Skocz do zawartości
  • PODCASTY.jpg

MelkaB

Użytkownik
  • Zawartość

    1
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Ostatnio na profilu byli

Blok z ostatnio odwiedzającymi jest wyłączony i nie jest wyświetlany innym użytkownikom.

MelkaB's Achievements

Początkujący forumowicz

Początkujący forumowicz (1/14)

0

Reputacja

  1. Mam 35 lat. Mieszkam na wsi, w domu z rodzicami i 10-letnim synkiem. Pracuję w mieście oddalonym o 30 km. Codziennie o 7 wyjeżdżam z domu, pracuję od 8 do 16, potem robię po drodze jakieś zakupy albo coś załatwiam i wracam do domu na wieś między 17 a 18. W domu gotowanie, lekcje i zabawa z synkiem, coś poczytam, pójdziemy na spacer, staram się poćwiczyć i o godz. 22.30-23 muszę się kłaść, bo inaczej następnego dnia będę nieprzytomna z niewyspania. Potrzebuję dużo snu, taki mam organizm. A i tak codziennie rano nie mogę się podnieść z łóżka, jakbym ważyła tonę i nie mogę uwierzyć, że już muszę wstać. Bo mimo tego, że kładę się wcześnie, to nie mogę w ogóle spać. Co drugi weekend synek jest u swojego taty, ostatnio także jedną noc w tygodniu. Na mojej wsi nie mam znajomych, z rodzicami praktycznie nie rozmawiam, taki to jest dom po prostu. Bez bliskości, wsparcia. Rodzice nigdy nie mieli pojęcia jakim człowiekiem jestem i co czuję, tylko postrzegali mnie przez pryzmat tego jaka im się wydaje, że jestem i tego, że nie jestem taka, jak oni sobie życzą. Byłam bita i ogólnie bardzo burzliwą miałam młodość. Wiele razy próbowałam się przeprowadzić do miasta, w tym celu ciągle zmieniałam pracę, na taką, gdzie miało być lepiej finansowo, ale nie było i z przeprowadzki do miasta nici. Parę ładnych lat miałam energię i chęci do zmiany, do walki o wyprowadzkę, do ogromnego starania się w pracy, bo wierzyłam, że w końcu dzięki temu mi się uda. Ale nie udało mi się zarabiać tyle, bym mogła się utrzymać z dzieckiem w wynajętym mieszkaniu. Moim problemem jest samotność. Przerażająca. Niby mam przyjaciółki, ale one mają swoje zapracowane życia i rzadko się widujemy, zorganizowanie spotkania graniczy z cudem. Miałam jakieś związki, ale wybierałam źle i kończyło się to dla mnie zawsze traumą. Dziś już wiem dlaczego tak wybierałam, zaczęłam terapię i nad tym pracuję. Ale już nie wierzę, że z kimś stworzę związek. Próbowałam, byłam na portalach i aplikacjach, angażowałam się w to i nic. Raz wydawało mi się, że jednak się uda, ale standardowo facet przestał się odzywać. To miasto, w którym pracuję, nie jest jakieś duże, młodzi ludzie stąd uciekają. Jest deficyt dobrych firm i miejsc pracy, zarobki są niskie, ceny mieszkań i wynajmu wysokie, oferta kulturalna i rozrywkowa jest symboliczna, możliwości rozwoju prawie żadne, dlatego co mądrzejsi uciekają. Ja do nich nie należę. Nie chciałam wyjeżdżać do innego miasta, bo tu synek ma blisko tatę. Należę do ludzi, którzy nie mają zmysłu biznesowego, żebym założyła firmę, czy coś. Jestem raczej z etatowców, po prostu każdy człowiek ma inne predyspozycje. Piszą to, bo wiem, że mnóstwo osób na moim miejscu znalazłoby sposób na zrobienie dużej kasy, no ale ja próbowałam na te sposoby, które wydawały mi się słuszne, robiłam to, co umiałam i nic z tego nie wyszło Nie mam gdzie i kiedy poznawać ludzi. Żyję na linii praca-dom. Próbowałam chodzić na jakieś zajęcia, ale nie ma w tym mieście tego, co mnie interesuje, a na siłę nie będę chodzić. Próbowałam kiedyś coś sama zorganizować, ale nie było zainteresowania. Poza tym codziennie po pracy pędzę do domu do synka, który na mnie czeka, więc i tak muszę być na wsi. Próbowałam nawiązać kontakty na grupach na Facebooku i forach ale ja chyba tego po prostu nie umiem. Poza tym na pisanie trzeba mieć czas i siłę, a ja jedno i drugie poświęcam na pracę i synka, a potem padam. Pracuję w małej firmie, gdzie każdy ma swoją rodzinę i nie ma tam zwyczaju rozwijania znajomości poza pracę, wspólnych wyjść, kilkakrotnie były podejmowane próby zorganizowania jakiegoś wyjścia razem ale może raz się