Dzień dobry,
Mam 29 lat i postanowiłam napisać do Państwa, z prośba o zdiagnozowanie problemu, pomoc czy tez ukierunkowanie do jakiego specjalisty sie udać-psycholog/psychiatra/terapeuta? Nigdy nie korzystałam z powyższych uslug.
W ostatnim czasie moje optymistyczne nastawienie, towarzyskość, wręcz zarażanie innych śmiechem (wszyscy mi to zawsze mówili) odeszlo na boczny tor, a zastąpiło je ciagle rozmyślanie, mniejsza chec spotkań-chyba obustronnie poprzez moj spadek nastroju-zrobiłam się mdła, pozbawiona pasji, charyzmy, zobojętniała na wiele rzeczy, które wcześniej przynosiły mi radość. Nie mam pewności, ale może to być za sprawa relacji z 'toksycznym narcyzem'. Jednak jestem taka osoba, która winy pierw szuka w sobie zanim komukolwiek ja wskaże. Mysle, ze ten związek mogl doprowadzić do przygaszenia mnie, zastanawiam nie czy problem jest ze mną czy z nim, bede niezmiernie wdzięczna jeśli uda nie to Pani/Panu określić.
Może zacznę od początku, bo z tego co czytałam zaczyna nie od dzieciństwa, a to nie należało do łatwych pod względem emocjonalnym. Do 11 r.z mieszkaliśmy w czwórkę (dziadki, mama i ja) do tego czasu wszystko było normalne. Tata odszedł do innej kiedy miałam 5 lat, zawsze mi go gdzieś tam brakowało i ten brak dostrzegam teraz kiedy od partnera doszukuje sie usilnie poczucia bezpieczeństwa, uwagi może trochę tez mentora. Natomiast jako dziecko był to dla mnie temat bardzo wrażliwy kiedy ktoś go poruszył w 4 oczy pytając gdzie moj tato naplywalay mi lzy do oczu, natomiast w życiu codziennym zycie bez taty bylo dla mnie normalnością, w wieku 5 lat byłam zbyt mala by przejść jakieś zalamanie i je pamiętać. Nie miałam z nim kontaktu z woli mamy, w wieku nastoletnim spotkałam sie 2 razy, ale nie chciałam więcej kontaktu-z tego co mi wiadomo choruje chyba na depresje lub inna chorobę psychiczna ma zone do której wtedy odszedł i 2 dzieci. Kiedy dziadkowie sie wyprowadzili do domku w wieku kiedy miałam 11 lat i chyba wtedy zaczęło nie piekło. Zostałam sama z mama. Slyszlaam teksy "zaluje, ze Cie urodziłam niechciany bękarcie" itp. 5 min spóźnienia skutkowało przemocą fizyczna, byłam bita, kopana, awantury były ciagle, kilka razy w tygodniu, może miesiącu, raz nawet tak sie balam, ze dzwoniłam po policje. Nigdy nie podniosłam reki na mame, nawet jej nie odepchnelam. Uczylam sie normalnie czasami lepiej czasami gorzej, ale zawsze pilnowałam swoich ocen na poziomie 3/4 i nie wagarowałam. U mnie w rodzinie nigdy niczego nie brakowało, jedzenia czy pieniędzy jednak każdy na to cieżko pracował by do czegoś dojść. Każdy wymagal, nie było spotkań rodzinnych czy imprez. Z mama nie mam kontaktu, kontakt odswiezamy co święta i niestety po miesiącu lub 3 sie kończy, jest zbyt nerwowa i rządna władzy (ma nerwice). Z mojej strony nie chce takiego kontaktu, zbyt dużo sil emocjonalnych kosztuje mnie wybaczanie, ludzenie sie, ze będzie dobrze i szok/rozpacz. Wole spokojnie zyc. Dodam, ze kiedy byłam paroletnia dziewczynka mama miała z 2 partnerów i panicznie balam sie, ze zostane sama, ze zabiorą mi mame, która nie miała juz tyle czasu dla mnie, a miałam tylko ja. Rodzina nie brała udziału w moich problemach z mama. Zawsze słyszałam: wracaj do domu. Do tej pory nie potrafię prosić. Kiedy dostałam np.spodnie od mamy (nie dostawałam często) i coś jej nie pasowało, zabierala mi je i mówiła, ze odda, ze na nic nie zasługuje. Ciagle na nic nie zasługiwałam.
