Skocz do zawartości
  • PODCASTY.jpg

mętlikpętlik

Użytkownik
  • Zawartość

    1
  • Rejestracja

  • Ostatnio

mętlikpętlik's Achievements

Początkujący forumowicz

Początkujący forumowicz (1/14)

  • Twórca Konwersacji

Recent Badges

0

Reputacja

  1. Cześć! Od dwóch lat spotykam się z mężczyzną. Bardzo ciężki charakter, przyznam szczerze, że nigdy nie miałam z takim do czynienia. Oczywiście nie raz słyszałam o toksycznych ludziach, ale dopiero kiedy zaczęłam doświadczać przykrych sytuacji z partnerem, zaczęłam głębiej analizować to określenie. Teraz wiem, że na mojej drodze pojawiały się już takie osoby, ale one nie miały na mnie takiego wpływu, tzn. że z dużo większą łatwością przychodziło mi postanowienie o zerwaniu relacji. Z moim partnerem poznaliśmy się 10 lat temu, mieliśmy ze sobą pewien epizod, ale to był szalony czas, byłam młoda i z obecnej perspektywy uznaję, że również głupia. Potrzebowałam jeszcze zabawy, nie umiałam się zaangażować na poważnie. W dodatku teraz kiedy patrzę na swoje życie, to uważam, że i ja byłam toksyczna. Nie umiałam sobie radzić ze swoimi emocjami, choć pewnie była to także wina hormonów. Dziś po wielu przejściach, jestem mądrzejsza, wiem kim jestem (chociaż....), wiem czego pragnę i jakie wartości są dla mnie ważne. W tym roku kończę 30 lat, mój partner skończył 35. Niestety czuję, że emocjonalnie jest między nami przepaść. Jestem osobą, która od zawsze dużo analizuje. Odpowiedzi na swoje pytania często szukałam w wątkach psychologicznych. On natomiast jest jej totalnym ignorantem. Ja jestem osobą wrażliwą, uczuciową, empatyczną....on przeciwnie, choć pewnie by się z tym nie zgodził. Ostatecznie próbując rozgryźć jego charakter i dotrzeć do jego serca (co uważam za swoją porażkę) uważam, że ma zaburzenie narcystyczne. Mniej więcej pół roku temu, kiedy po raz kolejny się wyprowadziłam z jego mieszkania, okazał skruchę i postanowił, że zapisze się na terapię. Wcześniej jej nie sugerowałam, myśl o tym jak by zareagował mnie skutecznie zniechęcała. Spojrzał w historię przeglądarki, gdzie oczywiście było mnóstwo stron na temat zaburzeń osobowości oraz biernej agresji, którą okazało się, że stosuje wobec mnie. Szybko z terapii zrezygnował, odbywała się ona online i z tego co wywnioskowałam, głównie opierała się na tym że wylewał swój żal związany z pracą a terapeuta go "głaskał po głowie" i przytakiwał. Mniej więcej tak to wyglądało z opowiadań partnera. Uznał, że to nie przynosi żadnych efektów, choć ja uważam, że on nawet nie do końca wierzył w to, że ma jakiś problem. I tak oto kolejny raz znalazłam się w tym samym kole. Od prawie tygodnia jesteśmy pokłóceni i nie rozmawiamy. Była też duża kłótnia, w której sporo z siebie wyrzuciłam. Coś jakby odezwały się we mnie dawne demony. Spokój, który odnalazłam został zdeptany. Powiedziałam, że nikt nie potrafi wzbudzić we mnie tak wielu negatywnych emocji jak on... nie przechodzi mi, a jednocześnie wciąż mam problem z odejściem. Wciąż jest we mnie jakaś nadzieja na jego zmianę. I mówi się, że ludzie się nie zmieniają...ludzie TACY JAK ON się nie zmieniają...to nie chce w to wierzyć. Ja sama uważam, że we mnie zaszła ogromna zmiana. Nauczyłam się rozmawiać, rozwiązywać problemy, słuchać. Zrozumiałam, jak bardzo jest to ważne w zdrowym funkcjonowaniu związku. Problem w tym, że nie umiem rozmawiać z nim. A on nawet nie próbuje. Ponieważ jak to zwykle bywa z osobą z zaburzeniem narcystycznym, wiele bierze do siebie, wyolbrzymia, niemal wszystko traktuje jak atak, przez co kiedy za każdym razem próbując odwrócić kota ogonem, sugeruje że to ja wszystkiego się czepiam i mam o wszystko problem. Dużo by pisać.... powiedzcie: Czy znacie historie, gdzie dwa takie charaktery w końcu znalazły wspólny język? Czy to możliwe, by go wyleczyć? Co powinnam, zrobić? Terapia dla par? O tym często myślę, że brakuje nam osoby trzeciej, która obserwowałaby nas z boku, ktoś kto by mnie poparł i udowodnił mu, że nie zawsze ma rację. On nie rozmawia z nikim na takie tematy. Rozmawia o pracy, polityce, sytuacji na świecie, filmach czy muzyce. To wszystko. Mi nie raz pomogła mama, czy koleżanka, wsłuchując się i potrafiąc dostrzec błędy, których sama nie widziałam, dlatego uważam że to dobre. Ale wracając.... Czy to w ogóle ma sens? Wszyscy mówią/piszą "odpusć sobie", "uciekaj od takiego jak najdalej". Ale kiedy on sam zdecydował się na terapię (tak krótką) a impulsem były różne rzeczy, które przeczytał na stronach które przeglądałam, między innym wyżej wymienione komentarze... to ze smutkiem zapytał, jak takie osoby jak on mają się zmienić, skoro każe się innym od nich uciekać? To był jeden z niewielu przypadków kiedy poczułam, że mówi coś z serca i że są w nim jakieś emocje. Czego trzeba, oraz ile czasu? Bo nie wiem, czy dam radę. Wiem, że to indywidualne... po prostu liczę na cokolwiek co mną poruszy i znajdę w sobie siłę albo by walczyć, albo by zakończyć to wszystko.
×
×
  • Utwórz nowe...

Ważne informacje

Używając strony akceptuje się Warunki korzystania z serwisu, zwłaszcza wykorzystanie plików cookies.