Skocz do zawartości
  • PODCASTY.jpg

aniakow111

Użytkownik
  • Zawartość

    19
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    1

Wszystko napisane przez aniakow111

  1. Muszę to wszystko tutaj napisać, no bo gdzie. Moja matka jest tak złożoną osobą, że tylko ja widzę jakim jest utrapieniem - dla obcych, zwłaszcza tych których nie widzi na co dzień tylko kontaktuje się z nimi telefonicznie albo na FB gdzie jest bardzo aktywna - dla nich jest uduchowioną, cudowną zabawną i pełną poczucia humoru starszą panią. Robi zdjęcia, wielce wrażliwa że słonko zachodzi a na ździebełku trawki robaczek siedzi. Wspomina historię, pamięta o wszystkich wzniosłych rocznicach i poucza innych że powinny pamiętać. A prywatnie jest zgorzkniała, pełna niewypowiedzianych pretensji do życia, do ludzi że są ciemni, głupi, prości. Zieje tym jadem, chociaż robi to w sposób "pełen poczucia humoru", rozmawia np. z jakąś osobą a potem mi sprzedaje wiadomość dnia, podśmiewa się w stylu "wiesz jaka ta sklepikarka ciemna, jak tabaka w rogu! Ja jej tłumaczę a ona nic nie rozumie!" Mdli mnie od tego. Matka oczekuje że ja podejmę rozmowę i będę się naśmiewać razem z nią. Bo skoro tego nie robię to wyczuwam, że ona myśli że ja jestem za mało inteligentna - to znaczy nie zauważam głupoty jakiejś osoby i nie podzielam jej zdania, jestem prosta, nie chwytam jej"inteligentnych żartów". Kiedyś zapomniała się i zaczęła tak piać wyśmiewać się przy mojej teściowej. A moja teściowa jest osobą do rany przyłóż - prostą, łagodną kobietą. I mi było głupio, bo teściowa chyba odczula że coś jest nie tak, że matka przekroczyła chyba jakąś granicę i zachowuje się podle, w końcu moja teściowa też jest bez wykształcenia jak ta sklepikarka, i to nie powód żeby się z tego naśmiewać. Ale to tylko moje zdanie, moje widzimisię, Oprócz mnie i męża nikt aż na taką skalę tego nie zauważa. Siostra podlizuje się mamie, nadskakuje, kupuje prezenciki, kupuje miłość matki, mimo że za plecami moja matka ją obgaduje "ma dwie lewe ręce i jest niewydolna społecznie", i do niedawna matka dawała jej pieniądze, siostra jest tego nauczona i chyba nie umie się sprzeciwić, a teraz to jest dla niej zwyczajnie wygodne. Ojciec się wycofał, dla świętego spokoju wychodzi sobie z domu. Siostra nadal skacze nad mamą, jest w takim ocenianiu innych podobna do matki - one się w tym czasem jednoczą. Daje się też łapać na jej utyskiwania, no bo mama taka biedna, tyle przeszła. Jak przy stole padnie temat który jest dla matki niewygodny i ona podnosi głos i zaczyna innym "tłumaczyć" jak to jest, to dobrze jest przytakiwać i jeszcze popodziwiać jaką to ona ma wiedzę dużą. Jak krytykuje to na całego, strach mieć inne zdanie bo natychmiast wytknie mi moją ciemnotę. Jak my jemy inne potrawy, to przy wspólnym stole jest niepisana zasada żeby się z tym nie afiszować, bo matce np ryba śmierdzi, robi się specjalne potrawy dla matki. Np. bycie zawodowym kucharzem jest prymitywne wg. niej - dlatego moje córki tylko mi się zwierzyły że chciałyby w przyszłości wymyślać potrawy - bo baci nie wypada tego mówić. wg. babci inteligentny człowiek zajmuje się tylko poezją i ambitnymi sprawami, a kucharzy trzeba wyśmiewać.. Bez komentarza... A z ostatnim krytykowaniem (z posta powyżej) mojej córki to już przeszła samą siebie. Dziecko dzieli się swoimi udanym dniem, mówi o czymś co jest dla niej miłe, a matka natychmiast przechodzi do krytyki: "nieodpowiedzialna, nie posprzątała" - niedorzeczne to, chore. Jakby moja córka nie miała prawa się cieszyć. Idzie moja córka babci pokazać rysunek, a tamta zamiast zachwycić się, - mówi owszem że ładny, ale "wiesz, tu te cienie to jakbyś poprawiła trochę, a pisaczków nie masz? Bardziej kolorowo by było." A potem do mnie: Byś dzieciakowi jakieś pisaki kupiła bo rysować nie mam czym, ja kupiłam jej malowankę dzisiaj jak byłam w sklepie bo widzę że nie ma!!!" - wyrzut prosto w oczy. Jezu, czy naprawdę to jest powód do takiego jazgotu, wyrzutów że wszystko jest źle? Mamy mieszkanie czyste i ładne, aż dziw że ja się z tego muszę tłumaczyć. Moje dzieci mają swoje zainteresowania, potrafią coraz bardziej o siebie zadbać. Ale i tak syna, który coraz lepiej radzi sobie w sprawach informatycznych, pomaga kolegom i jest bystry - komentuje pod nosem albo wręcz rzuca oskarżenie w jego stronę że mózg mu zgnije, że się uwsteczni i uwaga do nas jako rodziców, że za mało zwracamy uwagę na niego. (a sama siedzi na FB po kilka godzin) Matka szuka punktu zaczepienia ze mną, kontaktu, zaczepki - a ja się odsuwam. Ona nie może tego znieść wiec atakuje. Już obgadała mnie przy sąsiadkach, koleżankach, osoby dawniej dla mnie życzliwe już zauważyłam że traktują mnie na dystans np. w sklepie. Szok. Nie kłócę się z mamą, nie dogryzam. Po prostu chcę żyć swoim życiem i nie zdawać jej relacji z tego co u nas się dzieje, bo ona się z nami nie cieszy tym tylko komentuje, poprawia, krytykuje, strofuje!! Punktem zapalnym jest wszystko: od mieszkania (j/w), ale też to że mój mąż ma czelność np. drzemać po pracy (wstaje o 4 rano), a ona ma inną wizję - pewnie powinien być bardziej odpowiedzialny, więcej pracować - tak jak ona całe życie pięć srok za ogon, utyrana, umordowana. To ja jestem teraz tą złą. Muszę to jakoś przepracować, muszę jakoś dać sobie radę i opisać to. To nie jest takie proste, żeby zająć się sobą, i nie próbować jej zmieniać, tylko skupić się na sobie. No skupiam się., na rodzinie, naszym życiu. I co? - i jestem jej coraz większym wrogiem, bo nie pozwalam jej na to, żeby nasz kontakt był wg. jej wizji. Nie zgadzam się na krytykę, ona aż cała buzuje, nie widzi we mnie "wsparcia" - a wparcie rozumiałaby jako córkę która jest na wyciągnięcie ręki, przyjmuję wszystkie jej krytyczne uwagi, i jeszcze jestem worek bez dna do zwierzania mi się: jacy to inni głupi a jaka to ona jaśnie oświecona. To co jest dla mnie lepszym złem? Odsunąć się całkowicie i będzie tak jak teraz, że jej