Skocz do zawartości
  • PODCASTY.jpg

lilavati

Użytkownik
  • Zawartość

    10
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    1

Wszystko napisane przez lilavati

  1. Doskonale rozumiem to, co opisujesz. Przez ileśnaście lat miałam podobne poczucie do ciebie. Mogę wymienić parę rzeczy, które mi pomogły: – warto zapytać tych, którzy mimo wszystko mieli z tobą jakieś relacje albo nawet nie mieli, co robisz nie tak, jakie wrażenie wywierasz na zewnątrz. Może możesz spytać ludzi, czemu się śmiali, kiedy zadałaś swoje pytanie? – uświadomiłam sobie, że nie ma większego zabijacza kontaktów międzyludzkich co sztywność. Czasem widziałam to w mężczyznach, z którymi chodziłam na randki. Było niby ok, niby nic nie dało się im zarzucić, ale jednocześnie nie było też fajnie. Nie śmialiśmy się razem, nie bawiliśmy, rozmowa przypominała rozmowę kwalifikacyjną. A powodem było to, że oni byli tak ostrożni, tak bali się, żeby nie popełnić błędu, nie powiedzieć niczego głupiego, że nie było szans na zabawę. Bo dobra atmosfera tworzy się wtedy, kiedy ludzie są swobodni, nie myślą ciągle o tym, jak wypadają i nie obchodzą się z drugą osobą jak z jajkiem. Dopiero wtedy pojawia się jakakolwiek możliwość więzi, chęci ponownego spotkania. – Porzuć myśli "oni mnie nie polubią"/"nie da się mnie lubić". Takie myśli tworzą strach. Nie biczuj się, nie katuj się powtarzaniem sobie jaka to jesteś do niczego w kontaktach itd. Jeśli coś ci nie wychodzi, to tym bardziej potrzebujesz sama siebie wesprzeć jakimś dobrym słowem. – Jeśli chcesz podróżować itd., to polecam strony do nauki języków (np. interpals). Tam zawsze można z kimś porozmawiać, zawsze ktoś jest online. W ogóle łatwiej ci będzie znaleźć kontakt z ludźmi przy okazji robienia czegoś, rozwijania jakiegoś hobby. Wtedy będziesz skupiona na tym hobby a nie na swoich negatywnych myślach. – Polecam też kanał na yt: 'carisma on command'. Koleś tam omawia mnóstwo przydatnych rzeczy, ale to po angielsku. – Ja sama trochę jakby sabotowałam swoje relacje. Na przykład… ludzie bardzo rzadko do mnie pisali, ale kiedy już pisali często nie odpisywałam na wiadomości albo odpisywałam dopiero na kolejny dzień. Nie rób tak. Bądź wdzięczna za te relacje, rozmowy i kontakty, które mimo wszystko udaje ci się nawiązać. – Miłość do siebie. Ale taka prawdziwa. Samoakceptacja. To pomaga. No i oczywiście praktyka. Poznawanie ludzi choćby online jest spoko. Tylko licz się z tym, że kontakty online często się urywają i to nie będzie twoja wina. Na pewno im pomożesz poprzez podtrzymywanie ich.
  2. Mam uzdolnienia artystyczne. Próbuję sprzedawać pewną rzecz, ale nie będę pisać, co to jest. Tak, mam teraz kilku przyjaciół, ale niewielu. Wiem, że teraz nie jest tragicznie, ale ta przeszłość, to cierpienie rzutuje na całe moje życie i nie umiem się z tym pogodzić.
  3. Ja bym na początku sprawdziła, czy wszystko z tobą ok fizycznie, z hormonami itp. Po prostu poszłabym do lekarza. Bo jeśli coś jest nie tak fizycznie to nic dziwnego, że masz takie tendencje. Do tego twój niski wzrost też może się brać z jakichś zaburzeń, np właśnie hormonalnych. No i ten brak zainteresowania seksem. Jeśli wszystko ok to zastanowiłabym się, czemu nie lubisz tego, kim w gruncie rzeczy jesteś. Bo nie oszukujmy się - można się przebrać za płeć przeciwną, można sobie nawet zrobić operację, ale branie hormonów ma swoje konsekwencje zdrowotne, a narządy skonstruowane operacyjnie zazwyczaj wyglądają groteskowo i nie działają tak, jak właściwe narządy. Tak naprawdę nie można zmienić płci, po prostu się nie da. A nie ma niczego złego w byciu mężczyzną, u którego kobieca strona jest silna.
