Zdecydowałem się napisać tutaj, gdyż póki co trudno jest mi zorganizować spotkanie z psychologiem/psychiatrą tak by żona o tym nie wiedziała.
Mam 35 lat, jestem mężem i ojcem. Jesteśmy w małżeństwie już naście lat. Niedawno urodziło nam się trzecie dziecko. Ale do rzeczy. Chciałbym wiedzieć gdzie leży przyczyna tego co dzieje się w naszym związku / domu / relacjach. Żona nie pracuje od kiedy urodziło się nam pierwsze dziecko (10 lat teraz), mamy jeszcze drugie dziecko 6 lat i teraz urodziło się kolejne - ma 5 miesięcy.
Po każdym porodzie u żony pojawiały się stany depresyjne, smutek, zniechęcenie. Natomiast, teraz po ostatnim porodzie jest bardzo trudno. Trudniej niż wcześniej.
Seks raz jest raz go nie ma, jak jest to najczęściej nieudany. Ale najgorsze są relacje w domu. Żona nigdy nie bawiła się z dziećmi, nie umie, nie lubi. Każdą chwilę poświęca na sprzątanie, gotowanie, pranie itp. Gdy pytam czy pomóc, słyszę "radzę sobie", "myślisz że sobie nie radzę?". DO dzieci zwraca się raczej na zasadzie "czemu nie zrobiłaś czegoś tam..", "znowu masz burdel w pokoju", "cholery z tobą dostanę", "jak zwykle macie mnie w dupie, matka to tylko sprzątaczka w domu" - dosłownie cytuję. Ja nigdy w domu nie przeklinam - brzydzę się tym i krytykuję każdego kto w domu przeklina. Kolejna sprawa - każda błahostka urasta do rangi wielkiego problemu. Planowanie zakupów - problem, bo jak tu się zabrać z dziećmi, a czemu to tyle zajmuje itp. Poranek i słyszę: "i znowu cały dzień do dupy" (bo dziecko przespało w nocy 10h i nie chce teraz jeść a raczej się bawić). Żona chodzi ciągle niewyspana, zmęczona. Wciąż jest nieszczęśliwa i mówi to wszem i wobec. Do mnie do dzieci. Najlepiej zamknęła by się w domy i nikogo nie zapraszała, z nikim się nie spotykała. Ma problemy z nogami - żylaki, po tej ostatniej ciąży pojawił się stan przed-cukrzycowy, do tego czasem odzywają się źle leczone w młodości zęby. DO tego pandemia, ogromna wrogość w stosunku do kościoła, która przerodziła się w konflikt ze mną po trosze, bo ja chcąc wierzyć w Boga (nie w kościół) chciałbym np. ochrzcić dziecko czy wyprawić komunię starszemu dziecku. A tu nagle napotykam stanowczy opór. Żona byłaby w stanie rozwieść się, byle tylko, jak mówi "nie spełniać znowu moich wymagań".
Nie chcę tutaj się bardzo rozwodzić, ale sytuacja gdy ostatnio najmłodsze dziecko było chore spowodowała, że zacząłem się interesować bardziej tym co się u nas dzieje. Żona nie chciała tego 30-ciego dziecka. Wyprosiłem ją, bo chciała je usunąć. Teraz mi to często wypomina. Bo przecież my sobie nie radzimy. Ostatnia sytuacja - dziecko było chore - katar. Nie spało jedną noc. Każdy rodzic podchodzi z wyrozumiałością do takiego malucha, żona z kolei krzyczy, wrzuca je do łóżeczka mówiąc "zajmuj się nim jak chcesz", "nie mam siły". Ostatnio tak mocno je ściskała że zaczęło kaszleć i się krztusić, podczas gdy ona próbowała na siłę go przytulić i uspokoić - postanowiłem zareagować - wziąłem go na siłę od niej i kazałem jej wyjść, żeby poszła spać. Całą noc sam zajmowałem się dzieckiem do 8 rano. A ona tylko przychodziła raz na jakiś czas pytając czy pomóc - ale tak od niechcenia, wręcz złośliwie. Po czym ja mówiłem że nie, a ona wszczynała awanturę. Rano miałem iść do pracy na 7:00, jak co dzień. Więc musiałem wziąć wolne. Dodam, że żona była również chora i pozostała dwójka dzieci. Wydawało mi się naturalne, że biorę L4 i zajmę się nimi (bo tylko ja byłem zdrowy). Żona miała inne zdanie, znowu wszczęła awanturę. Dzieci traktują mamę właściwie jak osobę od pewnych obowiązków. Mało się przytulają, co chwila są fochy itp. Ja spędzam gdy mogę trochę czasu z nimi, a to LEGO, a to inne zabawki i zabawy. Żona nigdy się z nimi nie bawi (tu nie przesadzam).
Na koniec dodam, że mam powoli dość takiej sytuacji. Nie mogę wyjść do garażu na 1-2h bo słyszę, że "czułam się jak samotna matka z trójką dzieci". Jak pojechałem zrobić zakupy i zajęło mi to aż 3h - nie mam doświadczenia i rzeczywiście było ciężko mi wszystko z listy znaleźć - "ty nie możesz chodzić na zakupy bo to strata czasu". Gdy np. siądę do komputera w ciągu dnia (teraz nie mam czasu, ale przed porodem ostatniego dziecka) to słyszę "Ty się bawisz, a ja zajmuję się domem". A najczęściej siadam dorobić do pensji, robiąc nadgodziny. Czasem dla relaksu siądę, coś poczytam. Mam kilka własnych projektów które robię dla rozrywki, ale nie mogę się nimi zająć, bo wiadomo co usłyszę. Nie mogę zaprosić rodziny do domu, bo przecież "jestem zmęczona a ty mi gości sprowadzasz" (mamy dom 200mkw a zapraszam tylko dwoje osób).
Nocne kłótnie, bo w ciągu dnia nie ma kiedy porozmawiać. Od kiedy mamy 2-oje dzieci nie mieliśmy ani jednego tygodnia bez nich. Nie mamy takich możliwości za bardzo, a teraz z trójką to już w ogóle, nikt się nie chcę nimi zająć - tylko moja mama, ale moja żona jej nie toleruje od pewnego czasu w ogóle. Żona funkcjonuje jak robot, trzeba zrobić śniadanie, trzeba obiad "bo przecież oczekujesz tego". Co jest nieprawdą. Dzieci i ja oferujemy jej pomoc, oferuję by poszła do kosmetyczki czy fryzjera - ona nie chce. Mam pieniądze, stać mnie na to, ale ona nie chce.
Zdarza sie też, że żona mówi "najlepiej jakby mnie nie było", "jestem ci kulą u nogi", "pójdę utopię się albo rzucę pod pociąg". Wspomnę, że jej mama ma też pewne problemy chodzi do psychologa, jej babcia rzuciła się z okna bo miała schizofrenię, a jej prababcia też ponoć miała jakieś problemy natury psychicznej.
Proszę pomórzcie, co mogę zrobić? Widzę jak to męczy i psuje dzieci. Nie mogę patrzeć jak sami wyrządzamy im tym krzywdę. Czy jest szansa cokolwiek z tym zrobić, żona odmawia wszelkich wizyt psychiatrów/psychologów bo mówi, że "tak już jest" albo "nie widzę potrzeby".