znajomi, ludzie z ulicy mają nas za niewdzięcznych egoistów którzy odsunęli od siebie wspaniałą matkę, czy może powinnam dla świętego spokoju udawać ze żyję z nią dobrze, żeby nie narażać się na ostracyzm społeczny ze strony sąsiadów? Chore jest to że presja społeczna na rodziny wielopokoleniowe i gloryfikowanie matki jest tak wielka. Matka Polka, matka z piosenek, wszystko jej zawdzięczamy, tak tak. Gówno prawda. Ja swojej oprócz miłych rzeczy i śpiewania kolęd zawdzięczam też to że nigdy nie byłam dość doskonała, cały czas byłam wobec siebie tak bardzo krytyczna jak ona była! Dopiero niedawno odpuściłam, że nie tędy droga. I odpuściłabym też dzieciństwo, szkoda czasu na rozpamiętywanie - pod warunkiem, że dzisiaj matka byłaby już spokojna, normalna, wspierająca. A jest odwrotnie, Jej się to nasila. Jak parę lat temu ze mną trajkotała w kolejce do lekarza - to nadawała na moją siostrę, że jest niewydolna i nie daje sobie rady. I to ja musiałam jej tłumaczyć że zostaw ją, daj je żyć, nie układaj jej życia. A dzisiaj jest odwrotnie. To ja chcę żyć własnym życiem, ale to jest mój życiowy błąd bo matka tego nie zaplanowała i nie zgadza się z tym. Wyrodna córka. Wiem że taką łatkę mam przypiętą - bo wiem jak to funkcjonuje w małej miejscowości, na wsiach! Grzechem jest próbować żyć osobno jak się mieszka w jednym domu. Nie wolno. I byłoby wszystko fajnie - gdyby matka była życzliwa i patrzyła na nas jak na dorosłych ludzi a nie dzieci które ciągle poprawia!!!! Co to znaczy żyć osobo mimo mieszkania w jednym domu? Do oznacza że ja z mężem podejmujemy decyzje co do płotu, bram, ogródka, obejścia itd. a matka niczego nie krytykuje. A jest tak, że matka w DOBREJ WIERZE pyta mnie po pięć razy czy mi nie pomóc, a co planujecie, co robię w ogródku, a dlaczego tak, dlaczego nie inne roślinki itd. A ja mówię: nie, nie potrzebuję pomocy, nie chcę, zrobimy to sami - i ona się czuje ODRZUCONA. Bo nie rozumie tego że to byłoby normalne że po prostu niech zajmie się sobą, czymś innym - zwłaszcza że ona do doradzania jest pierwsza, ale do robienia już nie, bo ją plecy bolą. No to co, ja mam robić wszystko wg. jej wizji, pokazać projekt, zapytać o zgodę (parę lat temu naprawdę myślałam że tak powinnam i tak wypada robić ). Teraz się buntuję, duszę się i dotarło do mnie że takie grzecznościowe zdawanie relacji rodzicom z naszych polanów jest NIENORMALNE. Tylko jak żyć z tą opuszczoną, skrzywdzoną, odrzuconą matką w jednym domu? Nikt tego nie widzi. Matka jest władcza, dominująca, wygadana, dowcipna, łatwo zaczepia ludzi i nawiązuje kontakt, chodzi na ploty do ludzi, zachwala ogródki (bo jej córka to nieodpowiedzialna i takiego nie ma) . A ja mam podcięte skrzydła. Nic mi się nie chce robić NIC! A ni ogródka, ani czegokolwiek co ona zobaczy. Nikt tego nie widzi, to ja jestem tą złą.
  2. Wiem już, że mam TOKSYCZNĄ MATKĘ... Jak się z tego wyleczyć? Miesiąc temu ostatni raz dłużej rozmawiałam z matką. Odcięłam się, ograniczyłam kontakty. Aż do wczoraj kiedy wypiłam kurtuazyjną kawę z powodu poczucia winy, z przyzwoitości. I po to tylko, żeby nasłuchać się że jestem nieodpowiedzialna, że dzieci moje są nieodpowiedzialne. Grzecznościowa kawa z matką, i rodziną mojego brata. Moja córka chwali się miłym dniem, swoimi sukcesami. A moja matka zaczyna swój monolog: "no, to dobrze byłoby jeszcze jakbyś tak posprzątała od czasu do czasu w tym domu, bo tak te kubki po śniadaniu to można by domyśleć i sprzątnąć, a nie ja muszę jak przychodzę to od sprzątania zaczynać, a nie tylko tak siedzieć i siedzieć i sobą się zajmować ..." Nie byłam przygotowana na taki wykład. Od razu duszno mi się zrobiło. Z uwagi na to że nie byłyśmy same, nie chciałam robić awantury, więc ironicznie skomentowałam "no tak, to przyszłam po to żeby posłuchać wykładu babci." Na co moja matka: "No, ciekawa jestem jak by ten dom wyglądał, jak ja bym ci nie pomyła, gary zostawione, nawet po śniadaniu się nie domyślą (o o dzieciach moich) żeby powynosić tylko ja ten cały bałagan sprzątać muszę! JA: " No widzisz, jaka jesteś nie zastąpiona, świat się bez ciebie wali. Niczego nie musisz . Mamy zmywarkę, kubki mogą stać, ja je sobie sama posprzątam i nie chcę żebyś mi sprzątała". ONA: " No chyba jednak muszę posprzątać, skoro ci obiad robię to jak mam w tym bałaganie...? JA: "Ty nam obiadu nie robisz (??), Samo sobie robimy jak wracamy z pracy. ONA: "No... ale czasem to jednak te kartofle wstawiam! Można by się zainteresować i ogarnąć!!," Mój brat: "Ale po co to robisz? to ich mieszkanie" MATKA, uwaga, zdanie petarda: "No ciekawa jestem, zero zainteresowania, ZERO ODPOWIEDZIALNOŚCI ZA WŁASNE MIESZKANIE!!". (Ona przyprowadza moje dziecko ze szkoły- i robi tylko tą jedną rzecz! - ale dodatkowo ma zwyczaj pod naszą nieobecność opiekowania się moim mieszkaniem na swoją modłę i poświęcania się) Musze pisać jak się czułam? Przez miesiąc się z niej leczyłam. Wystarczyło jedno pół godziny z nią, wyszłam z domu, zrobiło mi się duszno, boli mnie żołądek jeszcze dzisiaj, potem się poryczałam, ale kogo to obchodzi. I tak się czuję jak nieogarnięta gówniara, której matka znowu udowodniła, że nie ogarniam własnego życia, nie jestem wystarczająco odpowiedzialna, bo zakichany jeden kubeczek, albo przysłowiowy jeden talerz stoi nie tam gdzie trzeba, i jest powód żeby wytykać, że my sobie nie radzimy, chociaż radzimy lepiej od niej. Co z tego że ja to wiem, skoro nie umiem się uodpornić na jej zjadliwe gadanie i tyle emocji mnie to kosztuje. Znowu dzisiaj gadam do siebie cały dzień i tak się powstrzymuję żeby nie płakać. Byłam u psychologa. wydawało mi się że dużo rozumiem, i wiem że mam słuchać siebie-dorosłej, a nie wewnętrznego dziecka. Ale co z tego skoro każda wizyta z nią rozdziera rany i wszystko zaczyna się od początku. A ostatnie słowo zawsze należy do niej. Reszta rodziny też jej nic nie powie, bo "z mamą to trzeba uważać bo jest nerwowa i trzeba dbać o jej dobrostan bo ona tyle przeszła".
