Skocz do zawartości
  • PODCASTY.jpg

pepitka

Użytkownik
  • Zawartość

    1
  • Rejestracja

  • Ostatnio

pepitka's Achievements

Początkujący forumowicz

Początkujący forumowicz (1/14)

0

Reputacja

  1. Piszę bo już nie mam siły. To"coś" mnie wykończy. I psychicznie i fizycznie. Zacznę od początku, od mojego dzieciństwa i od tego od czego tak naprawdę się zaczęło. Zawsze w moim mniemaniu byłam "dziwnym" dzieckiem. W wieku szkolnym 5-10 lat miałam dziwne jazdy, jak np. jak pójdę tą drogą to stanie się coś złego. Jak nie przeżegnałam się przed snem 5 razy to też miałam takie myśli. Potem jako dziecko - sama do siebie powiedziałam. Halo - to twój wymysł, uspokój się, nie rób tak, nic złego się nie stanie. Dziecko to zrozumiało i przestało tak robić. Dzisiaj mam 27 lat i już tak łatwo nie jest samej sobie wytłumaczyć, że nic złego się nie stanie. Dzieciństwo miałam szczęśliwe, o ile szczęśliwe może być z dwoma starszymi braćmi (to oczywiście żart). Szczęsliwe do momentu, kiedy nie zdarzyła się najgorsza tragedia w moim życiu. W klasie drugiej gimnazjum (13 lat o ile dobrze pamiętam) zmarł mój tata. Nagle i tragicznie bo w wypadku samochodowym. Jako dziecko bardzo to przeżyłam, pamiętam to bardziej jak za mgłą co wtedy czułam. Pamiętam, że po śmierci byłam tak naprawdę zostawiona sama sobie, mama wpadła w depresję, nie interesowałą się mną. Zaraz po śmierci przed pogrzebem zjechała się do nas rodzina, nikt nie pytał się jak się czuję, żebym się wypłakała, nikt mi tak naprawdę wtedy nie pomógł. Po prostu każdy bardziej przejmował się moją mamą która histerycznie podchodziła do tego. Ja byłam raczej na uboczu, nie płakałam, nie okazywałąm uczuć, raczej je ukrywałam. Nie zgadzałam się na tą śmierć, Buntowałam się. Byłam obrażona. W dniu pogrzebu rodzina kazała mi zobaczyć otwartą trumnę - nie chciałam, nie podeszłam, nie zobaczyłam. Kazali mi dotknąć już zamkniętej trumny w geście pożegnania - nie zrobiłam tego. Nie chciałam się żegnać, byłam obrażona? Na tatę, że mnie zostawił? Ze moja rodzina nie pozwoliła mi przeżywać tej okropnej dla mnie chwili tak jak ja chce? Nie wiem. Po pogrzebie zaczęło się dziać gorzej. Pamiętam jak dwa - trzy dni zaczęliśmy się przeprowadzać do nowego domu, tego, w którym mieliśmy zamieszkać wszyscy. Buntowałam się, nie chciało mi się pakować, pyskowałam, byłam niemiła. Moja mama (ewidentnie też nie radząca sobie i nie mam do niej żalu) i ciotka wyśmiewały się ze mnie. Pamiętam to do dzisiaj. Potem zaczęliśmy żyć, raczej a jednak osobno. Moja mam sobie, ja sobie - nie mam żalu, wiem że nie była wtedy w stanie się mną zająć, a ja o dziwi zaskakująco dobrze sobie radziłam. Po prostu z dnia na dzień. Po roku - dwóch, mama wyszła z depresji, zaczęło się jakoś układać. Ja poszłam do liceum. Szalałam, niczego się nie bałam, imprezowałam, nie przejmowałam się niczym, a na pewno nie swoim zdrowiem. Co najwyżej czemu chłopak nie odpisuje na smsa - to była największa tragedia mojego życia. Przyszły studia i tutaj zaczęły się nerwy, problemy ze zdaniem na następny rok - co powie mama. Wyleciałam, udawałam że chodzę dalej, tylko mam mało zajęć. Przeszło, chociaż cały czas się bałam, że prawda wyjdzie na jaw. Potem zaczęłam żyć ponad stan - kredyty, chwilówki, nie miałam z czego spłacać,bałam się, że mama to odkryje i będzie dramat. Wyszło, dużo płaczu, nerwów. Już z tego wyszłam. Następnie zaczęłam pracę, jedną -call center, dużo nerwów. Rzuciłam po 3 miesiącach, ale znalazłam za miesiąc dużo lepszą, pieniądze 2 x tyle, prestiżowy