Skocz do zawartości
  • PODCASTY.jpg

mizmus

Użytkownik
  • Zawartość

    1
  • Rejestracja

  • Ostatnio

mizmus's Achievements

Początkujący forumowicz

Początkujący forumowicz (1/14)

  • Jest tu ponad tydzień
  • Jest tu ponad miesiąc
  • Twórca Konwersacji

Recent Badges

0

Reputacja

  1. Dzień dobry, Chciałbym się poradzić ludzi mądrzejszych ode mnie. Sytuacja jest skomplikowana i cała historia, ale postaram się w skrócie opisać najważniejsze rzeczy. Moja narzeczona od początku związku mnie oklamywala. Z wieloma rzeczami, ale takie podstawowe to z tym gdzie mieszka, studia, przeszłość itd. Wszedłem z nią w ten związek pomimo odległości i kłamstw, które obiecała, że już się nie powtórzą. Dzieliło nas 400 km. Dowiedziałem się o tym po półtorej miesiąca pisania. Potem niestety z biegiem czasu wychodziły kolejne kłamstwa. Ja rozumiem, że ludzie się nie znają, czasami człowiek chce siebie wybielić, zrobić na siłę lepszym w oczach innych, ale jak już się w coś angażuje i widzi, że drugiej osobie zależy to wydaje mi się, że poczucie przywoitosci i to, że się kocha nakazuje szczerze porozmawiać. Tutaj tak nie było. Generalnie wychodzenie klamstw opierało się na moich przeczuciach i czasami niespójności w tym co opowiada. Bolesne jest to, że potrafiła z wściekłością na mnie mówić mi, że jestem chory i, że ona nie kłamie. Ja patrzyłem na nią łaskawym okiem. Dlaczego? Bo pokochałem naprawdę szczerze. Dawałem kolejne szanse, bo uważam ją za dobrą osobę, ale która miała złe wzorce i brak wsparcia w wieku dojrzewania. Patrząc z perspektywy czasu, to ja chodziłem i prosiłem ją by nie kłamała więcej, bo to mnie bardzo rani, niszczy i zabija czułość, którą chcę ją obdarzać. Nie było czegoś takiego, że ona prosi mnie o rozmowę i wszystko wytłumaczy. Rzucała mnie, bo mówiła, że ma mnie dość I tego jak to wygląda, a potem jak ja przepraszałem, dawała szansę. Tylko później okazywało się, że ja nie mam za co przepraszać. Robiła ze mnie podejrzliwego i mówiła, że niszczę nasz związek. Ja nie chciałem być podejrzliwy, ale każde kolejne kłamstwo automatycznie budziło we mnie podejrzliwość w jej szczere intencje. Poza tym oskarżała mnie o coś takiego a nadal kłamała. Wiele razy wmawiala mi, że to co czuję jest złe i nieprawdziwe. Tak jakby widzieć, że ktoś ukradł zegarek, ale wmawia nam, że to nie nasz tylko jego. Generalnie chodzi o to, że nie dostałem od niej takiej szczerej rozmowy podsumowującej wszystko, tylko prawda wychodziła jak sobie ją wyszarpałem, wracając do tego co mi się przypomniało, co kiedyś mi mówiła i pytając czy to była prawda czy nie. W pewnym momencie mam wrażenie, że przestała kłamać, bo coś zrozumiała, ale po takiej robieniu mi takiej sieczki z mózgu już pewności nie miałem. Mimo to się oświadczyłem. Później zamieszkaliśmy razem. Wtedy, ale już co najmniej kilka miesięcy wcześniej zaczęło się dziać ze mną coś takiego, że dawałem mniej czułości. Miałem mniej radości z życia. Jak zamieszkaliśmy ciągle czułem strach i złość na to jak mnie wcześniej traktowała. Pokłóciliśmy się tak mocno z 3-4 razy. Dlaczego? Bo miałem wrażenie, że nadal kłamie. Z jednej strony jak na spokojnie myślałem, to uważałem, że nie ma po co kłamać, a z drugiej ten strach, że skoro wcześniej potrafila to dlaczego teraz nie mnie wykańczał i powodował moją drażliwość. Jak już emocje wzięły górę potrafiłem jej naubliżać. Wstyd mi za to, ale czułem się nierozumiany przez nią ani trochę i ciągle miałem ten strach, że mieszkam z kimś, kto mnie okłamuje. To mnie dobijało, bo ja mówiłem o ślubie, dzieciach itd., a ten strach jakby zabijał moje marzenia, bo chciałem mieć rodzinę z kimś kogo jestem pewien. Ona ma pretensje, że płakała, że zamykała się w łazience a ja jej nie pomogłem. Przychodziłem do niej, ale po powiedzmy 5-10 minutach. Dlaczego? Bo już tak kiedyś robiła na początku związku. Podczas rozmowy jak grunt zaczynał palić się jej pod nogami i gubiła się w tym co mówi, to zaczynała