  3. aniakow111

    DDA

    Bardzo Ci współczuję, chciałam Ci napisać że bardzo dobrze Cię rozumiem, połowa z tego co piszesz, to jakbym czytała o sobie. A ostatnie zdanie o tym że rodzice nie potrafią chwalić, cieszyć się, - u mnie w domu było tak, że sukcesy innych przechodziły bez echa, moich nie było, a potem jak już zrobiłam prawo jazdy, obroniłam pracę - to tak czułam że nie wypada innych obarczać moim sukcesem, że nie jest ładnie tak się bezczelnie tym cieszyć, bo mogłabym tym kogoś urazić, inni mają gorzej.
  4. Z dzieciństwa pamiętam jeszcze taki obrazek: stroje się przed lustrem, paraduje w obcasach, pewnie jak większość dziewczynek, słyszę uznanie jakiejś ciotki która piję kawę z moją matką, oraz komentarz matki: " Wiesz, ale żeby być modelką nie wystarczy być ładną, trzeba jeszcze być mądra. Głupich na modelki nie przymuja" wypowiedziane to było jako żart, ja zapamiętałam to na całe życie i boli do dzisiaj. Pamiętam też słowa ojca kiedy usiłował mi tłumaczy matematykę:" jak będziesz takim głombem, to będziesz się tylko do łopaty nadawała ". Czyli dostałam dwa przekazy w dziecinstwie : ładna, ale głupia. I może stąd te sprzeczności. Bardzo długo myślałam o sobie w ten sposób, że muszę udowadniać wszystkim dookoła, że mimo że ładna, to zasługuje na szacunek także dlatego że coś potrafię, że też jestem mądra. Bycie ładnym postrzegałam jako pokazanie, że jednak jestem głupia, i do dzisiaj się z tym borykam. Atrakcyjny wygląd akceptuję u innych, absolutnie mi to nie przeszkadza, o sobie myślę że nie powinnam, nie wypada. O mojej matce napisałam osobny wpis, i nie chce się tu powtarzać, napiszę tylko że nadal nie wiem czy powodem mojego braku akceptacji jest pijący ojciec, współuzależniona matka, czy wszystko razem. Próbuję to sobie poskładać w jedną całość. Pani Katarzyno z całego serca dziękuję za Pani odpowiedź.
  5. Emilian- w punkt. Najgorsza rzecz, jaką autor wątku mógłby zafundować dziewczynie, to wypominać po latach lub w kłótni: "a bo ty to kiedyś byłaś dziwką, a tylko dzięki mnie wyszłaś na ludzi!" Bzdura. Kochaj ją i nie karaj za przeszłość.
  6. Co doradziłabym Ani? Uciekaj jak najdalej, na drugi koniec Polski, żeby nic, kompletnie nic nie łączyło Cię z matką, poza miłymi kontaktami dwa razy w roku i wypiciem herbatki przy ciasteczku. Aktualnie jestem na etapie rozluźniania kontaktów z moją mamą, rozmów uprzejmych ale służbowych, wymiany zdań dotyczących opieki nad dzieckiem, ale wyrzuty sumienia oczywiście we mnie są. Kiedy mieszka się blisko, matka z córką znają się bardzo dobrze, czasem mam wrażenie że znam ją lepiej niż ona sama siebie. Ona tyle razy przy mnie wyrażała swoje zdanie na wszelkie tematy małe i te życiowe, że sama wiem co ona myśli, wiem co zrobi i jak zareaguje, wiem co ją skrzywdzi, zdenerwuje, zaburzy jej poczucie bezpieczeństwa które sama sobie zbudowała po piciu ojca. Wiem co oznaczają jej spojrzenia. W dzieciństwie mama wydawała rozkazy, polecania, ale też miałam dużo wolności w młodości. Nigdy nas nie karała, raczej "wyrażała swoją" krytyczną opinię wobec jakiegoś zachowania, czasem lekceważenie, czasem obśmiewała coś inteligentnie. Wszystko było skomentowane. Mówiła czasem że się "zawiodła", bo myślała że jestem mąrdzejsza, dojrzalsza. (Dzisiaj moja rola to jest "bycie oparciem, na mnie można liczyć") Dzisiaj komentuje podobnie, ale nie nas (wszak jest inteligentna i wie, że czasem wypada się pohamować ) ale o sąsiadach, Polakach, zachowaniach innych, o poglądach innych, i każdym kogo spotka, większość komentarzy to obśmianie i oburzenia w duchu "Boże, jacy ci ludzie to są ciemni". Jednocześnie pomaga samotnym, chorym, pożycza pieniądze - trudno to zrozumieć, dziwna mieszanka. Mama nigdy nie jest wyluzowana, (ja u siebie też to powoli zauważam, że już też coraz częściej robię się zgorzkniała i kontroluję siebie), bo nie wypada, bo za dużo przeszła, bo dowcipkujący to są ludzie prości, żart mu si być inteligentny, alkohol jest dla głupich i ograniczonych, jak rozrywka to z najwyższej półki,(chociaż z nich nie korzysta ale WIE co powinni inni) jak spacer to taki z którego przynosi się życiowe przemyślenia, Najwyższą cnotą jest zrezygnować z siebie i pomagać innym. Najwyższą wartością są córki, bo można na nie liczyć, najważniejszą powinnością to jest otoczyć opieką wszystkich w rodzinie i trzymać się razem, pomagać nawet dorosłym. Największa niewdzięczność to dorosłe dzieci które zostawiają rodziców samych w mieszkaniach i budują osobne domy ; bogactwo i powodzenie to wyraz płytkiego charakteru. W ogóle nawet dbanie o przestrzeń wokół siebie i zakupy to próżność. Jak ja mam być normalna jak ona mi sączy taki przekaz od lat? Mam przyjaciół na kolacji, pijemy lampkę wina - podrywam się sprawdzić czy drzwi są zamknięte, i czy matka nie wejdzie (a ma taki zwyczaj), bo zobaczy wino na stole. I nic nie powie, absolutnie, będzie dyplomatycznie miła. Ale SPOJRZY. I w tym spojrzeniu jest wszystko, wszak picie alkoholu to oznaka słabości, prowadzi do alkoholizmu i "od lampki to się zaczyna" (to jej słowa). A z jakiej racji ja mam do cholery na swoje życie przenosić jej lęki?! Czemu nie mogę wybrać sobie (jej zdaniem) własnego scenariusza, tylko mieć takie nawyki które jej zdaniem są dla mnie bezpieczne? Dlatego nie zapraszam znajomych, spotykamy się tylko z nimi poza domem, żeby było nie na oczach rodziców, którzy dodatkowo przyjdą, podpatrzą kto parkuje, czasem podpytają, skomentują... Mojemu mężowi też ta sytuacja nie odpowiada, ciągle o tym rozmawiamy i często się o to kłócimy. Czasem myślę że to nie ojciec mi zrobił krzywdę piciem, tylko matka swoimi lękami. Wiem że miała ciężko. Ale czemu ja mam ponosić tego konsekwencje i dźwigać jej życie?? A taki przecież mamy niepisany układ: ku radości mojej matki, 20 lat temu zgodziliśmy się na mieszkanie z rodzicami. Bo razem będzie łatwiej, "bo sami sobie nie poradzicie, bo jest ciężko, bo z pracą to nigdy nic nie wiadomo, oj, może wam być trudno, sami sobie nie poradzicie, sami sobie nie poradzicie. " I my to kupiliśmy. Tę cudowną opiekę rodziców, mit o cudownej rodzinie i domu wielopokoleniowym, opiekuńczość aż po grób. Tylko dopiero niedawno zdałam sobie sprawę że to nie nam miało być dobrze w tym układzie, tylko rodzicom. Tak sobie nas wychować na ich warunkach, żeby oni czuli się dobrze, bezpiecznie. Tak nas zagłaskać, żeby oni czasem nie zostali sami. I teraz kim ja bym była, gdybym nagle wyprowadziła się ? Finanse to jedno, ale poczucie zdrady to drugi problem. Oni nam dali wszystko, pomagali, a ja teraz zostawiam ich i zajmuję się z niewdzięczności "tylko swoim życiem"? Już widzę jak moja matka chodzi po znajomych, sąsiadach i żali się, że też spotkała ją niestety ten los, że została samotna, mimo że tak bardzo się starała. Ba, ja jestem prawie pewna że ona już teraz się tak czuje, z powodu tego że ją odsuwam od naszych spraw, i nie spędzamy czasu razem, nie zwierzam się jej z mojego dnia, planów i wyjazdów. "No całkiem dobrze ci poszło w pracy, naprawdę, tylko poprawić można by to i to...; Zapraszacie gości? Wiesz może wypadałoby zaprosić tą i tą osobę, A zakupy zrobiłaś? Bo brakuje ci tych a tych produktów. Wywiadówka jest! Czy ty słyszałaś o tym? na pewno zapomniałaś! Bo ja słyszałam w sklepie. Zabrałam dzieci do siebie, bo na pewno będziecie zmęczeni. (ona wie lepiej) Zaprosiłam dla dzieci koleżankę. Że wy nic o tym nie wiecie?? No przecież ja jestem! To ja już wszystko załatwiłam, o co chodzi? Obiad już dałam dzieciom. Co, że mieli sobie wspólnie z tatusiem robić? Oj, tam, no i o której by ten obiad był?! Przecież musiałam je nakarmić bo by były głodne!!"
