Skocz do zawartości
  • PODCASTY.jpg

Baudelire

Użytkownik
  • Zawartość

    1
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez Baudelire

  1. Witam, chciałbym Was prosić o poradę, względem moich problemów z kobietami. Zacznę od tego, że mam 21 lat, studiuję, jestem bardzo energicznym, otwartym chłopakiem, często zainteresowanym wieloma dziedzinami nauki i życia. Nie zawsze jednak tak było. Odkąd pamiętam, miałem bardzo niską samoocenę. W okresie gimnazjum osiągnęło to kulminację. Byłem typowym, "chłopcem od bicia". Nigdy nie grzeszyłem urodą- byłem po prostu brzydki, co z automatu przenosiło się na problemy z otoczeniem, niekomunikatywność i nieśmiałość. Stałem się pośmiewiskiem, zamykałem w pokoju z ksiażkami i myślami samobójczymi. Kiedy to moje prywatne piekiełko, skończyło się, niesamowicie się zaparłem, aby chociaż trochę otworzyć się do ludzi w nowym środowisku (poszedłem do liceum) i ku memu zdziwieniu... Udało się. Zacząłem się powoli, bardzo powoli uspołeczniać się, choć nie było to proste. Pierwszy raz rozmawiałem z dziewczynami, co było dla mnie szokiem. Zwykle, omijały mnie szerokim łukiem. Mimo niezbyt przyjemnej dla oka aparycji, umiałem rozmawiać, mówić o swoich zainteresowaniach i żartować z innymi. A to naprawdę, było coś! Wtedy dostrzegłem też pewien mankament. Jeżeli już rozmawiałem więcej z kobietami, to był to kobiety nad wyraz specyficzne, "artystyczne dusze" lub osoby z problemami emocjonalnymi. Ja też nie rozróżniałem pojęć, typu "rozmowa z przyjaciółką", "friendzone", szybko się w nich zakochiwałem, długo nie mówiłem o uczuciach i potem byłem zbywany lub klasyfikowany, jako "przyjaciel". Kiedy potem widziałem moje bliskie kobiety, zalecające się do innych mężczyzn, moja frustracja zaczynała mocno narastać, a samoocena diametralnie spadać. Jednak nie miało to skutków w ponownej alienacji. Wręcz odwrotnie. Wpadłem w obłęd pracy nad sobą. Bardzo chciałem aby ktoś mnie pokochał, łaknąłem zaimponowania, komuś. Zacząłem czytać, kilka razy więcej, interesować się wieloma rzeczami. Zacząłem grać na instrumentach i tworzyć własne teorie naukowe. Nie zaniedbywałem też swojego wyglądu. Zacząłem się zdrowo odżywiać, chodzić na siłownię, ćwiczyć sztuki walki, intensywnie dbać o styl i ubiór, zapach, perfumy. W tajemnicy przed wszystkimi, udawałem się do sytylisty, a noce spędzałem na studiowaniu poradników psychologicznych, traktujących o relacjach damsko- męskich, flircie, autoprezencji. Nie zaniedbywałem, ani jednego apsektu swojej osobowości, łącznie z dykcją, czy nauką odpowiedniej tonacji głosu. Jak zapewne, domyślacie się, zaczęło to przynosić efekty. Stan ten trwał, intensywnie, 3 lata. Z brzydkiego, trochę dziwnego, ale wesołego chłopczyka, zacząłem z miesiąca na miesiąc, stawać się wysportowanym, stylowo ubranym mężczyzną, pewnym siebie w rozmowie, potrafiącym wypowiedzieć się na każdym temat, ale z ukrytą gdzieś przed światem nienawiścią do siebie, obłędem dotyczącym pracy nad sobą i skrajnie niską samooceną. Przez te wszystkie lata, spotkałem wiele kobiet, z którymi tworzyłem bardzo bliskie relacje. Ku memu zdziwieniu okazało się, że przyciągam osoby inteligentne, ale często z problemami, unikające bliskości, zwykle toksyczne, którym imponowałem i mnie uwielbiały, ale nic ponadto. Często zakochiwałem się w nich, a te intensywne relacje z powodu ich braku zaangażowania, kończyły się. Jednak, widziałem potem te osoby, wzdychające do kogoś innego, co tylko pogłębiało moje problemy. Te bliskości, jednak nie były nasiaknięte żadną moją desperacją. Potrafiłem nie odzywać się, kiedy było trzeba, trzymać dystans kiedy było trzeba, nie powielać błędów ludzi, we "friendzonach". Nie udawało się, a ja widziałem problemy tylko w sobie. Starałem się randkować, nie lgnąć do kobiet toksycznych albo po prostu mieć, "koleżanki". Ku memu zdziwieniu żadna nie wyrażała specjalnego zainteresowania. Wówczas, wpadłem w następną relację, z gatunku tych toksycznych. Zakończyła się ona, moją próbą samobójczą i pogorszeniem stanu mojej psychiki. Chodziłem długi czas do psychologa, brałem psychotropy, chociaż nie była to zbytnia pomoc. Wlłaściwie, prawie nic to nie dało. Starałem się wyjść, do "normalnych". Ale oni wręcz mnie mijają, jak powietrze. Mimo mojej komunikatywności i naturalności, nie jestem w stanie mieć obok siebie osoby normalnej. Takich, po prostu odpycham. Wyczuwam w sobie, coraz większy regres. Pierwszy raz, od kilku lat na powrót alienizuję się od społeczeństwa i zamykam coraz bardziej w sobie. Nie mam praktycznie znajomych, ani przyjaciół, którym mógłbym się zwierzyć,. Jeżeli już próbowałem to zrobić, byłem zbywany. Jedyne, co krąży w mojej głowie, ostatnimi czasy to ostateczne zaprzeczenie swojej egzystencji i wreszcie, porządne skończenie ze sobą. ale chyba zbyt kocham, te wszystkie książki i zainteresowania, bo inaczej nie prosiłbym tutaj o porady i opinie, a po prostu to zrobił.
×
×
  • Utwórz nowe...

Ważne informacje

Używając strony akceptuje się Warunki korzystania z serwisu, zwłaszcza wykorzystanie plików cookies.