  4. Tak, ja tak miałam i śmiało mogę powiedzieć, że udało mi się to zwalczyć. Zawsze kiedy czułam się samotna biegłam do innych ludzi i to pomagało na chwilę, a potem znowu było pusto. W końcu jednak zorientowałam się, że skoro inni ludzie mi nie dają rady pomóc z moim problemem, to znaczy że to nie oni są odpowiedzią. Zrozumiałam, że ta samotność jest we mnie i nic, co na zewnątrz jej nie wyleczy. Wobec tego zaczęłam się skupiać na tym, żeby sama siebie aprobować i być dumną z tego, kim jestem. Dopiero to mi pomogło.
  5. Cześć! Mam około 30 lat, jestem kobietą. Od iluś lat czuję, że moje życie jest przegrane. Nie dzieje się nic strasznego, nie o to chodzi. Nawet ostatnio uczęszczam na psychoterapię. Chodzi o świadomość tego, że pochodzę z fatalnej rodziny. Inni ludzie pochodzący z fatalnej rodziny mają często przynajmniej jedną życzliwą osobę w dzieciństwie, jakąś fajną babcię, troskliwego dziadka albo chociażby przyjaciół. Ja nie miałam nikogo, dosłownie nikogo takiego. Wiem, że gdzieś tam żyją sobie ludzie w podobnej sytuacji do mojej, ale nigdy ich nie spotkałam. I na okrągło słyszę, jak to ludzie z kochających rodzin mają łatwiej, jak to mają lepiej zbudowane charaktery i potem lepsze związki oraz ogólnie relacje. Sporo wysiłku wkładam w to, żeby moje życie stało się takie, jak chcę, jeszcze nie jestem w takim momencie. Moje marzenia się jeszcze nie spełniły. Za to inni ludzie wokół mnie, którzy są mi bliscy, dostają za darmo to, o czym ja marzę, nie muszą wkładać w to wielkiego wysiłku. Dlatego nie widzę sensu w moim życiu jeśli wszystko dla mnie jest trudniejsze, bo tak i koniec. Mam dużo entuzjazmu i zapału do tego, co robię, ale ciąży mi to uczucie braku sensu, jakby moje życie już było przekreślone, przegrane. Rozmawiałam o tym na psychoterapii, ale na razie bez rezultatów.
  6. Napisałam w pierwszym poście, że "Wiem, że jeśli ktoś jest z tych popularnych z tabunem znajomych i przyjaciół wcale nie musi być dobrą, fajną i wartościową osobą", co w sumie mogłabym tutaj powtórzyć. Duża liczba przyjaciół wcale nie świadczy o tym, że ktoś jest fantastyczny. Ale jeśli ktoś jest generalnie odludkiem, a ludzie od niego uciekają, to moim zdaniem to świadczy o tym, że na pewno nie jest fantastyczną osobą. Pisze Pani o tym, że nie jestem jednowymiarowa. Zastanawiałam się nad tym i myślę, że w swojej głowie jednak jestem. Wierzę w Boga i zależy mi na tym, żeby być jak najbardziej dobrą osobą, żeby być jak najbliżej Niego, czyli żeby być jak najbardziej świętą. Tylko na tym mi zależy. Dlatego to jest jedyny wymiar, który mnie interesuje - bogactwo, intelekt czy uroda są miłymi dodatkami, ale nie są konieczne. Nie wyobrażam sobie tego, żeby być osobą od której inni stronią a jednocześnie być dobrym.