  7. Nie jesteś ograniczony, i wszystko z Tobą w porządku, Masz inne wartości, bardzo cenne, że seks jest dla Ciebie wyrazem miłości w związku, relacji z drugą osobą i to nie jest egoizm. LUDZIE SĄ ROŻNI. Pomyśl czego Ty chcesz, czy ciągłego strachu że ona cię zdradzi i że miała już kilku partnerów przed Tobą, czy poczucia bezpieczeństwa z dziewczyną, dla której Ty będziesz najważniejszy, jedyny, także w łóżku. Czy dla niej jesteś najważniejszy? Czy zapewnia Ci takie poczucie bezpieczeństwa? Związek z ta dziewczyną nie musi być nieudany, pod warunkiem że szczerze sobie powiecie o swoich oczekiwaniach i wasze oczekiwania okażą takie same. To że miała rozrywkowe podejście do seksu w przeszłości, nie musi oznaczać że zawsze taka będzie. Może dziewczyna była w takim okresie swojego życia że nie umiała lub nie chciała budować żadnej relacji, była zagubiona, niestabilna. A teraz być może z Tobą chciałaby zbudować stały, głębszy związek - zapytaj ją o to. Ważne też: jeśli ma duży temperament, to w waszym związku też powinno iskrzyć. Związku opartego tylko na romantyzmie raczej nie widzę. Nie zgadzam się z wpisem Emiliana, takim kategorycznym stwierdzeniem że myślenie autora wątku jest zaściankowe i powinien się zmienić. To, że ktoś ma romantyczne podejście do seksu nie jest niczym nienormalnym. Mamy różne charaktery. Ważne żeby partnera szukać podobnego do nas i to jest podstawa.
  8. wydaje mi się, że 1. Lepiej byłoby, gdybyś Ty tej przeszłości nie znał. 2. Skoro to faktycznie przeszłość, tzn. Miała romans nawet tygodniowy, nie będąc w stałym związku i nie zdradziła - to miała takie prawo, problem byłby wtedy, gdyby zdradzała, to faktycznie niedopuszczalne. I wreszcie 3. :Łatwiej jest tworzyć związek, kiedy obie strony mają podobny system wartości oraz temperament, a nie tak bardzo odmienne spojrzenie na tak ważne tematy jak sprawy łóżkowe
  9. Dodam jeszcze, że ostatnio odkryłam że ulgę sprawia mi ucieczka w egoizm, dystansowanie się od ludzi, nawet od rodziny, która mnie drażni. Robię się coraz bardziej zamknięta, zimna, i ich sprawy szczerze, przestają mnie obchodzić. Z wyjątkiem moich dzieci i męża nie dzwonię, nie interesuję się innymi, telefon od siostry traktuję jak zło konieczne. Mam potrzebę zamknąć się w swoim świecie i nikogo poza w/w do niego nie dopuszczać, a i to w ograniczonym stopniu. Nigdy takiego swojego świata sobie nie wywalczyłam, zawsze żyliśmy w dużej przymusowej zażyłości z rodziną siostry, rodzicami, szwagierką, Nauczona jestem obowiązku pomagania, bycia do dyspozycji innych, bycia spolegliwą, ugodową - coś we mnie pęka i robię się zamknięta na innych, bo za każdym razem wydaje mi się że jak ktoś do mnie dzwoni, przychodzi - to znowu zawłaszczy mi moją prywatność, moje własne życie. Aż dziwne że jeszcze przychodzą. Nie wiem w którą stronę to pójdzie ale coraz częściej mam potrzebę ucieczki, nie spełniania żadnych oczekiwań innych, i tylko dla dzieci znowu będę zaciskać zęby i robić im wigilię, która mnie stresuje i nie daje mi żadnej radości, bo nie mam żadnej mocy sprawczej - znowu mama będzie mnie chciała wyręczać, i męża traktować (u mnie w domu )jak dawniej swojego - czyli takiego którego we wszystkim trzeba wyręczać. Itd, itd. Jeśli kogoś dołuje moje pisanie to proszę nie czytać. Potrzebowałam to napisać, chyba to najodpowiedniejsze miejsce.
