Witam serdecznie.
Jestem tutaj nowy, zatem serdecznie Was wszystkich witam.
Zacznę z grubej rury - po prostu zadam pytanie, delikatnie opisując sytuację.
Skąd bierze się w człowieku chęć pomocy innym (nie tylko ludziom, ale też np. zwierzętom), przy jednoczesnym całkowitym braku chęci otrzymywania pomocy od innych osób?
Jakie mechanizmy tym rządzą?
Regularnie robię darowizny do schronisk dla zwierząt, po rozmowie z bezdomnym potrafię kupić mu kurtkę - jeśli wiem, że jej potrzebuje, działam w organizacji charytatywnej itp. Po prostu czuję taką potrzebę. Ale to nie działa w drugim kierunku. Często moi Przyjaciele, czy Znajomi proponują mi pomoc w codziennych sprawach typu np. remont mieszkania (proste czynności, np. malowanie), przeprowadzka, przewóz czegoś itp. ZAWSZE odmawiam. Albo (jeśli mogę) robię to samemu, albo... Wolę zapłacić za to jakiemuś fachowcowi. I to mając pełną świadomość, że fachowiec nie jest do tego wymagany. W głowie mam poczucie tego, że nie chcę nikogo obciążać własnymi problemami - wszyscy chętni do pomocy mają i tak multum swoich problemów.
Generalnie zawsze pomagam (najlepiej jeśli nikt tego nie widzi i jest to raczej anonimowe, stąd zajęcie charytatywne), a przy tym dosłownie zawsze odmawiam pomocy.
Wiem, że to pobieżny opis, bez szczegółów - ale chyba właśnie o to mi chodzi. Żeby spróbować póki co po prostu zrozumieć mechanizm który tym rządzi. Bo jestem bardziej niż pewien, że (jak to zazwyczaj w psychologii) ma to związek z jakimiś wydarzeniami w przeszłości. Nie wiem tylko jakimi...
Z góry serdecznie dziękuję za jakiekolwiek wpisy w tym temacie.
Bardzo serdecznie pozdrawiam!
Bartek