  7. Dziękuję za odpowiedź. 1., 2., 4. Zaczęłam w to wierzyć jako dziecko, kiedy przestałam sobie radzić z tą sferą. Poza tym zanim tak myślałam miałam inną obsesję - za wszelką cenę chciałam być geniuszem, kimś super inteligentnym. Widziałam, że to jest złe i chcąc się pozbyć takiego myślenia wpadłam z deszczu pod rynnę - powtarzałam sobie, że osiągnięcia naukowe nie są takie ważne, że liczą się relacje i to one są najważniejsze. 3. Wiem, że to przekonanie jest kłamstwem, ale nie rozumiem jeszcze dlaczego. Nie potrafię dostrzec wartości człowieka w jego zdolnościach intelektualnych, wyglądzie, zaradności finansowej itd. Tylko w tym, jaki ma charakter w kontekście relacji. 5. Jasne, że tworzy. Ale ja mam już dość gonienia za związkami i przyjaźniami. Jestem tym zmęczona, wolałabym nauczyć się, jak czuć się dobrze nawet wtedy, kiedy nie mam zbyt wielu relacji.
  8. Witam! Mam prawie 30 lat, jestem korpoludkiem. Od nastoletnich lat czuję się bezwartościowa, ponieważ nigdy nie mam wielu przyjaciół. Mam w głowie mocne przekonanie, że człowiek, do którego ludzie nie lgną to człowiek bezwartościowy. Wiem, że jeśli ktoś jest z tych popularnych z tabunem znajomych i przyjaciół wcale nie musi być dobrą, fajną i wartościową osobą. Ale nie umiem sobie wyobrazić kogoś, kto nie ma żadnych przyjaciół (ale nie dlatego, że nie chce, tylko dlatego, że ludzie nie chcą jego) i jest jednocześnie fantastyczną osobą. Mogłabym być głupia, brzydka i biedna, te rzeczy umiałabym zaakceptować i one mnie nie unieszczęśliwiają. Ale bycie odludkiem jest straszne. Chciałabym, żeby mi ktoś wytłumaczył, dlaczego brak związków międzyludzkich nie oznacza bezwartościowości.
  9. Witam! Urodziłam się w jednej z tych rodzin, gdzie mama bardzo nie chciała mieć dzieci, a tacie było to obojętne. Od początku życia czułam się w tej rodzinie, jak takie zgniłe jajo, którego nikt nie chce. Inaczej było z moim bratem. Miałam wrażenie, że oboje jesteśmy niechciani, ale on jest zaakceptowany, a ja według swojej mamy nie powinnam istnieć. Mój brat był zabawny, był duszą towarzystwa, nie przejmował się porażkami, więc cała rodzina go zawsze lubiła. Ja natomiast starałam się być doskonałą uczennicą, bo w tym kierunku miałam talent. I ogólnie starałam się być "grzeczna", taka, żeby nikt nie mógł mi nic zarzucić, bo moja mama często wpadała w szał i wtedy godzinami musiałam stać i milczeć słuchając o tym, że jestem nikim i że jestem beznadziejna. Nigdy nie mogłam przewidzieć, za co tym razem mi się oberwie, więc starałam się zachowywać najciszej jak to możliwe, tak, jakbym nie istniała. Na samym początku nie miałam żadnych problemów w relacjach z rówieśnikami, właściwie wszystko było w porządku. Jednak z czasem było gorzej. W okolicach gimnazjum nabawiłam się fobii społecznej, bałam się wychodzić z domu, bałam się przechodzić obok obcych na ulicy, bałam się ludzi. Myślałam o sobie, że umiem się tylko uczyć, ale nikt mnie nie lubi. W liceum było podobnie. Nie umiałam nawiązać żadnych relacji. Nawet jeśli w gimnazjum czy liceum z kimś rozmawiałam, to kiedy tylko szkoła się skończyła nieliczne kontakty urwały się. Na studiach bardzo z tym walczyłam, byłam na dwóch terapiach. I było trochę lepiej, miałam jakichś znajomych. Ale ludzie odchodzą, jakby się mną nudzą. Ciągle mam wrażenie, że wypracowałam sobie jakieś sposoby na to, żeby