Dzień dobry,
Jestem mężczyzną, 22 lata, bezrobotny, mieszkam z rodzicami. Dwie diagnozy psychiatryczne. Pierwsze rozpoznanie, to coś między charakterem, a osobowością schizoidalną, drugie - osobowość unikająca.
Pochodzę z rodziny dysfunkcyjnej. Rodzice kłócili się i kłócą do teraz; codziennie, nie potrafiąc się ze sobą poprawnie komunikować czy konfrontować. Krzyczą na siebie, często zdzierając gardła. W najwcześniejszym wspomnieniu (okolice żłobka) pamiętam, jak matka po jednej kłótni leżała ze mną w łóżku i żaliła na ojca. Podobnych sytuacji na przestrzeni całego życia było więcej.
Stosowali mocno autorytarny styl wychowania. Zawsze miałem być bezwzględnie przyporządkowany ich rozkazom. Zabraniano mi przejawiać własne emocje czy myślenie. Nie miałem prawa o nic pytać, o niczym dyskutować.
U ojca agresja polegającą na poniżaniu, wyśmiewaniu, jak i biciu mnie, gdy na przykład za głośno się śmiałem albo na niego złościłem.
Matka bardziej pasywna. Szantaż emocjonalny („tyle dla ciebie zrobiłam, a ty tak mnie ranisz”) i próby przejęcia kontroli nad całym moim życiem.
W późniejszych latach od obu wmawianie, że jestem chory psychicznie i grożenie ubezwłasnowolnieniem.
W szkole pierwsze myśli samobójcze. Przez brak podstawowych kompetencji społecznych jedyne co robiłem, by uzyskać akceptacje, to celowe prowokowanie rówieśników na poniżanie mnie (słownie, lub fizycznie) kosztem bycia zauważonym.
Apogeum złego funkcjonowania „osiągnięte” w wieku 14 lat. Postrzegałem życie jako bezwartościowe i oznajmiłem, że nie zamierzam kontynuować edukacji, a poświęcę „pisaniu i próbie wydania książki”, co było bardziej spowodowane chęcią podjęcia jakiejkolwiek, choć jednej, samodzielnej decyzji i pragnieniem poczucia „samoistnienia”. Nie obawiałem się konsekwencji, bo „w każdej chwili mogę się zabić”, na co byłem w pełni gotowy (paradoksalnie to myślenie „utrzymywało” mnie przy życiu i krótkoterminowo poprawiało nastrój).
Byłem zabierany do psychiatrów i umieszczany w ośrodkach psychiatrycznych. Lekarze nie poświęcili mi dużo czasu, prawie o wszystkim opowiadała matka. Nigdy nie padła propozycja, by zastanowić się jak wyglądają nasze relacje rodzinne. Ostatecznie skończyłem z niedbale postawioną diagnozą schizofrenii, która obecnie została natychmiastowo obalona przez badających mnie psychiatrów.
W wieku 16 lat próba samobójcza. Podczas tych wydarzeń napisałem tylko jedną książkę, potem, stopniowo, popadłem w wegetację życiową i coraz ciężej było mi się motywować. W połowie 19 lat, przypadkiem natrafiając na artykuł o DDD zacząłem zgłębiać jakąkolwiek wiedzę na ten temat, wcześniej uważając, że każda rodzina wyglądała jak moja i odkrywając jak relacja rodzinna mnie zniszczyła.
Mój największy problem to brak zainteresowania kontaktami. Odkąd pamiętam brak bliskich relacji, nie czułem, że ich potrzebuję. Zawsze zastanawiało mnie czemu ludzie ze sobą przebywają.
Ciężko mi czerpać przyjemność z interakcji, jestem przyzwyczajony do samotności.
Dopiero dzięki podstawom analizy transakcyjnej zacząłem lekko rozumieć zachowania innych i był to wtedy jedyny sposób uzyskania odpowiedzi na moje pytania.
Poza tym:
Aleksytymia. Całe życie nieświadomie „praktykowałem” ignorowanie emocji. Ogarnia mnie lęk, że ich czucie (szczególnie złość), to oznaka choroby psychicznej, że normalny człowiek nie przeżywa ich w ten sposób. Psychiatra, po niestwierdzeniu jakichkolwiek objawów schizofrenii, powiedział nawet, że „to nie zniekształcenia, a po prostu życie”.
Jakąkolwiek obserwację siebie zacząłem dopiero w wieku lat 20, na psychoterapii. Na początku z powodu intensywności uczuć pojawiały się objawy somatyczne - gorączka (39’C), niekontrolowanie uśmiechanie się, zawroty i bóle głowy, całodobowe zmęczenie, bezsenność.
