Skocz do zawartości
  • PODCASTY.jpg

Luna26

Użytkownik
  • Zawartość

    1
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Ostatnio na profilu byli

Blok z ostatnio odwiedzającymi jest wyłączony i nie jest wyświetlany innym użytkownikom.

Luna26's Achievements

Początkujący forumowicz

Początkujący forumowicz (1/14)

0

Reputacja

  1. Witam, jestem 26 letnią kobietą. Moim problemem jest toksyczny związek, z którego nie umiem wyjść. Nie wiem nawet czy powinnam. Od 9 lat jestem/byłam z mężczyzną starszym ode mnie o 12 lat. Związek zaczął się jeszcze, kiedy był on w poprzednim związku (jednak za pełną świadomością i zgodą byłej już żony). Odkąd się znamy partner przejawiał różne zachowania, które mnie martwiły, ale wszystko zmieniło się na gorsze po rozwodzie i śmierci jego mamy. Stał się bardzo skrajny. Kiedy wszystko było między nami dobrze, to był miły, troskliwy, pomocny. Na codzień mogłabym powiedzieć, że ideał, z którym czułam się jak księżniczka. Miłe słowa, czułe gesty, prezenty, pełne wsparcie. Jednak wystarczyło drobne nieporozumienie(a te potrafiły być kilka razy w tygodniu), żeby zmienił się w bezdusznego, zimnego potwora. Kłótnie na ogół wyglądały podobnie. Zaczynało się od drobnej wymiany zdań i przy temacie spornym często dochodziło do wybuchu agresji. Rzucał nerwowo, żebym 'nawet go nie denerwowała' albo 'lojalnie ostrzegam, wycofaj się'. Już wtedy czułam się bardzo często poniżona i próbowałam wytłumaczyć, że źle mnie zrozumiał lub to, że przecież mam prawo do innego zdania. Często czułam po prostu złość po takim zdaniu. Zawsze kończyło się awanturą, po której mnie ignorował. Raniło mnie to do tego stopnia, że potrafiłam wpaść w histerię błagając, żeby chociaż na mnie spojrzał. Gdy łapałan za rękę wyrywał ją wręcz z obrzydzeniem. Czułam wtedy wręcz fizyczny ból, żal, rozpacz, złość, odrzucenie. Wiele razy na spokojnie, po kłótni próbowałam mu wytłumaczyć, żeby tego nie robił, że to jest zbyt surowa kara, że to boli.. Bez skutku. Póki nie mieszkaliśmy razem potrafił ignorować mnie kilka dni. Znikał, nie odbierał, siedział sam w domu, żeby po kilku dniach napisać mi, jak bardzo go zawiodłam. Bardzo często zrywał, żeby po kilku dniach, tygodniach wrócić i dać się przepraszać i prosić o powrót. Czasami też wracał tak o, jak gdyby nigdy nic. Gdy ze sobą zamieszkaliśmy potrafił kazać się pakować i wynosić. Gdy po raz kolejny zaczęłam płakać, żeby tego nie robił I w emocjach zrzuciłam z szafki jakieś papiery (wiele metrów od niego) zaczął grozić policją, wmawiać, że próbowałam go zaatakować. Gdy próbowałam złapać go za rękę, żeby na chwilę się zatrzymał, to krzyczał, że rzucam się na niego z rękoma. Czułam, jak powoli robi że mnie wariatkę. Czułam, że prowokuje mnie do coraz większego płaczu, krzyku, a ja nie umiem nic z tym zrobić. Czułam taką bezradność. Już od wielu lat nie widziałam w nim potrzeby rozwiązania problemów. Schemat był za każdym razem taki sam - przychodziłam do niego z czymś, co mnie rani, na co reagował nerwowo, czasami właśnie agresją słowną. Zarzucał, że to moja wina, bo nie jestem miła.. A ja byłam po prostu smutna. Nie miałam siły być miła. Zaczęłam czuć się bardzo samotna w tym związku. Zaczęłam czuć pustkę, złość, żal. Niekiedy zdarzyło mi się w myślach obrzucić go epitetami, czego zawsze żałowałam, bo bardzo go kocham. Stałam się wycofana, poirytowana, nie miałam cierpliwości, również do niego. Nie chciałam taka być. A w mojej głowie to był ten jedyny. Chciałam dla niego nad sobą pracować. Ale im, więcej pracowałam, tym było coraz gorzej. Od wielu miesięcy już prawie całkowicie przestał przepraszać. Potrafił nazwać mnie suką, a później tłumaczyć, że przecież go sprowokowałam. Przychodził się przytulić, łapał za rękę, ale nie przeprosił. Czasami na spokojnie tłumaczył mi moją winę tego, że mnie obraził. Innym razem nie mówił nic, tylko przechodził do porządku dziennego. W swoich problemach czułam się sama. Nie potrafił mnie wspierać, szybko się irytował lub wyśmiewał te 'bzdury' porównując ze swoim rozwodem lub śmiercią mamy. Gdy mówiłam mu o ślubie, dzieciach, to twierdził, że to wszystko psuje, niszczy, że może kiedyś, nie teraz. Jednocześnie czułam, że miał na myśli 'nigdy'. Prosiłam, żeby nie wodził mnie za nos i powiedział wprost, jeżeli nie chce, ale zawsze mówił, że musi to przemyśleć. Tylko w 'żartach', z których zresztą później się wycofywał zdarzało mu się rzucić, że nigdy w życiu ślubu i dzieci. W każdej kolejnej kłótni czułam, że sama robię się coraz bardziej nerwowa. Tak, jak nigdy wcześniej zaczęłam używać epitetów, mówić, że w tym momencie go nienawidzę. A później nienawidziłam siebie za te słowa, bo nie wyobrażałam sobie, że mogłabym kogoś kochać równie mocno, co jego. Przecież w dobrych chwilach był cudowny.. Mówił, że kocha. Głaskał po głowie. Czułam się przy nim spokojna. Po ostatniej kłótni, po której wyrzucił mnie z domu i zerwał zastanawiam się co dalej.. Wiem, że minie tydzień, dwa i będzie próbował wrócić. Już na następny dzień pisał wytykając mi moje winy. Mówił, że nagrał moją histerię, że powinnam się leczyć, że wszystko zniszczyłam i powinnam błagać o przebaczenie. Zasłaniał się troską. Boję się, że to koniec, ale boję się też, że to nie koniec. Nie chcę go stracić, ale nie chcę czuć się tak, jak opisałam to powyżej. Boję się, że ma rację, że to ja wszystko zniszczyłam swoim płaczem, histeriami. Zaczynam czuć się winna. Mija 4 dzień, a ja po prostu wariuję. Chcę go przeprosić, żeby tylko wróciło wszystko do normy. Żebym mogła znowu się przytulić i poczuć przy nim spokojna. Chociaż na chwilę. Nie wiem, co powinnam zrobić. Czy to we mnie jest problem? A może to on jest narcyzem?
×
×
  • Utwórz nowe...

Ważne informacje

Używając strony akceptuje się Warunki korzystania z serwisu, zwłaszcza wykorzystanie plików cookies.