Witam, mam 19 - blisko 20 lat i jestem córką prawdopodobnie obu alkoholików.
Moje życie w domu rodzinnym od początku nie było zbyt łatwe. Mam dwie siostry starsze o dekadę, które załapały się jeszcze na w miarę dobry okres i zostały wychowane w duchu miłości i ciepła (mają obecnie własne szczęśliwe rodziny). Gdy miałam kilka lat mój ojciec miał wypadek. Po tym wszystkim firma ojca splajtowała i zaczął pić więcej. Przerodziło się to w uzależnienie. Taka 6-cio latka próbująca podnieść pijanego ojca chyba zawsze pozostanie mi w głowie. Jednak coś we mnie pękło. Gdy robił awantury zaczęłam wzywać policję, zaczął mnie nienawidzić mimo że chciałam pomóc. Wyzwiska, obelgi były codziennością jeszcze 2-3 lata temu. Matka go broniła i babcia (jego matka też) - coś jak syndrom sztokholmski (niewiele brakło byłby na przymusowym odwyku, ale mama zmieniła zeznania i odroczono). W międzyczasie chorował, ciągłe picie odbijało się na tym wszystkim. Częste ataki padaczki i namawianie by dał sobie pomóc nie pomogły. Minął miesiąc odkąd zmarł. Moja mama i babcia wpadły w rozpacz. Babcia wielokrotnie wspomina o tym że chciałaby popełnić samobójstwo, matka zaś zaczęła pić.
Ja czuję się już wyżuta z emocji. Zamknęło się we mnie wszystko - na pogrzebie stałam jak pusta. Dziś próbowałam zareagować z mamą, powiedziałam ze pomogę jej z tego wyjść, ze na spokojnie może uzyskać pomoc, lecz ona nie widzi w tym problemu. Ja już nie wiem, czy jestem w stanie znów zaciekle walczyć o jej życie tak jak o ojca.
Czuję, że to wszystko mnie zabija.
Siostry mają swoje życia, są szczęśliwe.
Moim marzeniem jest żyć jak one.