Cześć,
nazywam się Kamil i mam 28lat. Na ogół jestem w miare normalnym typem.
Odkąd pamiętam miałem problem z relacjami międzyludzkimi. W wieku 16-17 lat było okej, miałem swoją grupę przyjaciół, spędzałem z nimi dużo czasu, swietnie sie bawilismy, mlodziencze lata, imprezy, no było super. Z czasem jednak te relacje zaczynały się kruszyć, aż w koncu zostałem sam. Majac 17lat, gdy na swojej zyciowej drodze napotykalem cos, co mnie stresowalo, traktowalem to jako wyzwanie i jakoś szło. Niestety, wraz z kolejnymi latami czuje coraz wiekszy bagaż przeszłosci w swojej głowie.
Ale o tym za chwile. W wieku mniej wiecej 22-23lata doszedlem do takiego etapu strachu, ze potrafilem siedziec w samochodzie pod marketem 30min, zbierajac sie do wejscia tam. Raz sie udawalo, innym razem wracałem do domu. Pomyslalem, ze potrzebuje pracy z ludzmi, wiec poszedlem do firmy kurierskiej i zaczalem dla nich jezdzic, w koncu gdzie spotkam wiecej ludzi? Jeszcze był etap z kierowca taksowki. Pomoglo w duzym stopniu, w koncu dzis juz nie mam takiego problemu. Lata mijały, prace zmienilem, od 2 lat w tej samej firmie, codziennie kontakt z kilkoma obcymi ludzmi, zero stresu, a nie zawsze sa do mnie pozytywnie nastawieni, czasem to na prawde nerwowa sytuacja (ja jestem od odkrecania tego, co wydarzylo sie wczesniej w zwiazku z wspolpraca z firma w ktorej pracuje)
I wspominajac ten czas, gdy nie umialem wejsc do sklepu, bo cos mnie blokowalo. To byl strach przed sam nie wiem czym, czasem ze spotkam kogos znajomego, ale najczesciej przed duza iloscia ludzi tam. Wyszedlem z tego, a przynajmniej tak mi sie wydawalo. Pewnie brzmi to mega chaotycznie, ale w glowie mam historie o DDA, rodzinie, znecaniu sie nade mna w podstawowce, smierc siostry, taty i pewnie cos by sie jeszcze znalazlo.
Problem w tym, ze nie lubie ludzi. Nie sa dla mnie ciekawi, nie interesuje mnie kim sa, co robia, nie chce mi sie z nimi gadac. Nudza mnie. Nic mnie nie cieszy, pracuje w tym miesiacu od rana do nocy, po 12-16h. Przeprowadzilem sie do duzego miasta, to w 3msc nie poznalem tam ani jeden osoby, nigdzie nie wychodzilem, wrocilem do siebie na wies, bo nie umialem sie odnalezc. Mam jednego przyjaciela, z ktorym moglbym rozmawiac godzinami i kilku znajomych z ktorymi gadac mi sie nie chce.
Nic mnie nie cieszy, nie mam celow, pracuje na etacie, wyplata co miesiac dosc duza jak na realia nasze, wiec luz. Kiedys mialem cele, mialem firme ogrodnicza, staralem sie, a teraz wszystko jest mi obojetne.
Pisze to tak na prawde tylko i wylacznie dlatego, ze kolejny zwiazek mi sie sypie przez moja glowe. Moja dziewczyna, z ktora jestem od pazdziernika ma w niedziele urodziny. Zaproponowala kregle z jej znajomymi, w pierwszym momencie powiedzialem, ze ok. Ale juz po chwili moj mozg zaczal szukac wymowek, zaczal mnie straszyc, zaczelm sobie wyobrazac jak rzucam kula, ta wypada z toru i robie z siebie posmiewisko. Ale przeciez mam tyle dystansu do siebie, ze nie powinno mnie to ruszac, to jest glupie, ale nie umiem tych mysli wywalic. I tak jest za kazdym razem jak tylko mamy gdzies wyjsc. Escape room? W pierwszej minucie ok, lecimy, a po 10min mozg kaze mi odwolac to i szukac wymowek. Przeciez to jest popieprzone.
Chciałbym po prostu miec checi do zycia, chciec poznawac nowych ludzi, a nie jak jakis czas temu, poznawac dziewczyny tylko do lozka na jedna noc, a znajomych mi nie potrzeba.
Najgorsze jest to, ze przeciez nauka jazdy na nartach tez byla wyjsciem z mojej strefy komfortu i byla dosc wymagajaca, ale nie mialem z tym az tak duzego problemu. Na sylwestra poszedlem z nia do jej znajomych i tez bylo w miare okej, wiadomo, stresowalem sie, nie cieszylem sie na poznanie nowych ludzi, tylko martwilem jak to bedzie. No wiadomo, ze bylo spoko, bo zawsze tak jest, to sa normalne ludzkie rzeczy, a ja mam z tym taki problem. Jestem juz tym zmeczony. Oczywiscie zapisze sie do psychologa w przyszlym tygodniu, ale tak dzis pomyslalem, ze opisze to mniej wiecej na forum. Swoja droga, chyba na pierwsza wizyte u psychologa wezme sobie z 3h, bo po tym co mnie w zyciu spotkalo to bedzie mozna gadac i gadac.
I wiecie co? Najgorsze jest to, ze ja rozumiem, ze to przeszlosc, ja rozumiem ze kregle czy wyjscie do nowych ludzi to jest luz, nic strasznego, ale moj mozg plata mi figle i wyolbrzymia to wszystko do skali jakbym mial isc na wojne.
Wyjscie do restauracji? Boje sie. Ostatnio wyszedlem z dwoma kumplami z pracy, to rece mi sie tak trzesly, ze drinka dwoma trzymalem. Chore! Zamowilem jedzenie, ktorego nie zjadlem, bo jak tylko zlapalem za widelec to widzialem jak sie trzese.
Jesli ktos z Was przeczytał to do konca, to gratuluje i dziękuje ❤️
Przepraszam, ze tak chaotycznie, po prostu na jakimkolwiek forum pisalem cos ostatni raz z 15lat temu, a teraz jakos tak kiepsko mi posprzatac wszystko w glowie i wypisac od a do z kazdy aspekt mojego zycia, od tego bedzie psycholog.
Moje pytanie, juz tak finalnie, brzmi:
Czym spowodowane jest to, że podejmuje decyzje, która jest dobra, a następnie po krótkim czasie na siłe ją zmieniam?
Dlaczego nie lubie ludzi? DLaczego nie chce ich poznawać, nie potrzebuje ich do życia? Czy to jest normalne? Z jedną osobą, jakąkolwiek potrafie rozmawiać o niczym przez cały dzien, ale jeśli osob jest wiecej, to nagle staje się niemową.
Czy można to jakoś pokonać? Czy mogę w koncu uwolnic sie od przeszłosci, nie myśleć o tym, co było, o tym jak nienawidzę swojej rodziny i o tym jakim byłem złym człowiekiem, kiedy krzyczałem na moja niewidomą siostrę, której już z nami nie ma?
Dlaczego nie czuje szczęscia? Jak zdałem prawo jazdy byłem najszczęsliwszym czlowiekiem na swiecie, od tamtej pory nic. Dlaczego nie chce probowac nowych rzeczy? Najchetniej bym pracowal, pił wieczorem w samotnosci a od rana znow pracował.
Moi drodzy, ja jestem już na prawdę zmeczony. Ide poczytać inne tematy, na pewno sporo z Was ma poważniejsze problemy, a ja zawracam Wam gitarę bo sie boje isc na kregle, smieszne.
Pozdrawiam