Skocz do zawartości
  • PODCASTY.jpg

nazwa

Użytkownik
  • Zawartość

    2
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez nazwa

  1. kobieta, 28lat Witam, Od ponad 3 miesięcy spotykam się z kimś, kto od początku twierdził, że szuka raczej poważnej relacji (to ja byłam niezdecydowana i się na początku nie określałam). To jest mój pierwszy związek, jesteśmy w podobnym wieku. Mam stwierdzone zaburzenie osobowości borderline, a mój chłopak aspergera. Od początku nasza relacja jest dziwna: przespaliśmy się ze sobą pierwszego dnia kiedy się poznaliśmy, po czym po jakimś czasie napisał mi, że nie ma nic przeciwko temu, żebym spotykała się z innymi. Zdenerwowało mnie to, bo zrozumiałam to tak, że mu na mnie nie zależy. Umawiałam się więc z innymi (z jedną osobą się nawet przespałam), i dalej z nim. Kiedy mu powiedziałam o tym, nie był zły, ale wręcz mnie pocieszał, przytulał (dosłownie na następny dzień, po tym jak widziałam się z tamtym mężczyzną). Okazało się, że on się z nikim nie umawiał i nie miał takiego zamiaru. Byłam zdezorientowana jego reakcją. Powiedział, że nie jest zły - "jak mogę być zły skoro sam na to pozwoliłem?". Zakomunikowałam mu jak odebrałam jego pozwolenie i że poczułam się odrzucona i jakby mnie zachęcał wręcz do spotykania się z innymi. Stwierdził, że odebrałam jego słowa w chory sposób i w takim razie mi zabrania widywać się z innymi. Jemu chodziło o to, żebym z nim była nie dlatego, że mi czegoś zabrania. Nie podobało mi się, że z kobietami również zabronił mi się spotykać (mówiłam mu, że chciałabym tylko zweryfikować orientację, ale on stwierdził, że to zdrada). Zaczęliśmy chodzić ze sobą - to on bardzo szybko nazwał naszą relację związkiem (chociaż przez jakiś czas ciągle traktowałam go w swoim umyśle jako kogoś przejściowego). Zdarzało mu się mówić: teraz jest problem z myciem naczyń, a jak urządzę mieszkanie to będzie problem z wyciąganiem naczyń ze zmywarki (to urządzanie mieszkania, jak stwierdził, potrwa rok, 2) albo: ja też nie jestem zwolennikiem idei ślubu, ale jakbyśmy mieli wziąć kiedyś ślub cywilny... - Mnie te teksty trochę dezorientowały, trochę bawiły, bo nawet nie zdecydowałam wtedy czy chcę z nim być. Bałam się przestać dystansować i do niego przywiązać. W końcu zdecydowałam, że to osoba, która na pewno mnie umyślnie nie skrzywdzi i że chcę doświadczać a nie ciągle się hamować. Po tym, podczas stosunku doznałam poczucia odrealnienia, byłam jakby odcięta od siebie i zdziwiona co robię, gdzie, z kim. On na to: Nie powinnaś tego czuć, bo to mechanizm obronny, ale nie jestem zły (nawet nie pomyślałam, że mógłby być o coś takiego zły). Próbowałam się do niego zbliżyć emocjonalnie, ale przerażało mnie czasem poczucie, że zachowuje się jak robot nie człowiek. Dopytywałam się czy doznaje silnych uczuć, że go roznosi od środka - powiedział, że tak, ale nie potrafi ich wyrazić i jeśli się spodziewam związku pełnego wielkich uczuć i fajerwerków, to nie z nim - i też, żebym słuchała co mówi, kierowała się tym, bo może nie być w stanie mi przekazać emocji niewerbalnie. Ciężko mi było, ale pogodziłam się z tym i nie wymagałam od niego "wielkich emocji". Mówił, że mu na mnie zależy i czynami pokazywał, że to prawda (potrafił przyjść do mnie z zakupami i ugotować obiad na kilka dni, nalegał żebyśmy razem coś robili, przyziemne rzeczy - nawet jeśli brakowało tylko makaronu, chciał żebyśmy razem poszli, a nie któreś z nas kupiło po drodze, szukaliśmy spodni dla niego - potem mówił, że mu się spodobało wspólne przymierzanie i wybieranie. Potrafił mi wyrwać paczkę czipsów, którą chciałam zjeść na śniadanie i wyperswadować, żebym zrobiła kanapki, bo nie mogę się tak niezdrowo odżywiać. Mówił: "Mówiłem ci już, że mi się podobasz? Bo