zawód w korporacji. Zwolnili mnie bo robiłam za dużo błedów. Z dnia na dzień. Nie powiedziałam mamie, bałam się, wstydziłam swojej porażki. Udawałam, że chodzę do pracy, ale nie chodziłam. Chodziłam do centrów handlowych, do parku itp. W międzyczasie byłam w związku z moim chłopakiem, bardzo go kocham, wtedy nie mieliśmy problemów. W końcu znalazłam nową pracę , dosyć stresującą ale satysfkacjonującą. W międzyczasie zaczęły się moje lęki. Balam się jak moja mama nie odbiera telefonów, drżałam z przerażenia. Tak samo jak mój chłopak nie odbierał miałam myśli, że mnie zostawił. Czasami nie odbierali, nei słyszeli, nie mieli czasu, normalna rzecz. Ja już w głowie najczarniejsze scenariusze. I wtedy był apogeum. Zaczęło się od bólu, nerwobólu na karku. Wygooglowałam co to może być - diagnoza - RAK, TĘTNIAK. Umieram, to napewno to. Mój dziadek miał tętniaka, na pewno to to. Atak paniki, kilka dni. W końcu przestało boleć. Uff, rak mnie nie zabił. Ale czujność pozostała. Ataki paniki gdy moja mama nie odbiera (a robiła i robi to często, wycisza telefon, jak chce mieć spokój), przerodziła się w wymyślaniu jej chorób, oczywiście tych najgorszych. Trwa to juz od grudnia. Pokasłuje - rak płuc - to na pewno to, pali papierosy (co z tego że ma przewlekłe zapalenie zatok i oprócz pokasływania ma też cieknący katar i bół zatok - to jest rak). Zobaczyłam plamkę na policzku - jakiś pieprzyk się jej zrobił wieku starczego, Moja diagnoza - czerniak. Ale! Na pewno z przerzutami do kości - bolała ją stopa. Ok, wytłumaczyłam sobie, że to nie to. Ze katar to zapalenie zatok a czerniak to jest pieorzyk. Kilka dni spokoju. Kolejny etap - to ja mam raka! Gorsze samopoczucie, ból mięśni, stany podgorączkowe, delikatne nocne poty (za ciepła piżama), kłujące bóle. Wszak to nie nerwy- to BIAŁACZKA! ALbo nie, to rak trzustki, bo trzustka mnie kłuje (nawet nie wem gdzie jest trzustka, więc googluje i się zgadza). No paranoja jakaś. Trwa to drugi miesiąc ale ja już jestem wykończona. Sprawdzam mamie chusteczki higinieczne cyz nie ma tam krwi. Dzisiaj sprawdziłam i to co zobaczyłam zwaliło mnie z nóg. Brązowa wydzielina - zsechnięta krew. Prawie upadłam ale się zapytałam mamy co to jest. Ona nie wiedziąła o co chodzi (pomyślałam, że nie chce zebym sie dowiedziała o tym raku, na pewno!). Pokazałam jej to co odnalazłam. Ona na to, że czyściła patelnie i zaczęla się ze mnie smiać. Ja z siebie też, ale zaraz znowu spojrzałam na jej czerniaka i zaczelam wymyslac w glowie przerzuty.... U siebie w tym momencie widzę raka trzuski, bo mnie kłuje tam gdzie trzustka może być... Tak naprawdę wszędzie mnie kłuje, ale tam wiem że jest trzustka. Dzisiaj cały dzień w pracy googlowałam objawy raka płuc (po raz milionowy) i czytałam forum bliskich chorych na raka płuc, abym była przygotowana na najgorsze. Wiem, ze to chore, ale nie wiem co mam z tym zrobić? Leki? Psychoterapia? Nie umiem cieszyć się z życia, Nie rozumiem ludzi, którzy się nie martiwą, wszak trzeba się martwić, możemy mieć tyle okropnych chorób. Piszę to, żeby spojrzeć na to z dystansu. Piszę, żeby prosić o pomoc. Co robić? Psycholog? Czy moje zaburzenia mogą mieć początki w dzieciństwie? Jak sobie wytłumaczyć, tak jak wtedy, gdy miałam 5 lat, że nic złego się nie stanie? Proszę Was o pomoc w zrozumieniu siebie, o drogowskaz co mam zrobić dalej, jak przerwać ten ciąg nerwów, złych myśli?
×
×
  • Utwórz nowe...

Ważne informacje

Używając strony akceptuje się Warunki korzystania z serwisu, zwłaszcza wykorzystanie plików cookies.