Tragiczny sposób postępowania. Brak asertywności w zachowaniu, bycie „zbyt miłym”, nadmierna ugodowość, paniczny lęk przed konfrontacją, wyrażaniem swojego zdania, branie odpowiedzialności za czyjeś emocje (gdy ktoś się na mnie zezłości, zasmuci albo przestraszy, uważam się za potwora).
W przeszłości pozycja, w której jednocześnie ja i rozmówca jestem do niczego, obecnie pozycjonowanie niżej tylko siebie, trudności w „zrównaniu” interakcji.
Upośledzenie emocjonalne sprawia, że jedyne co robię w reakcji na bodźce w kontakcie, to wycofanie, zamrożenie, próba bezwzględnego dostosowania do oczekiwań innych. Strach, że w zachowaniu będę toksyczny dla ludzi, jak rodzice dla mnie, że przejąłem ich wzorce i mogę kogoś zranić.
Okrutny stosunek do siebie, np. mocna próchnica w uzębieniu przez brak większej uwagi na stan swojego ciała w przeszłości („po co się sobą przejmować, jakbym nie zasługiwał na swoją troskę”).
Apatia w mowie ciała, szczególnie ekspresji twarzy, kurczenie ramion, garbienie, spuszczona głowa, trudność w kontakcie wzrokowym.
Pustka egzystencjalna, życie, którego nie rozumiem i którego nie poznałem, „niewarte przeżycia”.
Kształcę się głównie z książek i materiałów w internecie, próbując znaleźć wszystkie swoje wady i sposoby na ich pokonanie. Uczęszczam na psychoterapię, angażuję w projekty wolontariacie. W tym roku zdaję egzaminy ekstermistyczne, w przyszłym maturę. Staram się mieć pasje i zainteresowania, obecnie poza nauką, programowanie, pisanie. W wolontariacie robię stronę dla fundacji (najgorsze, że przypadkiem zostałem głównym organizatorem i koordynuję zdalnie innymi ludźmi, nie wiem, czy powinienem mieć takie stanowisko, zważywszy na mój stan psychiczny).
W przeszłości inny, popularny projekt non-profit, gdzie byłem scenarzystą, pisałem bardzo dużo, ale stosowałem jedynie strategię ukrytych oczekiwań, nie wychylając się, a jednocześnie licząc, że ktoś zauważy moje starania, odszedłem „czując się pominięty, jakbym zawadzał innym”, wtedy nawet nie wiedziałem, że istnieje coś takiego, jak „bycie zbyt miłym”, myślałem, że takie zachowania czynią mnie „dobrym człowiekiem”.
Na dalszym planie, grafika 2d, 3d, rysowanie, projektowanie stron, animacja, montaż filmowy, poza tym inne tematy, których nie miałem już czasu ruszyć.
Staram się posiadać jakiś cel (nie obwiniać nikogo, pracować nad sobą), mieć przynajmniej wpływ na swoją postawę w obliczu tragedii życiowej, aby czuć jakikolwiek sens dalszego istnienia
Starałem się streścić wszystko maksymalnie, nie tworząc epopei życiowej, a opisać tylko najtrudniejsze w przepracowaniu problemy, pomijając szczegóły, a i tak jestem przygnieciony końcowym rozmiarem wszystkiego. Książek, podcastów, wykładów, prac naukowy ciągle przybywa (nie tylko z psychologii), a ja coraz bardziej przerażam się, ile jeszcze mam do nauczenia wszystkiego, nim zacznę lepiej rozumieć świat, kontakty i będę potrafił lepiej funkcjonować.
Czy ktoś z czytających rozpoznaje podobne problemy u siebie? Ma jakieś materiały albo rady, jak wyrwać się z tego dołka życiowego, coś w stylu „chciałbym to wiedzieć, przeczytać, nauczyć tego wcześniej”?
Jeżeli czyta to też jakiś psycholog i znajdzie czas by odpowiedzieć. Co będzie najlepsze w moim przypadku do zainteresowania i dalszego zgłębiania? Z jakimi książkami, materiałami tematami w ogóle mogę się zapoznać, żeby sobie pomóc (mogą być po angielsku)? Gdzie jeszcze się udać? Co właściwie zacząć robić? Czy w moim myśleniu nie ma jakiś błędów? Nad czym jeszcze pracować?
Z góry dziękuję za wszystkie odpowiedzi i poświęcony czas.