dla mnie to oczywiste i mógłbym to przeoczyć, żeby ci powiedzieć", "Martwię się o ciebie, nie chcę, żebyś była smutna - i przypadkiem się nie tnij!”, „Tak, tęsknię”, „Tak, byłoby mi przykro, gdybyśmy nagle przestali się spotykać”. Kiedyś było mi przykro, bo narzekał, że wyszedł ode mnie godzinę później niż planował i się nie wyśpi - a my przez ten czas uprawialiśmy seks. Następnym razem jak przyszedł zauważył, że coś jest nie tak i kiedy mu powiedziałam był totalnie zagubiony i zdezorientowany, jak mały chłopczyk. „Nie zdawałem sobie sprawy, że tak to wygląda z twojej perspektywy, w ogóle nie zdawałem sobie sprawy, że miałem o to pretensje. Nie, nie uważam, że to był stracony czas. Czas z tobą nie jest stracony. Przepraszam.” Musiałam czekać z 3 minuty aż się odezwie i robił minutowe przerwy pomiędzy zdaniami. A jak go zapytałam czy rozumie, za co mnie przeprasza, powiedział coś w rodzaju: „Nie… To znaczy nie do końca. Ja nie zdawałem sobie sprawy po prostu, że miałem o to pretensje.” Powiedział, że jego najdłuższy związek trwał 2 miesiące i ma problemy z tym, żeby się przystosować do tego, że kogoś ma. Zaczął często przyjeżdzać „Teraz moje życie wygląda tak, że idę do pracy, potem do ciebie i do domu spać - i tak w kółko. Gratuluję ci, wybiłaś mnie z mojej rutyny i stworzyłem nową wokół ciebie”. Zawsze pilnowałam, żebyśmy sobie wszystko na bieżąco wyjaśniali. Zdarzało mu się często powiedzieć coś niemiłego, za co nie zamierzał przepraszać, bo „przecież to prawda”. Takie sytuacje tłumaczyłam jego autyzmem i starałam się nie brać tych słów do siebie, bo były właściwie logiczne i coraz bardziej, wydaje mi się, zaczęłam pojmować jego słowa i zachowania, po prostu przyzwyczajać się. Ale czasem to były takie rzeczy, które bardzo mnie raniły. Na przykład (bez potrzeby, bo temat dotyczył czegoś innego, chyba źle mnie zrozumiał) „znowu wracamy do tego, że nie jesteś jedyna na świecie”, w taki sposób, że poczułam, że totalnie mu na mnie nie zależy, mógłby mnie bez problemu wymienić na kogoś innego. Przestałam się do niego odzywać na kilka dni, borderline przejął nade mną kontrolę, ściągnęłam aplikacje randkową dla lesbijek i miałam zamiar go zdradzić. Ale emocje opadły i tego nie zrobiłam (chociaż obawiam się, że tylko dlatego, że znalezienie kobiety dłużej trwa niż mężczyzny), kiedy się spotkaliśmy i mu o tym powiedziałam (było bardzo spokojnie, on zawsze jest spokojny), zapytałam, co myśli, co czuje „Boję się. Boję się, że to się rozpadnie”, ale wszystko wróciło do normy. Mówił, że traktuje te relację poważnie, więc ja też zaczęłam ją tak traktować. Nie widzieliśmy się od ponad miesiąca ze względu na koronawirusa. Stwierdził, że jesteśmy jedynymi osobami łączącymi nasze środowiska i nie będziemy ryzykować, że któreś z nas zarazi drugiego i ten zarazi swoich bliskich. Od miesięcy nie leczę się na depresję, bo tabletki po pobycie w szpitalu psychiatrycznym mi się skończyły i nie poszłam już po następne. To siedzenie w domu samej, strasznie przypomina mi okres ciężkiej depresji i odizolowania (z 8 lat, (od 19 r. ż.) spędziłam odseparowana od świata, część tego czasu całkowicie nie wychodząc z domu, a część studiując rok, pracując, ale byłam mentalnie odcięta od innych ludzi i codziennie myślałam o samobójstwie, byłam na krawędzi). Bardzo mi ciężko odkąd współlokatorka wyjechała przed świętami, miałam różne złe stany np. pociąg, żeby sobie zrobić krzywdę, ale nie mogę go namawiać, żeby przyjechał mnie odwiedzić, w takiej sytuacji (epidemia). Czekam aż to będzie jego decyzja, żeby mnie odwiedzić. Ale ostatnio ciągle się sprzeczamy. Mówi coraz więcej krzywdzących rzeczy. Np.: „Zależy mi na tobie, ale jak się kłócimy, to jakby mniej”, „chciałbym się spotkać, ale nie cierpię z