Kiedy skończyłam liceum wyprowadziłam sie na wynajem wraz z partnerem 3 lata starszym, z którym byłam od 15 roku życia. Zaczelam studia dzienne, pracowałam-po kilku miesiącach dostałam awans jako jedyna i pracowałam na pełen etat ciagnąć studia dzienne. Zycie układało mi sie wspaniale, studia, fajna pierwsza praca, niezaleznosc, tylko ten moj partner stanal w miejscu, brak rozwoju, codziennie po pracy piwo do obiadu, brak argumentów merytorycznych, zero wkładu w urządzanie mieszkania-ja chciałam czegoś więcej, rodziny dzieci rok mu to tłumaczyłam. Zakończyliśmy ten związek po 8 latach z mojej inicjatywy co dziwne nie zaplakalam ani razu po nim, wręcz stałam sie taka lekka.
Nieskromnie mówiąc zawsze cieszyłam sie dużym powodzeniem, po kilku miesiącach poznałam drugiego partnera, z którym spędziłam 2 lata. Zaczelam sie w nim zauraczac w 3 miesiącu za jego charakter, czułam sie przy nim bezpiecznie, byłam taka szczęśliwa, pomagał mi, dużo wyjezdzalismy, cały czas byliśmy ze sobą i nigdy nam sie nie nudziło, dbał o mnie, moj ideał pod względem charakteru, wtedy uświadomiłam sobie co znaczy... prawdziwie kochać. Dostawalam dużo uwagi czego nie mogę powiedzieć o obecnym związku. Skończyłam studia, ale jakby nie dla siebie, a by rodzina była dumna, ze jestem "kimś", a nie "bękartem". Zrobiłam kilka nietuzinkowych kursów jak na kobiete np. prawo jazdy na tiry-uwielbianam to i byłam z tego dumna. Niestety bajka z nim nie trwała za długo... Zaczęły mi na sam koniec znikać moje rzeczy: pieniądze, laptop itp. -byl starszy 5 lat... Wyszło jeszcze kilka różnych rzeczy. Podziękowałam, przeżyłam wewnętrzną tragedie, osoba, która tak kochałam okradła mnie pod moim dachem. Balam się nawet o to czy nie wziął na mnie kredytu skoro był zdolny do takich rzeczy. To było straszne. Mieszkałam sama, czułam sie niebezpiecznie w swoim domu, stal mi pod blokiem, wydzwaniał z różnych numerów natarczywie, do tego stopnia, ze musiałam zmienić numer- 3 miesiące nerwówki i wmawiania sobie nie możesz z nim być, pomimo, ze go kochasz, balam się samotności, moja mama jest sama, niechcianam zostać stara Panna...
Poznałam obecnego partnera 8 lat starszy i tu sie trochę bardziej rozwinę (i teraz czuje, sie niezręcznie, bo odrazu mysle sobie, ze czyta Pan/Pani tak długa wiadomość, a ja jeszcze bede sie rozwijać... wręcz chciałabym przeprosić tylko dlaczego? przecież temu sluzy ten portal-skad moje odczucia, czy to normalne?)-czesto tak odczuwam szczególnie od kad chyba go poznałam-czy mi wypada, czy ja mogę i pełno myśli...
Obecnego chłopaka poznałam przez portal randkowy, który miałam 1 dzien. Pisaliśmy prawie pol roku, spotkaliśmy się i zaczęliśmy ze sobą być. Wyglądał na maks 3 lata różnicy wiekowej, nie pali, nie pije, jest na wysokim stanowisku. Z początku uważnie mnie słuchał, sam bardzo dużo mówił, opowiadał, ale teraz wszystko przybrało trochę inna formę. Opowiem ciut o nim: był 15 lat w związku ma córkę. Klocil sie strasznie z była, wieczne sądy o dzieci (widzenia, alimenty), mówienie na glos, ze jej w piety pójdzie, ze go zdradziła s***, pełno wulgaryzmów przy dziecku w jej stronę. Straszna nienawisc, rozumiem, ze rozwaliła mu rodzine, ale przy dziecku takie słowa? Jego wiadomości, które podejrzałam z nia ciagle w treści miały "zakazuje Ci" "nakazuje Ci" "zapłacisz za to" "spotka Cie kara" "potrzebny Ci jest psychiatra" dziwiłam sie, robił jej na zlosc. (podchodził emocjonalnie jakby sie jeszcze nie pogodził?) Dla mnie był miły-zwracał nie do mnie kochanie skarbie nigdy po imieniu, kiedy ja zwróciłam nie po imieniu mówił dlaczego tak brzydko do mnie mówisz? Pierwsze Pol roku przebiegało dobrze, oby dwoje zauroczeni. Caly czas żyjemy 600km od siebie i jeździmy co tydzien naprzemiennie, bo po wcześniejszych przebojach z kradzieżą chciałam go sprawdzić pod katem charakteru, ale coś mi nie dawało tego poczucia by zrobić tam ten krok z