Skocz do zawartości
  • PODCASTY.jpg

asiula87warszawa

Użytkownik
  • Zawartość

    1
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez asiula87warszawa

  1. Witam, Jestem kobietą po rozwodzie, mam 33 lata. Na co dzień wychowuje 5letnie dwie córki. Dwa lata temu rozpoczęłam związek z nowym partnerem. Też jest po rozwodzie i ma 2 dzieci z poprzedniego małżeństwa. Na początku było idealnie... Zabiegał, starał się, był bardzo uczuciowy. Chciał już od początku zamieszkać, dzieci nie stanowiły problemu... Teraz wszystko się popsuło a Nasz związek to pasmo rozstań i powrotów... Problem? Ten sam moje dzieci... Moje dziewczynki są aktywne i jak są we dwie to jak to bywa u dzieci nakręcają się jedna przez drugą ale wszystko jest z Nimi w normie. Mój partner jednak twierdzi inaczej... Ciągle ma do nich zastrzeżenia. O to kilka z nich: -że jako 5latki nie potrafią jeść parówki widelcem i nożem a jak byliśmy w restauracji to jadły kotlet sztućcami a frytki i surówkę zdarzyło się im jeść palcami i że jest to niedopuszczalne i karygodne zachowanie u dzieci. Nie wiem... uczę moje dzieci dobrego wychowania ale może faktycznie w tym wieku jest to nedopuszczalne...? -w wieku 4 lat dziewczynki mówiły różne rzeczy, np. jedziemy samochodem i "Wujku patrz za drzewem widzę różowego słonia." Wówczas partner strasznie się obruszył, że nie jest to normalne iż 4 latek kłamie i powinnam iść z nimi do psychologa ale jak jego dziecko o rok starsze widziało zoombi w lesie to był tylko "żarcik" -jak są wszystkie dzieci razem to ciągle zwracana jest uwaga w kierunku moich dzieci, że są głośniejsze, że krzyczą chociaż wydaje mi się, że wszystkie krzyczą podobnie... no ale moje jednak głośniej -partner oczekuje od moich dzieci żeby były ciche i spokojne, zwracam im cały czas uwagę ale to tylko dzieci jak podczas zabawy krzykną czy głośniej się odezwą to też jest dla niego źle i niedopuszczalne -dziewczynki są energiczne i np. podczas jazdy samochodem dużo rozmawiają, partner oczekuje ciszy i spokoju bo zakłóca to jego komfort ale jak mam sprawić aby moje dzieci siedziały bez słowa jak trusie? -ostatnia sytuacja ze wspólnego wyjazdu nad morze. Dzieci się kąpały w morzu. Jednej z moich córek momentalnie zdmuchnął wiatr jej ulubioną dmuchaną żąbkę do pływania. Wyszła z wody z płaczem. Oczywiście partner był oburzony bo była histeria na "podobno pół plaży"... Zamiast uspokić dziecko to mówił ze swoimi dziećmi komentarze typu "to była Twoja ulubiona żabka? o jej już utonęła albo zjadły ją rekiny, już jej nie zobaczysz" pytam się czy muszą być tacy złośliwi na co powiedział,że boli go głowa od płaczu moich dzieci więc musi teraz jakoś odreagować... Twierdzi ,że nienormalne jest ,że dzieci w tym wieku robią histerię a żabkębo powinny radzić sobie już z emocjami. Nadmienie ,że kolejnego dnia jego córka 4 lata starsza płakała bo z ręcznika jej brat zrzucił jej muszelki, które zbierała to było ok bo płakałą ciszej, jednak moje dzieci nie były złośliwe tak jak oni dzień wcześniej ale przez godzinę szukały jej innych muszelek na plaży żeby nie była smutna -ma też zastrzeżenia do tego, że moje dzieci "ciągle mnie wołają". W nocy czy nad ranem jak się obudzą to mnie wołają żebym przyszła się przytuliła, jak byliśmy na wyjeździe nie dosięgały do papieru toaletowego to wołały mnie żebym im pomogła (twierdzi że pod zlewem w drugim kącie było opakowanie więc powinny zauważyć i sobie wyjąć inną rolkę a nie wołać mnie bez potrzeby), generalnie jak coś chcą ode mnie moje dzieci to mówię im, żeby przyszły do mnie np. do kuchni bo tam akurat siedzę ale jak budzą się w nocy i widzą, że mnie nie ma a czegoś się boją to mnie wołają i