jakby sztucznie ludzi przyciągać do siebie. Mam jakieś poczucie humoru, jakieś ciekawe opowieści o swoim życiu i innych rzeczach. I mam wrażenie, że dopóki jestem nowością, dopóki umiem kogoś zabawić rozmową, dopóki się poznajemy ludzie chcą mojego towarzystwa, ale jak już nastąpi ten etap, że nie mam niczego fascynującego do opowiedzenia oni odchodzą. Jestem jak taka wydmuszka - kolorowa i pomalowana z zewnątrz, więc można się poprzyglądać przez chwilę, ale tam w środku nic nie ma. Mam wrażenie, że im jestem starsza tym jest gorzej. Bo mam coraz więcej bolesnych doświadczeń z ludźmi i coraz mniej naturalnych okazji do tego, żeby kogoś poznać. W pracy jestem jedyną osobą w swoim zespole, która z nikim nie rozmawia na przerwach. Jem obiad sama. Mam wrażenie, że gdzie nie pójdę nigdzie mnie nie chcą. Nieważne, czy się staram być miła, czy nie, czy wykazuję inicjatywę, czy nie itd. Dla mamy byłam zgniłym jajkiem, na które patrzyła z obrzydzeniem nieważne co zrobiło i mając prawie 30 lat dalej nim jestem. Nieważne, co zrobię. Kiedyś walczyłam obsesyjnie o to, żeby mieć więcej znajomych, teraz chciałabym po prostu nie czuć się bezwartościowa. Ale jak tylko kolejna osoba przestaje się odzywać, jak tylko ktoś mi pokazuje, że mnie nie lubi, jak tylko ktoś na mnie znów patrzy z obrzydzeniem natychmiast pojawiają mi się w głowie myśli "jestem bezwartościowa", "jestem do niczego", "nie powinnam istnieć". Nawet nie bardzo wiem, jak inaczej miałabym na takie sytuacje reagować. Jakie inne myśli powinny mi się pojawić w głowie? Poza tym mam wieczne kompleksy na temat swojego charakteru, tego, kim jestem. Jako nastolatka byłam bardzo wybuchowa, potem intensywnie nad sobą pracowałam i zmieniłam się, ale dalej jestem jedną z tych osób, które łatwo denerwują się w dyskusjach, kiedy jest wymiana poglądów itd. Czuję się beznadziejna. Wszystkie kobiety ciągle narzekają na swój wygląd, a ze mną to było tak, że ludzie do mnie podchodzili, komplementowali albo mój wygląd albo intelekt (choć jestem naprawdę przeciętnie wyglądającą osobą, może inteligentną, ale jest cała masa takich osób, żaden ze mnie geniusz), a potem zajmowali się przyjaźnią z kim innym. Komplementy oczywiście są miłe i je doceniam, ale to jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że problem nie tkwi ani w moim wyglądzie, ani w głupocie, tylko we mnie, w tym, kim jestem. Niestety krążą mi po głowie myśli o samobójstwie, bo nie widzę powodu, dla którego miałabym żyć, skoro jestem nikim w oczach innych ludzi. Przez długie okresy czuję się dobrze, a potem nagle to we mnie uderza i tak od 30 lat. Nie wiem, co z tym zrobić. Jak mam czuć się wartościowym człowiekiem? Na czym mam oprzeć niby to poczucie wartości, skoro zewsząd dostaję dowody na to, że jestem bezwartościowa? Psychoterapeuci mam wrażenie chcieli, żebym się podbudowała tym, że przecież tu mnie zaprosili, przecież ta osoba chce mnie zobaczyć, przecież mam tego znajomego. Ale to nie działa, bo związki się zmieniają, ludzie odchodzą. Nie da się oprzeć na czymś, co z definicji jest chwiejne i zawsze może przyjść okres samotności.
×
×
  • Utwórz nowe...

Ważne informacje

Używając strony akceptuje się Warunki korzystania z serwisu, zwłaszcza wykorzystanie plików cookies.