przeprowadzka. Caly czas sam z siebie wypierał sie, ze on nie ma koleżanek, nie ma kolegów, ze normalni ludzie pracuja w tygodniu, a po pracy odpoczywają i nie maja czasu jak ja na znajomych-pracowal wtedy do pozna, chciał mnie odseparować od wszystkich. Zakochana coraz bardziej wierzyłam w jego słowa, ze ma racje, ze to taka porządną osoba za jaka nie uważa ciagle podkreślając jaki to on nie jest porządny i uczciwy obywatel. Kiedy miała przyjść do mnie przyjaciółka np. na 18, dzwonił o 18:20 i bardzo powoli opowiadał co u niego, wiedząc, ze miałam mieć gości i tu znowu to uczucie wypada mu przerwać i przeprosić czy najpierw wysłuchać, obawiałam sie reakcji jakbym robiła coś złego... Wysłuchałam i powiedziałam, ze mam gości na co zawsze słyszałam: znajomi ważniejsi tak?-ciagle ze wszystkim wpedzal mnie w poczucie winy. Zawsze byłam towarzyska, ale coraz mniej zaczęłam wychodzić domu, chcialam unikac klotni. Po roku robilo sie coraz gorzej. Kiedy przyszła do mnie koleżanką raz w miesiącu mówił, ze złodziejką kradnie mi moj prywatny czas. Kiedy chciałam isc na grzyby, po co Ci grzyby? Problemów szukasz, kupie Ci grzyby siedź w domu. Zakazuje Ci.
Po roku było coraz gorzej. Moj znajomy ze szkolnej ławki w gimnazjum cieżko zachorował, ludzie wstawiali zdjęcia mapka gdzie mozna mu pomoc, tez wstawiłam i rozesłałam po znajomych. Reakcja mojego: Jakiegoś H*** wstawiasz jakby był Twoim chłopakiem i wywalił mnie ze znajomych. Nie mieliśmy sie na fb w znajomych. Po kilku miesiącach powiedział (cale wakacje nie mial mnie w znajomych): Zaprosiłem Cie do znajomych, zaproszenie jest ważne do godziny 20, 20:40 nie przyjęłam (zaczęłam stawiać na swoim, ale i tak on zawsze wygrywał) w każdym razie w tej sytuacji zadzwonił i mówi jest 20:40, a ja mowie wiem i co z tego? On jakby zdziwiony mówi, ze zaproszenie było do 20, na co ja: to juz sie przeterminowało i nie jest ważne. Odpowiedział 'AHA na Twoja odpowiedzialność' i usunął je. Byłam u niego miesiąc (urlop) przed tym chodzil zawzięcie na siłownię, przez to, ze ciagle siedzielismy w domu (typ domatora) zaproponowałam byśmy poszli razem, a on, ze nie ma takiej opcji, ze jak sie przeprowadzi bede z nim chodziła, teraz nie. Nie odpuszczałam mówiłam dlaczego? Denerwowal sie i powtarzał, ze to ma być dla mnie motywacja bym sie przeprowadziła? Do tej pory nie poznałam jego znajomych, bo zawsze mówił, ze jest domatorem i ich nie ma. On nie poznał moich, bo wiecznie był zmęczony, a mimo to nazywa ich 'patologia' gdzie to normalne, ułożone osoby z dobrych domów-aby mnie od nich zniechęcić. Kiedy opowiadałam o zamiłowaniu do motoryzacji krzywił sie i mówił, ze kobiecie nie wypada i wstyd sie tym chwalic, zabijał we mnie tak każda pasje. Kiedy on szedł na siłownię i basen było ok, natomiast kiedy ja odważyłam sie w końcu pójść (trenowałam pływanie) to slyszalam, ze idę świecić cycami na wierzchu i sponsora szukać. Tego było tak wiele, ze nawet nie wiem o czym pisać. Para przyjaciół powiedziała, ze depresji dostaje przez niego, ze kiedy z nim jestem nie jestem sobą. Zerwalam z nim, wszędzie zablokowałam, pisał maile naprzemiennie, ze mnie kocha, a za chwile, ze mam juz pewnie jakiegoś fagasa i niecenzuralne epitety. Schudlam 20 kg w 4 miesiące, powypadały mi wlosy, od pol roku mam duży problem ze snem, nie mogę zasnąć często do godzin rannych kiedy wstaje juz bez spania, wybudzam sie jakby w trakcie myślenia nad ranem lub budzą mnie myśli, wymiotowałam, miałam ścisk w zoladku, nie wychodziłam z domu miesiąc poza praca, zakupami spożywczymi, płakałam, dużo plakalam. Odrzucalam wszystkich. Nie chciałam wychodzić. Dalam sie sprowokować kilka razy i pisaliśmy. Zmienił prace, mówi ze na rower z kolega chodzi po pracy w tygodniu, a ja do niego, jego słowami 'kolega kradnie Ci Twój prywatny czas po pracy?' A on podważał moje zdrowie psychiczne, w sumie to od polowy związku i byłej zreszta tez... Jesteś