  10. Czytając post Mileny zastanawiam się do którego momentu ja powinnam się cofnąć w swoim życiu, żeby rozgonić swoje strachy i rozciąć własne wrzody. Picie ojca niby już przerabiałam. Widać z miernym skutkiem, skoro ja też borykam się cały czas z niepewnością, brakiem akceptacji siebie, brakiem odwagi w życiu, liczeniem się bardziej z innymi niż ze sobą, niską samooceną. Kiedy w pracy zbieram komplementy za dobry pomysł, uznanie innych - to we mnie jest strach: "Jezu, ale dobrze się maskuję. Teraz myślą że ja jestem taka doskonała, ale następnym razem to na pewno się na mnie poznają i zobaczą jaka jestem słaba naprawdę, na pewno następnym razem coś chlapnę i się ośmieszę". Znam to, wiem jak to jest. Bardzo Ci współczuję. Ja jeszcze mam ten problem że stoję obok własnego życia - z wyjątkiem macierzyństwa, to wszystko co robię wydaje mi się "zastępcze", dom, praca, wygląd, sposób spędzania czasu, osoby które spotykam. Jakbym nie była w swojej skórze, jakby to nie było moje życie. Robię dużo rzeczy nie z wyboru, tylko automatycznie, bo życie mnie tak poniosło. Dostosowuję się. Straszne jest zdać sobie z tego sprawę. Przepraszam że to piszę w Twoim wątku, nie chcę dołować. Pozdrawiam
  11. Bardzo dziękuję za rady. Odniosę się może do drugiego akapitu, bo poczucie humoru już przerabiałam, i nie powiem, nawet uśmiechnęłam się gorzko czytając bajeczkę, powieka też mi nieznacznie zadrżała, faktycznie ten dystans z humorem to jest jakaś metoda na wariactwo. A skoro już się pośmialiśmy... Nie chcę zmieniać mamy bo nie to jest moim celem. Ja chcę umieć radzić sobie z jej nadopiekuńczością, nauczyć się dystansu do tego, żeby myślenie o mamie i jej kontroli nie zdominowało mojego życia. Wiem z czego jej zachowanie wynika, bo już ze 100 razy przeanalizowałam to, i ją rozumiem, Chodzi o to że wcale mi to nie ułatwia tolerowania jej zachowania, wręcz obciąża psychicznie, bo ja na swoich plecach noszę jej życie i jej bagaż doświadczeń. Mam jest osobą po przejściach, chce się czuć potrzebna. Ne muszę jej uczyć empatii, bo mama ma jej aż nadto. Jest Samarytanką która zbawia świat, wie lepiej od innych co jest dla nich dobre. Przytula do serca wszystko, począwszy od kotów bezdomnych, poprzez samotne sąsiadki, po opiekę nad umierającymi chorymi krewnymi. I nie znaczy to że robi to z wielką radością - ona się poświęca, bo "tak trzeba", tak należy. Ta nadopiekuńczość przechodzi na mnie i moją rodzinę, bo jesteśmy blisko. Mama pomaga, dogląda, wyręcza, lubi wszystko kontrolować, wie lepiej od nas kiedy np. pilnować dzieci, bo z góry zakłada że danego dnia to my będziemy zmęczeni, zanim my zdążymy o tym pomyśleć. Wszystko to czarujące, pod warunkiem że byłoby od czasu do czasu. Powoli uczymy się stawiać granice, sygnalizować że mamy swoją prywatność choć to niełatwe, bo mamie jest przykro. Ale to jeden problem, dla mnie większym problemem jest to, że mama oprócz nadopiekuńczości jest też osobą krytyczną, ocenia wszystkich, także obcych, czasem szydzi z innych w jej mniemaniu prostych ludzi, bo sama należy do tych mądrych którzy wiedzą, widzą i czują więcej. Zawsze wyraża swoje zdanie, poucza. Czuję oddech własnej matki na plecach 24 h na dobę i ciąży mi to. Nawet jeśli wprost moja mam mnie czy męża nie krytykuje, to ma zwyczaj "doradzać" w stylu " A może powinnaś, może wypadałoby, trzeba, należałoby coś zrobić" - i to są ulubione słowa mojej mamy. Delikatne popychanie za plecami, co ja powinnam zrobić, bo jej wydaje się że wie lepiej. Dostaję szału kiedy słyszę po raz kolejny "wiesz, może trzeba by to czy tamto..." Żebym była dobrze zrozumiana: ja nie pytam jak ją zmienić bo ona już taka będzie,. Ja mam problem z tym, co ja mam zrobić z własnym życiem - żeby matka nie miała na mnie tak dużego wpływu, a jej krytyka i ocenianie były mi obojętne. W tej chwili czuję się zblokowana. Zdałam sobie sprawę że ja nawet mieszkanie mam urządzone tak zachowawczo, żeby nie wzbudzać mamy pytań, oceny. Ono nie odzwierciedla mojej duszy, Już tłumaczę: Mam potrzebę zachować dla siebie jakąś cząstkę, do której mama nie ma dostępu. Skoro widzi wszystkich którzy mnie odwiedzają, wie co jem i nawet co robię w pracy, to przynajmniej niech nie wiem jakie obrazy mi się podobają, nie chcę jej pytań, ocen, inteligentnych mądrości. Nie chcę tego, Jeśli chodzi o pracę mam pracę której efekty widać na zewnątrz, więc moja mama też komentuje te efekty, - a ja czuję tą ocenę na plecach, Jestem wyczulona (może przewrażliwiona) na jej komentarze że coś zrobiłaby inaczej, coś poprawiła, albo rady "pamiętaj o tym i o tamtym". Łapię się na tym, że w wolny dzień siedzę w mieszkaniu jak na szpilkach, patrzę na drzwi, spodziewam się że ona zaraz wejdzie, zechce pomóc, wyręczać mojego męża, nadskakiwać a przy okazji będę wysłuchiwać jej głośno wyrażanego zdania na każdy temat, bo przecież ona ma zawsze rację. A nie należny do osób prostych, jest inteligentna i ma dużo do powiedzenia. Samorozwój? Chciałbym umieć to zrobić, Czuć się wewnętrznie silna, samodzielna, mieć całkowicie w nosie gadanie mamy. Ludzie mnie w pracy taką właśnie postrzegają. A w życiu prywatnym czuję się bardzo malutka, niesamodzielna, zduszona, ograniczona. Zdaję sobie sprawę że te ograniczenia częściowo są we mnie. Ale nie wiem co z tym zrobić. Widzę problem w zbyt bliskich kontaktach z rodzicami, z matką. Chciałbym znaleźć coś, co da mi siłę, i żeby moja matka w tym nie uczestniczyła. Nawet gdy chodziłam na zajęcia sportowe, to pojawiła się tam też moja matka, bo jest aktywna, bo się nudzi... Nie wiem czy ktoś mnie rozumie, jak bardzo przytłaczająca może być taka dominująca osoba, w dodatku własna mama która wszystko robi dla mojego dobra z wielkiej miłości. Duszę się od tego, a porady typu "zajmij się własnym życiem" są jak puste gadanie, bo właśnie ja nie wiem jak to zrobić, jak zająć się sobą, skoro w moim życiu zawsze czuję się "córką".
  12. Witam. Proszę mi doradzić co zrobić: przeszkadza mi bliska relacja z moją mamą. Mieszkamy w jednym domu ale w osobnych mieszkaniach, ja mam swoją rodzinę. Z mamą od zawsze mieliśmy bliskie kontakty, pomaga nam pilnować dzieci, jest w naszym domu pod naszą nieobecność, ale ja zdałam sobie sprawę że przytłacza mnie ta zażyłość. Mama wie o wszystkim: z kim się spotykamy, co robimy. Wiem że to mama, że będzie coraz bardziej samotna i potrzebuje nas, ale taka codzienna zażyłość mnie przytłacza. Czuję że ona oczekiwałaby że częściej będę jej się zwierzać, angażować w moje życie - a ja tego nie chcę, Cieszę się że moje dzieci mają blisko babcie ale mi osobiście ta relacja ciąży. Jestem niezależna finansowo, ale ponieważ mieszkamy blisko, czuję ciągle oddech mojej mamy na plecach. Mama jest osobą która "dla naszego dobra" lubi wszytko kontrolować i pomaga nam nawet wtedy, gdy my tego nie potrzebujemy. Mimo że pracuję, mieszkam osobno, to czuję się przez nią kontrolowana i nie czuję się dorosła, nie mam prywatności mimo osobnego mieszkania - i to jest dla mnie przytłaczające bo mam przecież 40 lat. Jak zdobędę się czasem raz na kilka miesięcy że jej coś powiem stanowczo to potem mam wyrzuty sumienia. Nie umiem się zdystansować od tego, a wiem że to niezdrowe myśleć ciągle jak żyć żeby mamy nie urazić i dbać o jej dobre samopoczucie. Proszę o poradę chociaż krótko. Czuję się jak dziecko mimo że mam pieniądze i sukcesy w pracy.