tego powodu, że nie możemy”. Nigdy nie zwraca się do mnie czule (skarbie, kotku), nigdy. Jak się widywaliśmy, nie rzucało się to tak w oczy. Kiedy napisałam, że tęsknię, wysłał mi smutnego emotikona… Tak jakby to było wielkie cierpienie, a nie coś pozytywnego, oznaka, że po prostu myślę o nim i chciałabym się spotkać. Teraz kiedy próbuję z nim porozmawiać o uczuciach, robi się z tego kłótnia. Kiedy zapytałam z ciekawości czy odczuwa coś takiego jak motylki w brzuchu powiedział: „Tak, kiedyś coś takiego odczuwałem, raz, ale nie nazwałbym tego motylkami. Z tobą nigdy. I całe szczęście” Ostatnio powiedział, że jakbyśmy zerwali, to by się tym bezpośrednio nie przejął, bardziej by się o mnie martwił. Jego życie toczyłoby się dalej. Oskarżył mnie, że chcę, żeby cierpiał, bo chciałabym, żeby mu było przykro po naszym zerwaniu - a ja się po prostu oburzałam, że jak może nie być przykro, jeśli się kończy związek z osobą, na której zależy? I pośród takich słów potrafił wstawić: „myślę o tobie, zależy mi na tobie”. Totalnie tego nie rozumiem, nie mogę się w tym połapać… Mam wrażenie jakby oczekiwał ode mnie tłumienia emocji. Nie mogę się kłócić, bo będzie mu na mnie mniej zależało… Nie mogę robić scen, dramatyzować, „ostrzegam, że jeśli zrobisz coś głupiego mi na złość, to za pierwszym razem jeszcze nie, ale za drugim już z tobą zerwę”. Bardzo się hamuję. Dosłownie tłumię swoje emocje i staram się wyjaśniać (a nie kłócić). On zwykłą dyskusję, wymianę zdań - traktuje jako kłótnię. Nie wiem co dla tego człowieka znaczy: zależy mi na tobie. Mam wrażenie, że gdybyśmy byli ze sobą i 4 lata, to nie usłyszałabym żadnego: kocham cię. Nie wiem czy on ma w ogóle zamiar kiedykolwiek się do mnie przywiązać i czy jest to kwestia decyzji czy możliwości (kiedy opowiadał o swojej byłej, załamał mu się głos, bardzo cierpiał po śmierci swojego kota i jest dosyć uczuciowy względem mojego (teraz chyba bardziej niż w stosunku do mnie…)). Chciałam z nim być dlatego, że myślałam, że jest szczery, fajny i będzie przywiązany. To mnie w nim pociągało, bo fizycznie mi się nie podoba. Po prostu te trzy rzeczy były dla mnie ważniejsze niż wygląd i wystarczające. Nie wiem na jakie mam zmienić podejście względem niego i tego związku. Nie wiem czy teraz mając w głowie, że nie jest i być może nigdy nie będzie do mnie przywiązany i w ogóle nie będzie mu przykro zbytnio po naszym zerwaniu - będę w stanie iść z nim do łóżka (i chodzi mi tu o aspekt fizyczny, bo kiedyś był dla mnie kimś kto jest mój i było ok, teraz będzie być może tylko jakimś facetem). Nie wiem czy mam te rozmowy potraktować jako znaczące i decydujące, czy usprawiedliwić to wszystko różnicami w postrzeganiu związku przez nas albo długim niewidzeniem się? Czy mam mu wierzyć, że mu na mnie zależy (wydaje mi się, że on nie potrafiłby skłamać nawet jakby chciał - przez ten autyzm, tak jakby czuł jakiś przymus wewnętrzny mówienia tylko prawdy), czy traktować tę relację poważnie, czy jako coś przejściowego? Wiem, że może za krótko się znamy po prostu, żeby ostatecznie decydować w tym momencie, ale chodzi mi o nastawienie, mówiąc potocznie: wkręcać się? Czy wycofywać? Moje przyjaciółki są zszokowane i zdezorientowane tym, co do mnie mówi(ja już odruchowo myślę o autyzmie, one nie mają tego nawyku) i doradzają mi zakończenie związku albo conajmniej zdystansowanie się do niego, szukanie kogoś innego… Niepokoi mnie pojawiający się we mnie ciągle impuls do zdrady. Nigdy bym nie zdradziła kogoś, komu na mnie zależy, kto jest czuły, oddany… Męczy mnie ta sytuacja, stresuję się, od dwóch dni prawie nic nie jadłam.
×
×
  • Utwórz nowe...

Ważne informacje

Używając strony akceptuje się Warunki korzystania z serwisu, zwłaszcza wykorzystanie plików cookies.