nienormalna, jak można powiedzieć takie coś? Ja z uśmiechem mowie: stwierdziłeś u siebie chorobę to sa Twoje słowa wypowiadane w moim kierunku. Na co ja jego slowami "kazda normalna osoba po pracy siedzi w domu i odpoczywa" na co jeszcze bardziej stwierdzil, ze jestem nienormalna i zdziwiony, ze to nie jego slowa, on tak nie mówił, a powtórzyłam slowo w słowo by zobaczyć jak on zareaguje na tak absurdalne slowa, które wypowiadal w moim kierunku. Zrozumialam po jego reakcji, ze albo byl bardzo nieszczęśliwy, albo robil to specjalnie, albo sie tak zmienił(?). Kiedyś ze mną rozmawiał teraz milczy, tylko ja mowie. Jak zapytam o prace, kolegów, cokolwiek to podnosi ton głosu, ze az sie boje teraz pytać kogokolwiek o cokolwiek i milcze juz nawet wśród innych ludzi... To jego prywatność i ja w nic nie mam wnikać. Ignoruje moje wiadomości, odczytuje po godzinie lub lepiej, albo nie odpowiada. A po chwili mowi, ze chce bym była jego zona i urodzila mu dziecko. Nie rozumiem co sie dzieje, usilnie robi ze mnie głupia. Dlaczego pozwoliłam sobie na brak szacunku z jego strony? Przez dzieciństwo? Caly czas odczuwam strach i niepokój, straciłam zainteresowania, jestem płaczliwa. Dlaczego nie potrafię jak w poprzednich związkach ich prowadzić i tone? Skad u niego ta zmienność co do mnie, do wychodzenia z domu, milczenia i tajemnice. Nie potrafimy być razem, ale tez nie potrafimy sie rozstać oby dwoje-dlaczego?. On jest rządny władzy, musi byc na jego, jak nie to dostaje jakiś ataków złości, a później mówi, ze nikt go tak nie wyprowadzal z równowagi i nie panuje nad słowami, ale czym? Ja nawet glosu na niego nie unoszę. Raz w dyskusji ugryzl mnie w pierś z zaskoczenia ze złości, miałam krwiaka. Z tego co pisała jego była to była na obdukcji... Duzo nie wiem, wszystko jest u niego jedna wielka tajemnica. Ostatnio dużo mnie ignoruje, kończy rozmowy jakbym nie byla dla niego ważna, jednak gdy rozmawialam z nim przez telefon akurat miałam klienta wyglądało to tak:
klient-Dzień dobry poproszę 2 szt. czegoś
ja-Dzień dobry xx zł poproszę
klient dal pieniadze
ja-wydalam i powiedzialam: dziekuje milego dnia
Usłyszałam podnosząc słuchawkę: lec mu jeszcze g*łe opierd*** w gratisie!
Skad jego zachowanie? Niby ignoruje, a tu zazdrość? Wiem nie szanuje mnie, widzę. Traktuje mnie jak wroga, a za chwile zachowuje nie jakby nigdy nic. Gdzieś pobladzilam, a jeszcze 3 lata temu byłam taka fajna radosna kobieta z pasjami. Teraz czuje sie jak jakaś ofiara, ktora jak to sam mówi musze byc uległa, bo to on w związku chce nosić spodnie, on jest "Pan i władca" "albo sie dopasujesz albo wyjazd". Zauważyłam tez, ze wybieram partnerów w poczuciu, ze jestem im potrzebna-np. poprzedni był ubogi, ten z dziećmi. Bron Boze nie kategoryzuje ludzi, gdyby tak było, bym z nimi nie była, pytanie dlaczego tak jest. Teraz zaczęłam rozmawiac na stopie koleżeńskiej z kolega 5 lat starszym, ktory ma ciezka chorobę. Jasno postawiłam granice i nie napiera, rozmawiamy koleżensko, ale jak mi powiedział, ze jest chory to jakoś tak cieplej do niego podchodze, nie pod katem partnerskim, bo jestem w związku, ale pod katem ciepła np. martwię sie by z trasy zjechał itp. To on przypomniał mi, ze tak to powinno wyglądać, przypomniał mi jak to jest sie czuć kiedy ktos sie o Ciebie martwi. Poczulam sie jakby ważna, doceniona? Nie ma chemii, ale jest to dobro, w ktorym zauroczylam nie przy drugim partnerze, który mnie finalnie okradl. Wtrace jeszcze, ze bylo u mnie podejrzenie ciężkiej autoimunologicznej niewyleczanej choroby na co usłyszałam, jak sie wyleczysz to sie do mnie przeprowadź, nie obciazaj mnie choroba. Wtedy mial urlop, który przede mna zataił, bo mial do załatwienia niby wazne sprawy, ktorych nie mogl zalatwic w tygodniu, zaczęłam drazyc (czego bardzo nie lubi) wyszło, ze wymienił olej... Kolega, 5 lat starszy mnie pocieszał i mówił, ze moze ze mna jechac do lekarza...
