Witam,
Jestem mezatka z 36 letnim burzliwym stazem . Mam 57 lat , zycie zawodowe za soba . Jestem w chwili obecnej na zasilku u przedemerytalnym.
Ostatnio przeczytalam artykul Kobiety podatne na zranienie, "kochające za bardzo" Przez psycholog Rafał Olszak, ... i pomyslalam , ze to o mnie....
Malzenstwo jako ,, trudne ,, okreslalam od wielu lat. Na poczatku bylo znosniej , ale w miare uplywu czasu nasze relacje byly trudniejsze . Okreslalam o wtedy tak : ,, nie umiemy zyc ani z soba , ani bez siebie - i to jest nasz dramat ,, .
Cierpialam bardzo , moj maz tez cierpial. W naszym domu nie bylo powazniejszych problemow , a mimo to nie bylo szczescia i spokoju . Uciekalam w prace . Zamykalam za soba drzwi . Pracowalam w banku . Przelozeni cenili moje zaangazownie ,Czulam sie doceniona w pracy i to mi w malenkim stopniu rekompensowalo to , czego mi brakowalo
w domu .
Tak jak na wstepie wspomnialam - jestem juz w oczekiwaniu na emeryture - pracuje jeszcze dodatkowo , ale juz z mniejszym obciazeniem . Czyli wiekszosc czasu jestem w domu .
Od chwili , kiedy zakonczylam prace na stale- nasze konflikty jeszcze sie wzmogly . Towarzyszy mi ciagle uczucie skrzywdzenia przez meza . Ma wiele pozytywnych zachowan , ale znacznie wiecej tych , ktore okreslalam jako przemocowe . Ostatnio mnie uderzyl i wszczelam procedure niebieskiej karty . Bylismy razem u psychologa , ale psycholog nie dostrzegl przemocy w zachowaniu meza .
Zaczelam sobie zadawac pytanie : czy to mozliwe ,ze to jest jednak moja wina ? Ze te wszystkie lata , ktore przynosily tyle cierpien i bolu , ze to ja jestem ich zrodlem ?
....... i nie znam odpowiedzi.....
W chwili obecnej oboje z mezem pracujemy nad poprawa relacji . Staramy sie ozywic nasze relacje z Panem Bogiem , to nam daje taka wspolna plaszczyzne porozumienia .
Chcialabym poprawy naszych relacji na stale . Moze wlasnie teraz.... ?
Pewnie rozmowa z P. Olszakiem ukierunkowalaby mnie .