie, więc może powinnam jednak spróbować na tym swoim ukochanym kierunku? Zatem złożyłam tam papiery, dostałam się i dojeżdżałam pociągiem. Nie było tak źle... Przynajmniej z dojazdami. Z nauką sobie nie poradziłam, wymiękłam po pierwszym semestrze. Nie poddałam się i powtórzyłam rok - i zgadnijcie co... Potem próbowałam innych możliwości. Szkoły policealne, kursy. Za każdym razem coś było nie tak, za każdym razem rezygnowałam. W końcu porzuciłam myśl o dalszej edukacji i zaczęłam szukać pracy. Trwało to parę lat. I to był koszmar. W żadnej długo nie wytrzymałam. Dusiłam się w pracach niewymagających żadnych kwalifikacji (bo i gdzie indziej mogłam pójść?), gardziłam sobą i płakałam po nocach, że zmarnowałam życie, że muszę zapierniczać za najniższą krajową, żeby jakoś się utrzymać - w międzyczasie bowiem, zniecierpliwieni moją nieudolnością rodzice kazali mi się wynosić z domu. Nie było dnia, bym sobie nie zadawała pytania: co się ze mną stało? Co się stało z tą ambitną dziewczyną kochającą rywalizację, mającą pasje i ambitne plany? Coś mnie kłuło w sercu, gdy patrzyłam jak moi znajomi - najpierw równolatkowie, a potem młodsi o kilka lat - kończą studia, zakładają rodziny, usamodzielniają się, rozwijają zawodowo. W końcu obudziłam się w wieku 31 lat i poczułam, jak bardzo jestem w tyle. Niczego nie osiągnęłam. Niczego nie miałam. Całe życie byłam od kogoś gorsza. Całe życie z kimś porównywana. Całe życie w tle. Na drugim miejscu. Zawsze. W którymś momencie postanowiłam - czas zacząć jeszcze raz. Miałam jakieś tam oszczędności, znalazłam inną, dorywczą pracę - i znowu poszłam na studia. Tym razem medyczne. Coś ambitnego, coś ciekawego i, co pocieszające, coś, po czym nie miałabym problemu ze znalezieniem pracy. Ciekawiło mnie to, przyciągało na swój sposób. No więc złożyłam papiery, dostałam się, teraz jestem na trzecim roku. I tu wracamy do punktu wyjścia - boję się. Że nie dam rady. Boję się działać. Boję się życia. Czuję się bezdennie głupia, choć wiem, że w grupie mam opinię osoby mającej wysoki poziom wiedzy. Ale to nic - i tak czuję tępa, jak uzurpator, który uchodzi za bystrego, choć nie powinien. Najgorzej, że gdy przychodzi do nauki, nie umiem się do niej zebrać. Wiem jaki materiał muszę przyswoić, ale ile bym planów nauki nie tworzyła, to gdy próbuję zacząć - jakbym trafiała na wielką, twardą, litą ścianę. Nie umiem się przez nią przebić. I nie rozumiem skąd to się bierze. Czy boję się, że nauka i tak nie ma sensu, bo nigdy nie będę wiedzieć dość dużo, więc po co w ogóle zaczynać? Nie wiem. Wiem za to jedno - nie chcę w ten sposób spędzić resztę życia. Nieraz przyłapuję się na tym, że strach mnie tak blokuje przed działaniem czy myśleniem, że mimo iż wiem jak coś zrobić - to nie jestem w stanie. Pojawia się pustka w głowie. Nie chcę już dłużej być ofiarą, jak przez całe swoje dorosłe życie, ale nie wiem jak przestać.
×
×
  • Utwórz nowe...

Ważne informacje

Używając strony akceptuje się Warunki korzystania z serwisu, zwłaszcza wykorzystanie plików cookies.