Skoro juz sie zdobyłam na odwagę by napisać poruszę krótko wątek dzieci. On ciagle na pierwszym miejscu uwzględnia córkę, nawet w planowaniu nam dnia. Córka wszystkie weekendy od 8-22 spędza na konsoli grając. Proszę o spacer mówi pójdziemy, czekam, cały dzień gra z córka, a finalnie o 20 delikatnie podpytuje mówi, ze mu sie nie chce i ide sama. Ja nie mogę sobie z tym poradzić. Czy to dlatego, ze jestem jedynaczka? Czy to zazdrość jak w dzieciństwie o mame? A może mam racje, ze dorośli ludzie powinni ustalać, a dziecko dopasować, a on probuje wmówić mi inaczej i sobie z tym nie radze?
Objawy:
-bezsennosc, bardzo płytki sen, wybudzanie się myśląc (człowiek jak sie budzi jest zaspany ja w pełnej gotowości)
-wybuchy placzu przy nim, placzliwosc ogólnie
-mowienie w negatywny sposób (skupianie większości uwagi na problemach),
-w kłótniach z nim trzęsienie rąk,
-ciagle myślenie o wszystkim i o niczym-nie potrafię nie myslec
-jąkanie się
-w polowie zdania zapominanie o czym mówiłam, bo mysle o jednym, mowie o drugim, albo coś mnie rozproszy,
-niepokoj, niestabilny grunt
-przekonanie, ze nie chce mieć juz nigdy mężczyzny, bo mnie znowu silnie skrzywdzi,
-brak kreatywności, która zawsze przeze mnie przemawiala
-niskie poczucie wartosci,
-nie umiem sie cieszyć jak kiedys,
-stawianie siebie na ostatnim miejscu,
-zagubienie, brak koncentracji,
-nie rozumienie dlaczego i co sie ze mną dzieje/stalo
-ktos cos do mnie mówi i mimo, ze mówi wyraźnie, glosno w cichym pomieszczeniu czasami lapie sie na tym by powtórzył jakbym słyszała wyraźny glos, ale nie rozumiem treści i proszę o powtórzenie. Może wtedy jestem zamyślona, nie wiem, zdarza nie to bardzo rzadko, ale jest to dziwne.
-zobojetnienie-ja sie wiecznie dopasowuje-nigdy tak nie miałam
-czasami rozdrażnienie
Mam oddanych bliskich przyjaciół, których traktuje jak rodzine, każde uważa, ze ze mną jest wszystko w porządku, ale jego zachowanie wywołuje u mnie takie stany, ze jak sie z nim nie kontaktowałam słyszałam "wróciłaś stara Ty", z tym, ze ja wtedy czułam jakaś dziwna pustkę... Jakby on był tym brakującym elementem.
Kupiłam sobie tabletki ziołowe APTEO SPOKÓJ chmiel, rumianek i melisa, biorę od tygodnia, widzę maly, ale korzystny wpływ. Mianowicie pierwsze noce wybudzałam sie standardowo ok 2-4 w nocy i nie spalam do rana z tym, ze budziłam sie nie myśląc-nie wybudzały mnie myśli. Dziś pierwsza noc od dawna przespałam cala. Niedowierzalam, ze obudziłam się o świcie, a nie o nocy-piękne uczucie jestem taka stabilniejsza, potrafię go skontrować, zamiast płakać.
Na sam koniec chciałabym serdecznie podziękować, domyślam się, ze czytanie przykrych wiadomości nie jest łatwe i bardzo to doceniam.
Mam nadzieje, ze uda sie nas zdiagnozować lub chociaż wskazać mi jakaś drogę, bardzo tego potrzebuje.
Raz jeszcze DZIĘKUJĘ ❤️