  13. Z dziewczynkami jest o tyle łatwiej że z nimi ważne jest żeby nawiązać relację, chłopak bardziej potrzebuje stanowczości i jasnych zasad. Czyli daj córce się wygadać. SŁUCHAJ JEJ. Czasem jak mówi że ją głowa boli - odpuść jej, nie zmuszaj do ślęczenia przy lekcjach. A jak wiesz że boli bo przesiedział cały wieczór przy komórce to z awanturą nie krzycz, tylko spokojnie jest to powiedz. Będzie zła? No jasne, ze będzie. Ale ty będziesz miała czyste sumienie że nie nakrzyczałaś na twoje kochane dziecko tylko że ty sterujesz sytuacją i wytłumaczyłaś jej niewygodną prawdę, że jak po nocach siedzi na komórce, to potem na nic już nie ma siły. I o 22 zabierz komórkę. Nie wiem, może Twoja córka nie siedzi po nocach, tylko taki przykład podałam. Mój syn miał swój czas, kiedy był "normalny". Wieczorem wyzywał, a rano przychodził do kuchni i miał słowotok: musiał się wygadać , ponarzekać na nauczycieli, powyzywać ich. Ważne że ja mu na to pozwalałam, wiem że musiał w ten sposób odreagować stery. Jak dzieciak krzyczy, to nie zawsze oznacza że jest złe i jest złe na Ciebie - ono odreagowuje problemy z którym sobie nie radzi: u mnie to był stres w szkole, nauczyciele którzy wyzywali od nieuków i głombów (tak tak!). Ja pozwalam synowi się wygadać, mówiłam że rozumiem, że też chodziłam do szkoły. Dzięki temu wiedziałam co się u niego dzieje, starałam się wspierać.
  14. Mam syna nastolatka i też mieliśmy okres, że przechodziliśmy takie trudne dni. Z doświadczenia wiem że to mija, tylko niestety nie samo, a my rodzice strasznie się umęczymy i wiele nocy przepłaczemy... U nas bez psychologa się nie obyło. Podstawowa rada jest taka, że nasze dzieci powinniśmy wspierać, zapewniać że mają w nas wsparcie i mimo wszystko i wyznaczać granice co mogą a co nie - bardzo spokojnie i bez agresji. Tego nauczyła mnie psycholog. Wiem że łatwo pisać, ale to się sprawdza, pod warunkiem że my rodzice przestaniemy się drzeć, i spokojnie, w opanowaniu będziemy wyznaczać granice: np. że komórkę może dziecko mieć tylko 3,4 godz, dziennie, że jak jest nauka to komórka ląduje w przedpokoju, żeby nie zerkało. że internet nie do nocy, tylko o 22. oddaje mi komórkę, wyłączmy komputer i idzie spać. - i mówić to stanowczo, ale bez agresji, Co dostaniemy w zamian? Wyzwiska, "głupia matka, nie będziesz mną rządzić, w dupie mam twoje zakazy" itd...tak tak, wiem, ja też to przerabiałam. Co wtedy robić? Głęboki oddech, i wyjść z pokoju, powiedz że jest ci przykro jak cię obraża, ale czasem to nie działa, i dzieciak dalej prowokuje, po prostu wyjdź z pokoju i nie daj się wciągać w dyskusję, nie pokazuj zdenerwowania. Dziwna pozornie rad którą dała mi psycholog: Zapewnij dziecko że to z miłości i troski do niego. Dziwne prawda? Syn do mnie wyzwiskami, a ja do niego: wiem że ci kiedyś przejdzie to zdenerwowanie. Zabieram ci komórkę bo robię to z miłości do ciebie, chcę żebyś się wyspał i odpoczął. Dobranoc. Powiedz to dziecku JEDEN RAZ, i wyjdź z pokoju. Być może będziesz słyszeć wyzwiska w stylu" w dupie mam twoje zakazy, to moje życie nie wtrącaj się!". Tak, wiem że to bardzo boli. Ale jeśli już raz powiedziałaś dziecku spokojnie co czujesz, że ma wyłączyć komputer i że to dla jego dobra - to już nie dyskutuj więcej i nie kłuć się z dzieckiem bo potem robi się awantura. Lepiej powiedzieć "Jak ci przejdzie i będziesz chciała porozmawiać ze mną to zawsze możesz, tylko nie krzycz na mnie." I wtedy wyjdź z pokoju Po prostu nie kłóćcie się w nerwach, nie okazuj dziecku że jest intruzem i wszystko robi źle (a dużo rzeczy robi). Niestety my rodzice tysiące razy musimy powtarzać dziecku że zostawił nieposprzątany pokój, że łazienka zalana, że w kuchni olej rozlany itd. Ale zamiast mówić "znowu syf w pokoju tylko siedzisz z dupą i nic nie robisz!!" , to powiedz córce: Będę sprzątać dom, .Może posprzątaj też u siebie, co?Wywietrzymy, będzie Ci się lepiej tu siedziało, mogę ci pomóc." Wiem że trochę wygląda jak podlizywanie się dziecku, ale u mnie działało, bo syn dostawał przekaz że ja nie opieprzam go na dzień dobry, tylko podchodzę z życzliwością. Trzeba próbować. Jak odpysknął, to nie kłóciłam się, tylko stanowczo wydawałam polecenie, spokojnie: Posprzątaj jak już skończysz ok? Koniec. Jak już skończy - odnosiło się np. do jego grania na komputerze. to po to, żeby wiedział że z butami mu nie przerywam w czymś co robi, tylko że szanuję jego czas, ale że ma skończyć po wyznaczonym czasie. Ważne też było to, że jak już udało nam się na spokojnie porozmawiać, to razem ustalaliśmy te zasady. Niech dziecko samo powie jak widzi taki plan dnia: w których godzinach chciałoby grać najbardziej, a w których odrabiać lekcje. Trzymajcie się tego planu. Czasem takie rady jak moje nie wystarczą, czasem zbawienna jest wizyta u obcej osoby- psychologa, bo taka osoba ma lepszy wpływ na nasze dziecko, rodzic rzadko jest autorytetem. Nie wiem czy pomogłam, nie chcę zaszkodzić. Czasem warto wydać pieniądze na wizytę, i porozmawiać z dobrym psychologiem. Co ważne. Ja nie ufałam bezgranicznie dziecku, ale nie okazywałam nu tego do końca. I okazało się że miałam rację. W tajemnicy kontrolowałam na jakie strony wchodzi, oraz co ma w komórce (czego rodzice nie robią a szkoda). I znowu okazało się że miałam rację. Dziecko czasem w coś klika z ciekawości, wchodzi na niewłaściwe strony bo "kolega namówił" itd. Ale 3o lat temu było łatwiej, nie było internetu, pornograficznych treści itd. Dzisiaj to wszystko jest na wyciągnięcie ręki, tak że rodzice, kontrolujcie swoje dzieci i dużo z nimi rozmawiajcie. Nawet jak boli, nawet jak wyzwiska bolą.Bo to nasze dzieci, dajcie im wsparcie ,żeby nie było za późno. Powodzenia.
  15. 1. To dobrze że poszedł na terapię. 2. Chyba lepiej dać mu odpocząć, ale dyskretnie być przy nim, jako przyjaciel - żeby on dostał taki przekaz że jesteś, czekasz, że chciałabyś go wspierać jako przyjaciel który chce z nim spędzać cza. Taka relacja jest zdrowa, pod warunkiem, że będziesz umiała rzeczywiście być tylko przyjacielem przez jakiś czas, i poczekasz cierpliwie. W przeciwnym razie będziesz wywierać na nim presję, będzie pasmo pretensji, że ty chciałabyś czegoś więcej, a on nie potrafi ci tego dać. Dajcie sobie czas, np. pół roku. Jeśli w tym czasie on nadal nie chce związku, to może warto nie czekać w nieskończoność. 3.Pomyśl, że Ty też zasługujesz na najlepsze, i powinnaś być dla partnera kimś wyjątkowym, jedyną osobą, a nie takim letnim pocieszeniem po jakiejś innej lasce. Gdybyście zdecydowali się być w związku, to on też powinien to wiedzieć, nie być z tobą żeby się pocieszać,, dla świętego spokoju, tylko dlatego że naprawdę ciebie wybrał, a nie tamtą. Powodzenia.