wtedy przychodzę,to stwierdził, że są rozszczeniowe i powinny spokojnie leżeć i czekać aż przyjdę, że powinny sobie same już radzić w większości rzeczach i mnie nie wołać Dodam ,że jak jesteśmy sami dogadujemy się bez słów, jest idealnie. Jak są dzieci jest dramat, wiecznie moje robią coś źle. Jego dzieci też mają różne zachowania ale akceptuje wszystko bo go kocham. Niestety zaangażowałam się bardzo, kocham go i nie wiem już co robić... Nie ma dzieci spędzamy super weekend, kończy się weekend wracają dzieci i zmienia się wszystko, nie ma już inicjatywy z jego strony spotkania się. Chciałabym to wszystko poukładać zamieszkać razem ale twierdzi ,że zachowanie moich dzieci jest nieakceptowalne i może kiedyś wyjść z domu i nie wrócić. Nie wiem jestem ich matką to patrzę może na nie nieobiektywnie ale są lubiane przez dzieci w przedszkolu, moi znajomi, rodzina twierdzą, że zachowują się normalnie w granicach normy jak inne dzieci tylko, że są aktywne i ich pełno ale czy rzeczywiście to, że np. w wieku 5lat nie obsługują się do końca sztućcami i zdarza im się wetknąć palucha w jedzenie to jest takie karygodne zachowanie... Rozum mówi mi, że powinnam to zakończyć, nie mam żadnych perspektyw na przyszłość jednak nie umiem... On potrafi nie odzywać się tydzień, dwa ja zawsze pierwsza wyciągam rękę.... Niby razem jest ok ale widzę, że ostatnio robi też ze wszystkiego problem np. pyta się ostatnio czy bon turystyczny oddam w połowie byłemu mężowi (nadmienie ,że tata nigdzie nie zabiera dzieci, nie angażuje się, ja staram się je co chwila gdzieś zabierać ,pokazywać) więc odpowiedziałam, że nie bo mu się nie należy a bon jest na dzieci i gdzieś je zabiorę na co stwierdził, że jestem pazerna i egoistka, czy tak powinien zachowywać się partner... Raczej chyba powinien wspierać i być ostoją? Już sama nie wiem co robić... Najgorzej ,że nigdy w życiu tak się nie zaangażowałam i nie kochałam jednak strasznie cierpię słysząc jednego dnia wieczorem, że to nie ma sensu bo życie ma się jedno i ważny jest dla niego komfort psychiczny a z moimi dziećmi go nie ma zaś nad ranem drugiego dnia przychodzi i mówi, dobra jeszcze może trochę Cię kocham ale musisz pracować nad zachowaniem swoich dzieci.... też jest tak, że jak on coś zrobi to jest ok ale jak zrobięto samo to jest już coś zupełnie innego. Dużo straciłam na samoocenie będąc z nim... Ciągłe uwagi, że mogłam zrobić coś lepiej. Sam wyjazd nad morze. Jechaliśmy busem ,jechał 17 godzin w jedną i 17 godzin w drugą, ja na miejscu gotowałam, ogarniałam, starałam się. Jednak wyliczył, że on jechał 34 godzin a ja poświęciłam na miejscu na bowiązki 20 godzin i nie jesto po równo więc jest pokrzywdzony. Mówię mu, żeby traktować dzieci po równo a pn mi na to, że on ma dzieci co 2 tygodnie a ja na co dzień więc jak chce po równo to mam oddać dzieci do ojca i też je zabierać co 2 tygodnie jak on to wtedy będzie po równo a tak to jego dzieci zawsze są pokrzywdzone bo więcej czasu spędza z moimi. Chciałam teraz zamieszkać razem ale też stwierdził, że mam dzieci na co dzień więc nie mam dla niego czasu i jak sobie wyobrażam taką wspólną przyszłość? Mówię, że wracam z pracy, możemy wyjść z moimi dziećmi na plac zabaw itp. Mówi, że nie jest to normalnie, żeby siedział z nimi i ze mną na placu zabaw... Przecież nie schowam dzieci do szafy na parę godzin a potem je wyjmę. Wiążąc się ze mną na początku wiedział,że mam dzieci i chiał zamieszkać to przecież wiedział, że będą.... Już nie wiem czy ze mną jest coś nie tak? Co mam robić....
×
×
  • Utwórz nowe...

Ważne informacje

Używając strony akceptuje się Warunki korzystania z serwisu, zwłaszcza wykorzystanie plików cookies.