Skocz do zawartości
  • PODCASTY.jpg

Marzanna

Użytkownik
  • Zawartość

    1
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez Marzanna

  1. Dzień dobry, jestem maturzystką, mam 20 lat. Przepraszam jeśli będę mówić zbyt otwarcie, ale potrzebuję tego. Od prawie trzech lat jestem w swoim jak i swojego partnera pierwszym związku. Nie spodziewałam się że to potrwa tak długo, zawsze odrzucałam ludzi wokół, jednak kiedy zostałam zgwałcona w wieku 15 lat to wszystko się nasiliło. Nie potrafiłam stworzyć żadnej relacji, prócz tej jednej po dwóch latach od tamtego wydarzenia. Nie wiem czy od początku to była miłość, oboje szukaliśmy kogokolwiek kto by się nami zaopiekował. Z czasem zaczęliśmy sobie ufać i uczucie rozkwitło. Na początku to wystarczyło żeby zakryć wszystkie dręczące nas problemy. Jednak mój partner miał i dalej ma depresję, która prawdopodobnie zaczęła się przez to, że jego matka ciągle podcinała mu skrzydła, krytykowała, nie okazywała wsparcia i miłości. Potem prawo jazdy, które zdał dopiero za 12 razem podczas gdy ja jeżdżąc dużo gorzej zdałam za drugim. To było dla niego dużą traumą, zawsze bał się jeździć i do teraz czuje strach gdy wsiada za kierownicę. Po dwóch latach zaszłam w niechcianą ciąże z własnej głupoty, kolejny raz dostał cios w serce widząc jak wiele bólu mi to sprawiło, bo wiedziałam, że rodzice mogą mnie wyrzucić z domu. Zdecydowałam się na aborcję i dopiero po paru miesiącach poczułam ulgę zamiast żalu i nienawiści do samej siebie. Przez cały ten czas był przy mnie, wspierał mnie. Poświęcał praktycznie wszystko i nie żądał niczego w zamian. Ogólnie byliśmy dosyć smutną parą, oboje z problemami psychicznymi, byliśmy swoim jedynym wsparciem, tylko tego nam było trzeba żeby było na chwilę lepiej. Jednak mimo tego że przy nim czułam szczęście, gdy tylko się oddalał zaczynałam mieć myśli samobójcze, zdarzało się, że stosowałam agresję wobec samej siebie. Robił dla mnie Wszystko, żebym tylko poczuła się lepiej. A po wszystkim widział że to nic nie dawało. Zdarzały się lepsze i gorsze dni, on miał swój świat, w którym regenerował siły i mógł uciec od problemów, mam tu na myśli gry. Grałam z nim bo w ten sposób czułam jego obecność kiedy był daleko. Tylko, że dla mnie to była zabawa, a dla niego jedyne miejsce w którym coś znaczył. Wtedy tego nie widziałam. Tak naprawdę było z nim dużo gorzej ode mnie, ale dobrze to ukrywał bo nie chciał dokładać mi kolejnych zmartwień. Jedynym czego potrzebował była moja obecność na "polu bitwy", brakowało mu dobrego sojusznika. Może nie doszło by do sytuacji która jest teraz gdybym odpowiednio wcześnie to zauważyła. Przejdę może do ostatnich miesięcy. W jego życiu zaczęło być tak źle, że chciał stąd uciec na zawsze, nawet jeśli miałby zostawić mnie. Parę razy miałam szansę go uratować. Wypowiedzieć słowa "hej, wszystko będzie dobrze mamy siebie", zamiast "jak się zabijesz to ja też to zrobię bo to znaczy że mnie nie kochasz". Po tym wszystkim co dla mnie robił potrafiłam mu zarzucić że mnie nie kocha bo chce się zabić. Od tamtej chwili było tylko gorzej, załamał się kompletnie, nie miał już siły nic ukrywać. Chciał mnie zostawić, żebym miała szanse jeszcze kogoś pokochać, chciał żebym go znienawidziła i żeby mógł spokojnie odejść. Rozmawiałam z nim praktycznie bez przerwy, nie śpiąc i nie jedząc ze stresu. W końcu dostrzegł iskierkę nadziei. Zobaczył że może przecież uciec w świat z gier, tak się czuł kimś, coś osiągnął. Jedyne czego potrzebował to dobry sojusznik. Ja chciałam nim być ponad wszystko. Ale praktycznie wszystkie akcje psułam. Nigdy nie byłam w niczym dobra bo rodzice uważali ze hobby to nagroda za dobre oceny. Nie wiem jak być w czymś dobrą, przez ich wychowanie mam wrażenie że w ogóle sobie nie poradzę w życiu. Praktycznie nic nie potrafię zrobić sama dobrze. To jest moja największa wada. On to wie. Jego matka też to zauważyła i dlatego mnie nie lubi, ale to nie ważne. Ważne jest to, że mając takiego partnera nie mogę sobie pozwolic na tyle pomyłek bo każda jest dla niego ogromnym ciosem, po którym ma problem się podnieść. Wiele razy go zostawiłam w potrzebie. Zbyt wiele razy. Teraz jest na skraju wykończenia. Co chwilę robię mu nadzieję że będzie lepiej, po czym nieświadomie ją deptam. Mimo to dalej mnie kocha. Chciałabym się zmienić i mu pomóc, ale nie wiem jak. Boję się że on już długo nie wytrzyma. Ma tylko dwa pragnienia. Pierwsze to żebym go znienawidziła, znalazła kogoś kto potrafiłby się mną zaopiekować i nie wymagał by tyle uwagi, a on by mógł w tym czasie spokojnie umrzeć, wiedząc że nie skrzywdzi nikogo kogo kocha. Drugie to że znowu mi zaufa a ja żadna o to zaufanie i nie zdeptam go kolejny raz. Jak mogę się zmienić? Co mogę zrobić żeby znów zaczął czuć się przy mnie bezpiecznie? Czemu mam jakąś blokadę przez którą nic nie potrafię zrobić dobrze? Czy mam prawo mówić mu ze go kocham skoro tak wiele bólu mu zadaje? Nie wiem czy moja wypowiedź jest zrozumiała, pisałam pod wpływem emocji.
×
×
  • Utwórz nowe...

Ważne informacje

Używając strony akceptuje się Warunki korzystania z serwisu, zwłaszcza wykorzystanie plików cookies.