płakać, krzyczeć i zamykać się w łazience. Ja później stałem pod drzwiami, błagałem by wyszła, przepraszałem, a to było jakby celowe wpedzenie mnie w poczucie winy, że ją krzywdzę. Później jak zamieszkaliśmy razem i coś takiego się działo, że płacze, że obiecuje, że kłamstw już nie ma mi się to tak kojarzyło z tym, ze keidys robila identycznie i wybuchałem przez co powiedziałem jej w tych emocjach wiele przykrych słów. Ja po ludzku nie umiałem odróżnić co jest czym, bo płacz, pewne zachowania, emocje, słowa jak obiecuję, przysięgam wykorzystała do tego by wmówić mi kłamstwa i teraz jak tak robiła już nawet mając czyste intencje dla mnie to wyglądało tak samo i zachowywałem się jak pies, który był bity i teraz gryzie, gdy ktoś próbuje go dotknąć. Narzeczona postanowiła ode mnie odejść. Mam wrażenie, że mnie nienawidzi. Ja wiem, że mówiąc pewne rzeczy bardzo źle zrobiłem, ale ja tego nie planowałem. To wszystko było w złości na to co mi robila i strachu, że nadal tak potrafi. Czuję wielką niesprawiedliwość, bo ocenia mnie jak potwora, a nie pamięta już jaki dla niej byłem wcześniej, ile znosiłem jej krzywd. Teraz, gdy to się obróciło przeciwko niej zostawia mnie samego z tym. Ciągle mówi, że była, ale dla mnie to była obecność ciałem, a nigdy jak widziała mnie smutnego i bez humoru nie powiedziała "Choć, pogadajmy". Mówi, że próbowała rozmawiać, ale to było rozmowy, a raczej zapewnienia, że jest szczera, gdy już się kłóciliśmy, a wtedy wiadomo, że nie da się porozmawiać i trzeba ochłonąć. Czuję się jak zabawka, którą ktoś wykorzystał. Jak zaczęła się psuć, przez rzucanie po kątach to do śmieci. Czuję niesprawiedliwość, bo tyle znosiłem , tyle wybaczałem a dzisiaj to się nie liczy, bo najważniejsze dla niej jest to, że ją boli. To wygląda tak jakby sama mogła ranić, ale ona już zraniona być nie może. Ja nie chciałem się mścić ani nic z tych rzeczy, ale to zniszoczne zaufanie i wiele pustych obietnic naprawy, spowodowały, że mi już było ciężko uwierzyć nawet jeśli mówiła prawdę. Ja wiem jako byłem dla niej od początku znajomości, ile serca i całego siebie włożyłem w ten związek. A teraz czuję się jak odpad, bo zraniłem czymś, co Było konsekwencją traktowania mnie i braku rozmów. W pewnym momencie już się jej nie skarżyłem, że mi źle. Tłumiłem to w sobie, bo jak kiedyś o tym mówiłem to nie było od niej rzeczowej pomocy. Chciałem się jej wygadać, wypłakać, ale już tyle razy płakałem w tym związku, że nie czułem się mężczyzną i chciałem sam sobie poradzić. Niestety to był błąd, bo później te emocje wychodziły w kłótni. Ciężko mi, bo czuję się jak wyciśniętą cytryna. Dałem całego siebie, a jak sam zmieniłem się na gorsze pod wpływem zlego traktowania mnie, to jej nie ma przy mnie. Kocham ją całym sercem, a mam wrażenie, że ona mnie nie kocha. Mówi, że kocha, ale już nie chce ze mną być. Czuję naprawdę ogromną niesprawiedliwość, bo mam wrażenie, że jedyne co mogłem zrobić, by tego uniknąć to zakończyć ten związek na początku jak kłamała. Ja nie chciałem zmienić się na gorsze, ale mam wrażenie, że po takim traktowaniu nie da się być tak samo czułym i wyrozumiałym jak na początku. To wygląda tak, że co bym nie zrobił to i tak będzie źle. Mam wrażenie jakby umyła ręce od tego co się ze mną stało. Mówi, że rozumie, że to przed to co mi robiła, ale nie chce już ze mną być. Moje pytanie brzmi, czy da się do niej jakoś trafić? Ja wiem, że nam brakowało rozmów, a raczej mi. Tłumiłem w sobie negatywne emocje, bo nie chciałem już być ofermą w jej oczach. Myślałem, że sam poradzę sobie z czymś do czego potrzeba dwójki osób. Do tego teraz to poczucie niesprawiedliwości, że ja tyle wybaczyłem, sam z siebie wyciągałem rękę, a gdy ja mam coś na sumieniu i to jako skutek uboczny tego jak byłem traktowany, to ona mnie zostawia. Jakby jej wolno było więcej.
×
×
  • Utwórz nowe...

Ważne informacje

Używając strony akceptuje się Warunki korzystania z serwisu, zwłaszcza wykorzystanie plików cookies.