Cześć!
Przechodzę obecnie kryzys, o którym dosłownie przed chwilą pokrótce opowiedziałam tutaj na forum. Zainteresowanych zapraszam:
Co się tyczy mojej osobowości i tym, kim jestem, mogę z pewnością stwierdzić, że poznałam siebie bardzo niedawno. Wspomnienia z przeszłości były do niedawna zakopane głęboko w podświadomości i poprzez technikę mindfulness zrozumiałam częściowo, co jest przyczyną moich behawioralnych schematów.
Pochodzę z rodziny toksycznej (w specjalistycznej nomenklaturze nazywa się to chyba syndrom DDD). Alkohol, odtrącenie, przemoc fizyczna i psychiczna, i ciągła samotność, a przy tym nieodparte pragnienie bycia z kimś w bliskiej relacji. Prawdopodobnie to ostatnie wpycha mnie w nieodpowiednie związki.
Jestem do tego niepoprawną romantyczką. Kojarzycie film "O północy w Paryżu"? Jestem niczym główny bohater, ciągle bujająca w obłokach i pragnąca zakochać się miłością prawdziwą, ciepłą i silniejszą niż śmierć. Poczułam niedawno do kogoś takie właśnie uczucie... ale okazało się, że jest już zajęty. Mój ból jest wprost nie do opisania...
No ale trzeba jakoś żyć, prawda? Staram się nie myśleć o przykrościach, ale te moje starania upłynniają się w uciekanie od swoich własnych emocji. A ja muszę czuć, co czuję. Inaczej nie będę w kontakcie ze swoją intuicją, ze swoim "ja". A jak inaczej mam dokonywać wyborów życiowych wciąż uciekając od samej siebie? Dlatego też, jeżeli mam uciekać, to w czynności, które sprawiają mi radość i odprężenie.
Pisanie jest dla mnie czymś takim. Pisanie z kimś, opowiadanie różnorakich historii (ale tylko tych z życia wziętych). Pisanie dla pisania, pisanie dla odprężenia, pisanie ku uciesze drugiego człowieka. Nie opublikowałam żadnej ze swoich opowiadań. Nie rozwinęłam też do końca żadnego ze swoich pomysłów, a to dlatego, że wstydzę się swoich opowiadań i myślę, że są niewarte publikacji. A teraz nie mam nawet dla kogo pisać. Może na tym forum się to zmieni? Czas pokaże.
Mimo wszystkich moich przywar, lubię myśleć o swojej duszy, że jest bogata, kolorowa i ciepła. Że jest warta swojego istnienia. Lubię o tym myśleć, naprawdę. Ale moja obecna sytuacja mnie kaleczy. Czuję się niekompletna, pokrzywdzona i jakby pozbawiona przywileju bycia szczęśliwą. Mam nadzieję, że to minie i kiedy z perspektywy czasu spojrzę na swoją sytuację, nie pozostanie mi nic innego jak uczucie ulgi i śmiech.
I tak jestem na dobrej ścieżce, skoro w końcu czuję, że żyję w zgodzie ze sobą (a przynajmniej po części) i że odzyskałam dawno zakopaną osobowość. A więc podążam nią dalej i zobaczę, co się stanie.
To tyle. Dzięki wielkie za uwagę i pozdrawiam serdecznie!