Jestem 20 letnim studentem, mężyczną, orientacja homoseksualna (to też może mieć znaczenie). Od kilku miesięcy czuję się psychicznie źle. Problem pojawił się jakoś na początku października. Czuję jakiś ciężar na sercu, coś w tym stylu, w nocy się nie wysypiam, ciężko mi powstrzymywać się przed tym, żeby nie spać za dnia. Mam też wahania nastroju. Każda, nawet najmniejsza porażka mnie dobija. Staram się wejść w jakąś relację, ale strasznie ciężko mi sobie kogoś znaleźć. Chciałbym, ale za każdym razem, kiedy ktoś się pojawia, to nie trwa to długo. Ciągle szukam problemu w sobie, przejmuję się nawet najmniejszymi problemami, najmniejsze porażki mnie niszczą wewnętrznie. Od października czuję się notorycznie przygnębiony, coraz rzadziej się z czegoś cieszę, zaczynam tracić nadzieję na to, że moje życie kiedykolwiek znowu stanie się szczęśliwe. A tym warunkiem szczęścia jest dla mnie związek. Aby poradzić sobie z problemem uciekam do książek i muzyki, coraz cięższej i mroczniejszej. Staram się też rozmawiać z przyjaciółmi, nieraz też sięgnąłem po alkohol. Czy to może mieć jakiś związek z depresją? Co zrobić, żeby uniknąć takiego stanu, nie przygnębiać się coraz bardziej tym, że jestem sam?