udało. W weekendy gdy synek jest u taty siedzę na wsi praktycznie tylko w jednym pokoju, gdzie sobie czytam, coś piszę, robię jakieś treningi albo jeżdżę rowerem po okolicy. A to i tak już sporadycznie bo już na nic nie mam siły. Chciałabym porobić coś innego, np. gdzieś pojechać, pójść do kina czy teatru, ale nie mam z kim. Na wakacje wyjeżdżam sama s synkiem. Gdy nie ma go w domu, to z nikim nie rozmawiam, nie mam z kim. Ostatnio spędził tydzień u taty, a ja pracowałam z domu, to przez cały ten tydzień nie rozmawiałam z nikim tylko z klientami przez telefon. Zastanawiam się po co mi telefon i płacenie abonamentu, skoro naprawdę nikt do mnie nie dzwoni i ja też nie mam do kogo. Ostatnie połączenie na moim telefonie jest sprzed 2 tygodni. Teraz już w nic nie wierzę. Nie wierzę, że coś się zmieni. Mogę powiedzieć, że w realiach, w których żyję, wyczerpałam wszystkie możliwości znalezienia dobrze płatnej pracy i znalezienia mężczyzny do związku. Podejmowałam próby i starania ładnych kilka lat, miałam wiele pomysłów, które wcielałam w życie i nic z tego nie wyszło. Kiedyś lubiłam wyjść do ludzi, pogadać, angażować się w jakieś akcje, nawet działałam politycznie, chodziłam na jakieś konferencje, sama się dokształcałam, opłacałam sobie kursy i szkolenia, jeździłam na nie po całym kraju. Miały mi dać lepsze perspektywy zawodowe, ale nie dały. Teraz już nie mam ani energii, ani wiary że mam na coś wpływ i że coś się zmieni. Siedzę w tym moim pokoju i zazwyczaj płaczę. Sytuacja z pandemią nic nie zmieniła w moim życiu. Ja żyję w izolacji na co dzień. Zastanawiam się czy to ze mną jest coś nie tak, czy winne są zewnętrzne realia. Czy z jakiegoś powodu nie zasługuję na to, by tworzyć z kimś codzienność, by mnie kochać, opiekować się mną, przytulić, dać buziaka w czoło? Zapomniałam już co to czyjś dotyk. Zauważyłam nawet, że coraz bardziej boję się rozmów z ludźmi, bo się od nich odzwyczaiłam. Ostatnio nie pojechałam na urodziny przyjaciółki bo nie miałam siły rozmawiać. Sama mam ogromne pokłady czułości i opiekuńczości, lubię być z kimś i pamiętać o tej osobie na co dzień. Synek ma ode mnie dużo czułości i to o nim myślę, ale wiadomo, że jest to inny rodzaj relacji. Naprawdę nie wiem czy ja czegoś nie dostrzegam, coś gdzieś robię źle, coś zaniedbuję? Może jest jakieś wyjście ale ja go nie widzę? Teraz już jednak problem polega na tym, że straciłam energię, wiarę, że to ja kształtuję swoje życie. Bo gdyby tak było, to na tyle moich starań, wyglądałoby ono inaczej. A ja najlepsze lata życia spędziłam w samotności i chyba tak mi już zostanie. Codziennie wieczorem wyję, płaczę. Przez cały dzień po prostu powstrzymuję płacz. Ale wieczorem leżę i nie mogę uwierzyć w to gdzie jestem, w tę samotność. Mam 35 lat a nigdy nie mieszkałam z facetem, nie osiągnęłam NIC na żadnej płaszczyźnie życia: na zawodowej i prywatnej. Przegrałam życie. Nie wiem co robić. Najgorsze, że jedynym wyjściem jawi mi się odebranie sobie życia. Bo patrząc racjonalnie jaki jest sens w prowadzeniu życia, gdy każdy dzień przynosi płacz i ból? Serio jaki jest w tym sens? Tym bardziej, że to nie jest sytuacja tymczasowa, przejściowa, tylko tak było, jest i będzie, bo wyczerpałam sposoby na zmianę. A po prostu nie widzę już sensu takiego męczenia się. Nienawidzę teraz tej wiosny, bo mi uświadamia, że nawet nie mam z kim jej dzielić. Wiem, że mówi się, że mam dla kogo żyć, bo mam dziecko. Sęk w tym, że ja naprawdę nie mam siły żeby żyć. Do tego dochodzą lęki, nie wiem czego się boję, ale czuję paraliżujący napadowy lęk. Coraz częściej po prostu leżę i nic więcej. Od psychiatry mam xanax i uwielbiam go brać wtedy gdy już jestem na granicy obłędu, bo on sprawia, że przestaję czuć i zasypiam. Wiem, że przesadziłam z długością opisu, ale ja nie mam komu tego powiedzieć. Ja po prostu nie wiem co robić.
×
×
  • Utwórz nowe...

Ważne informacje

Używając strony akceptuje się Warunki korzystania z serwisu, zwłaszcza wykorzystanie plików cookies.