Skocz do zawartości
  • PODCASTY.jpg

Ding

Użytkownik
  • Zawartość

    4
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    1

Wszystko napisane przez Ding

  1. Wtedy byłem jeszcze na studiach. Inne czasy i nawet jeśli człowiek stronił od imprez, to się jakoś trafić mogło, szczególnie, że połowę tego czasu spędziłem w akademiku. Niestety nic z tego nie wyszło, kontakt urwał się bardzo szybko. Teraz mieszkam sam w swoim mieszkaniu. W dodatku pracuję (i do tego zdalnie) w IT, więc wiadomo jak to jest. Próbowałem sugerowanych często lekcji tańca dla singli, ale okazało się że nie dość że 2/3 to faceci, to jeszcze do tego wiek singielek to w większości 45+. To stanowczo nie moja grupa. Chodzę na lekcje języka, ale też się nikt nie trafił. W dodatku zdaję sobie sprawę, że jeśli miałbym mówić o jakiejś sensownej szansie na zmianę, to musiałoby się odbywać powiedzmy kilka pierwszych randek w miesiącu. Nie wiem czy mówienie o energii jest właściwe. Po prostu robienie czegoś jest lepsze niż nierobienie. W dodatku zajmowanie się rzeczami takimi jak nauka języków czy siłownia wchodzą z czasem w nawyk. Myślałem o terapii. Mój nastrój jest trochę jak sinusoida i z tego powodu zapewne odkładałem, bo raz się czuję lepiej i zupełnie się nie przejmuję, a po pewnym czasie to wraca i ilekroć się zaczynałem zastanawiać nad tym, samopoczucie się poprawiało i zapominałem o sprawie.
  2. Podbijam wątek, bo nie wiem co z tym robić. Wiem że na 99% czeka mnie jeszcze całe życie w pojedynkę. Kumple pozakładają rodziny i staną się jeszcze mniej dostępni. Żadnych kobiet nie znam i zdaję sobie sprawę, że fizyczną niemożliwością dla mnie jest nawet coś tak banalnego jak randka.
  3. Tylko że ty byłeś w jakimś związku. Moja sytuacja jest taka, że żadna kobieta nigdy się mną nie zainteresowała. Nie wydaje mi się, bym się nawet nadawał do życia w związku. Dlaczego spojrzenie na dziewczynę powoduje takie odczucia? Reakcją jest "nie dla psa kiełbasa". Próbuję to po prostu wyrzucić z głowy co daje ograniczone efekty. Innego pomysłu nie mam, bo jakoś ciężko wokół tego zbudować bardziej pozytywną narrację. Życie to tylko kilka dekad a potem i tak wszystko jedno. Zdaję sobie sprawę że są gorsze możliwości, szczególnie związki z osobami określanymi jako toksyczne. Jednak to takie sobie pocieszenie.
  4. Mam 34 lata. W sumie w życiu układa mi się całkiem nieźle jeśli chodzi o pracę i stan posiadania. Z jednym wyjątkiem. Nigdy nie miałem dziewczyny. Mam wyłącznie męskich znajomych (oraz ich partnerki). W tym wieku tragicznie trudno jest nawet kogoś nowego spotkać i poznać. Biorąc pod uwagę mój brak doświadczenia w takich rzeczach jak flirtowanie czy randki (ostatnie średnio udane miały miejsce około 10 lat temu) to już w ogóle przewalone. Zdaje sobie z tego sprawę, że w tym momencie sytuacja pod tym względem graniczy z beznadziejnością jeśli chodzi o zmianę tego stanu rzeczy. Ponadto wielokrotnie słyszałem, że ktoś musi być najpierw szczęśliwy sam, by związek miał sens. Problem w tym że ciągle to wraca i psuje mi nastrój. Znajomi są w związkach, na ulicach zakochane pary, a ja patrząc na to zaczynam się czuć jak wrak, bo zdaję sobie sprawę z tego, że tę sprawę przewaliłem totalnie i że to w 99% moja wina. Nawet patrzenie na ładne dziewczyny mijające mnie na mieście zaczyna mi sprawiać ból. Oczywiście że staram się zajmować swoim życiem, utrzymywać znajomości, rozwijać zainteresowania, ale to ciągle mnie dręczy. Może nie sam fakt bycia singlem w tej chwili jako stan przejściowy, ale to że nawet nigdy tego nie doświadczyłem i mam na to marne szanse. Czy są jakieś sposoby żeby sobie z tym radzić?
×
×
  • Utwórz nowe...

Ważne informacje

Używając strony akceptuje się Warunki korzystania z serwisu, zwłaszcza wykorzystanie plików cookies.