  16. Piszę trzeci raz o mojej sytuacji, bo sobie z tym nie radzę. Mam wrażenie że mój problem w ogóle dotyczy akceptacji siebie. Boję się odrzucenia, w tym sensie, że boję się krytyki, tego że ktoś mi coś zarzuci zarówno w pracy że robię coś źle, niewystarczająco, że mam złe pomysły, ale też jak skrytykuje wygląd to zawsze łatwo mi w to uwierzyć. Nie mam do tego dystansu. W dzieciństwie byłam "najładniejszą dziewczynką", co może wydawać się miłe, ale ja bardzo wcześnie dostałam przekaz że na pierwszym miejscu zawsze widzą wszyscy mój wygląd i ładne oczka, a nie miłą dziewczynkę. Ja po latach uświadomiłam sobie, że mnie to bardzo męczyło, że czułam się traktowana przedmiotowo. Zawsze bolało mnie, że bardzo mało miałam chłopców - kolegów, kumpli, a większość patrzyła na mnie jak na potencjalną dziewczynę do poderwania. Nie mam takiego charakteru, drugi człowiek jest dla mnie najważniejszy, relacje, otwartość, to żeby czuć się swobodnie w męskim towarzystwie - a nigdy tak się nie czułam, bo od małego życie mnie uczyło że na pewno będę się im podobać, i potem już nie umiałam się z tego wyplątać. Nie umiałam sama takiej relacji nawiązywać, bo byłam wstydliwa, może przed to że stare ciotki i wujkowie w dzieciństwie zawsze mnie komplementowali i wizyta u rodziny zaczynała się od wydziwiania że mam ładne oczka i w ogóle od wyglądu, tak jakby tam w środku nie było osoby, Nikt nie pytał mnie o przedszkole, o to co lubię. Nie pamiętam tego. Poza tym w domu był alkohol, co prawda nie było awantur, ale rodzice byli zajęci sobą, mama dużo pracowała za ojca, tak że nie było czegoś takiego jak wspólne spędzanie czasu, zajmowanie się nami - dziećmi. Radziliśmy sobie z rodzeństwem sami, wykonywaliśmy polecenia. Na pewno nie byłam w centrum uwagi jeśli chodzi o potrzeby, w ogóle nie przyszłoby mi do głowy żeby jakieś mieć. Marzenia dziecka - owszem, ale to wszystko było dla innych ludzi, mi nie przychodziło do głowy że mogę czegoś wymagać, realizować czy nawet coś studiować co by mnie pasjonowało. No bo to wszystko to był i inny świat, dla innych, lepszych ludzi, ja nie umiałam po to wyciągać ręki. A jeśli chodzi o wygląd, jako nastolatka miałam straszne kompleksy i przejmowałam się tym, co mówią koleżanki, Z jednej strony podobałam się kolegom i to było miłe, ale byłam niedostępna, nieśmiała, niedowartościowana jakaś. Z drugiej strony koleżanki krytykowały grube nogi, uda, wf to był koszmar. Miałam szczupła filigranową koleżankę kokietkę i ja przy niej byłam cieniem, co jeszcze potęgowało moje kompleksy. W dorosłym życiu z jednej strony miłe było to, że jestem atrakcyjna, że mogę się podobać, z drugiej nie podkreślałam tego tak swobodnie, maskowałam się, peszyło mnie że zwracałam na siebie uwagę, bałam się uprzedmiotowienia, nie wie, nie rozumiem tego - a mimo to chwiałam wyglądać atrakcyjnie. Dzisiaj, kiedy już trzeba w wygląd wkładać więcej wysiłku, nie jest to dla mnie naturalne. Nie wiem, może inne kobiety rano wstają, mechanicznie się malują, wiedzą co ubrać, może mają w nosie ocenę innych, ja boję się tej oceny i zawsze wydaje mi się że wyglądam niewystarczająco dobrze, niestosownie. Swobodnie czułabym się z rozwianymi włosami, w długiej sukni. Ale ani do pracy się to nie nadaje, ani nawet prywatnie bo mąż zna mnie całe życie inną i taki wizerunek mu nie odpowiada. A może ja też do końca wcale nie czułabym się w tym dobrze, bo przecież zwracałabym na siebie uwagę. Jestem takim niewolnikiem swojego wyglądu, wizerunku, jak chodzę w pracy czasem swobodnie, nie jak typowa urzędniczka - to odbiegam od koleżanek w pracy i chyba nie jestem traktowana poważnie. Chciałabym nie myśleć o ubraniach, ciuchach, dużym tyłku, tylko być sobą. Ostatnio kiedy zaszalałam i ubrałam się pastelowo, w długą spódnicę, to zauważyłam że to był jeden z lepszych moich dni- bo ja czułam się swobodnie, i spotkane w pracy osoby swobodnie ze mną rozmawiały. jakby ten jasny ubiór był sygnałem że jestem bardziej otwarta na ludzi. A potem w domu krytyka, że to wszystko pogrubia, że wyglądam jak stara baba itd. Inna rzecz że ja poprosiłam męża o taką ocenę, żeby mi jako bliska osoba powiedział szczerze co myśli o takiej zmianie. No to powiedział, że kiczowato i że bym tak się nie ubierała. Mam pustkę w głowie. Jestem zestresowana, bo wiem że cokolwiek wybiorę to nie będzie dobry wybór, nie czuję się swobodnie, ładnie, w dresach jestem stara i nieatrakcyjna, w sukienkach też nie no bo pewnie pogrubiają, nie wiem już kim jestem, nie wiem jak odnaleźć siebie. Czy naprawdę jedynym wyjściem jest chudnąć, i na siłę dopasowywać się do wymogów społecznych, do presji otoczenia? Nie jestem jakaś otyła, tez by mi to przeszkadzało, wyglądam jak normalna mama po ciążach, a czuję się czasem jak jakiś nieatrakcyjny smok, i nie wiem czy wina leży we mnie, czy w otoczeniu, w tym że krytyka tak bardzo mi przeszkadza. Kiedy słyszę krytykę, zarówno wyglądu, jak i taką dotyczącą np. moich poglądów, tego co powiedziałam (w rozmowie z kimś), to bardzo łatwo jest mi uwierzyć że on miał rację, To jest irracjonalne, bo zdarza się że rozmawiam z ewidentnie prostacką osobą która mówi bzdury - ale jej krytyka także mnie dotyka boli, przeszkadza, nie umiem się z tego śmiać, nie przejmować się, Z kolei jak zaskoczą mnie życzliwe osoby i mówią komplementy - to ja natychmiast zaprzeczam, poprawiam ubranie, wydaje mi się że pewnie tak mówią bo na pewno widziały mnie w złym świetle i pewnie im się tylko wydawało. A przypominam że nie należę do osób brzydkich. Jestem w tym tak chwiejna, że przeszkadza mi to w normalnym funkcjonowaniu. Teraz jeszcze, w dobie blogów, instagramów modowych, kiedy wszyscy się fotografują, oceniają, ja czuję się osaczona, zagubiona. Z jednej strony pociągające jest to, że może to dawać swobodę takiej osobie która prowadzi np. bloga o modzie, z drugiej ja sama czułabym się takim niewolnikiem mody, i wyglądu gdybym musiała wystawiać się na ocenę innych. Jeśli chodzi o zakupy, to z jednej strony nienawidzę ich robić, to stresujące kiedy nic nie pasuje, z drugiej miałam taki czas, że wielką radochę sprawiało mi kupowanie fajnych ciuchów w lumpeksach, bo tam był wybór fasonów, pięknych tkanin. I nosiłam to i czułam się swobodnie. Teraz już tak nie jest, bardziej się kontroluję i szczerze mówiąc mnie to zabija, nie umiem w sobie tej swobody odnaleźć, moje gusta nie przystają do mody, wymagań jak powinniśmy wyglądać. Nie mieszkam w wielkim mieście i to jest jeszcze bardziej odczuwalne.
  17. Jeśli jesteście w podobnej sytuacji co ja, i wieku- to może któraś z pań napisze jak się czuje, jak sobie z tym radzicie? Mnie uderzyło w poradach mojej koleżanki to, że zachwala moją ładną twarz i figurę, i doradza że powinnam ubierać się "sexi", w obcisłe sukienki. Dla mnie to idiotyczne, upokarzające. Chodzę w spodniach, jak zakładam sukienki latem, ale nie obcisłe to wszystko jest złe" fason nie ten, jakość nie ta, długość, kolor, buty.... Problemem moim jest też to że ja właśnie dlatego nie lubię podkreślać seksualności i figury, że dawniej byłam bardzo atrakcyjna i zwracałam na siebie uwagę. Podobno nadal jestem ale ... mi to przeszkadza. W pracy chcę wyglądać miło i profesjonalnie, ale nie seksownie. Nie wiem dlaczego. Czuję się upokarzana, kiedy faceci patrzyliby na mnie jak na obiekt seksualny. Dawniej też mi to przeszkadzało. Z drugiej strony chciałabym czuć się atrakcyjna, postrzegana jako osoba miła, ładna. Nie rozumiem u siebie tej sprzeczności, nie wiem czy to ja mam rację czy jednak powinnam dopasować się do presji społecznej – kiedy doradzają że tak dzisiaj trzeba, że na siłę trzeba się malować itd. Czy Wy macie podobne problemy? Chętnie poznałabym opinie innych kobiet na ten temat, czy też jesteście zmęczone presją atrakcyjnego wyglądu? A psycholog co na to?
  18. Jestem mamą, żoną, pracuję zawodowo, mam kontakt z obsługą osób w pracy. Od jakiegoś czasu mam problem ze sobą, swoim wyglądem. Mam 40 lat i rozumiem, że powinnam wyglądać schludnie, dobrze w pracy, Problem polega na tym, że kiedy zaczęłam pytać o poradę męża czy koleżankę, i martwić się wyglądem - to czuję się gorzej niż przedtem, ciągle czuję się poddawana krytyce, cały czas wydaje mi się że źle wyglądam i nawet nie wiem co to znaczy wyglądać dobrze. Mam inne wyobrażenia niż ci co mi doradzają. Mąż i koleżanka krytykują moje wybory. Nie jestem brzydka, mam lekką nadwagę ale nie stanowiłoby wielkiego problemu to dla mnie, gdyby nie ta krytyka. Cały czas słyszę że źle się ubieram od męża, syna. Trochę w tym racji, bo czuję się trochę wycofana, chcę się schować za ciuchami. Tyle że dawniej miałam jakiś swój styl, dzisiaj nie wiem w ogóle czego potrzebuję, moje ciało się zmienia, a jak jak chcę za tym nadążyć i zmienić styl - to słyszę że źle wyglądam, że się postarzam, że buty nie takie itd. Może dla kogoś to nie jest wielki problem, ja nie czuję się akceptowana, i sama siebie nie akceptuję. To jest nie tylko problem tego że nie wiem co kupić, tylko ja w ogóle nie wiem czego chcę i potrzebuję. Słyszę że jestem za gruba, że powinnam "umiejętnie" podkreślać walory, ale ja akurat nie mam na to ochoty. Epatowanie ciałem to nie mój styl. Cały czas patrzę na siebie jakby z boku, intuicja podpowiada mi żeby ubrać się w zwiewną sukienkę i czuć się swobodnie, mąż doradza co innego, praca narzuca też inny wygląda - taki mundurek do klienta (co też nie jest zgodne z moją osobowością), głowa mi od tego puchnie. Wygląd jest dla mnie ważny w tym sensie że miło jest wyglądać ładnie, ale są sytuacje że chciałabym czuć się swobodnie, na luzie , w swojej skórze, a nie spełniać oczekiwania innych. Jestem w takim wewnętrznym konflikcie. Niby lubię swoje ciało, ale nie oznacza to że mam się wbijać w jakiś obcisłe sukienki, a tak mi doradzają. Jak ubieram się luźno, swobodnie, i dobrze się czuję, to zwraca to uwagę rodziny że źle wyglądam. Męczy mnie to. Ta obsesja wyglądu. Nie radzę sobie z tym, chciałabym wyglądać kobieco, ale dla mnie kobiecość to nie jest "zrobienie się" od stóp do głów i wysokie obcasy - bo to niewygodnie. Staram się moje córki wychować tak, żeby one siebie akceptowały, żeby nie miały takich problemów - a sama czuję się jak niewolnik wyglądu. źle się czuję w swojej skórze, ubraniach, wiem że mąż nie jest ze mnie zadowolony. Mogłabym kupić 50 nowych ciuchów, tylko że on będzie narzekał że ja tyle wydaję ... takie błędne koło. Jednocześnie w sytuacji intymnej jestem dla mojego męża bardzo atrakcyjna. A w każdej innej krytykuje mój wygląd, chore to! Doszło do tego że chodzę w luźnych ciuchach z bezsilności, z braku ubrań, w czarnych bluzkach. Sukienki które miałam - zostały skrytykowane ze są nie dla mnie. Buty też, bo "nogi mi pogrubiają" .Spódnica zwiewna - że wyglądam jak "stóg siana" i to był dowcip wieczoru.... A potem żarty, że jestem przewrażliwiona i nie mam poczucia humoru. No widocznie nie mam, bo chciałabym być akceptowana, a takie krytyczne uwagi zaburzają moją samoocenę i ja już kompletnie nie wiem w co się ubierać. Denerwuje mnie, że żyjemy w takiej obsesji wyglądu. Ja chciałabym... móc się nie malować, ubrać dresy i akceptować to w sobie samej. Ale czuję się ciągle oceniana i patrzę na siebie oczami innych, bo przecież tak funkcjonujemy wszyscy, jak będę zwyczajna, to powiedzą że jestem zaniedbana... Ja sobie nie radzę z tymi sprzecznościami, nie wiem czy to tylko banalny problem polegający na tym że potrzebowałabym porady profesjonalisty - w co się ubrać, czy może problem jest głębszy z samoakceptacją,, bo uważam że te uwagi rodziny też są nie na miejscu. Ja nikogo tak nie oceniam. Akceptuję moje dzieci, uczę ich tego żeby zawsze być z siebie zadowolonym, że są mądre, ładne, ...a sama o sobie tak wcale nie myślę. Nie radzę sobie z tym
×
×
  • Utwórz nowe...

Ważne informacje

Używając strony akceptuje się Warunki korzystania z serwisu, zwłaszcza wykorzystanie plików cookies.