Skocz do zawartości
  • PODCASTY.jpg

Matylda992

Użytkownik
  • Zawartość

    3
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez Matylda992

  1. Z sobotniej imprezy przyszedł nad ranem kompletnie pijany (kiedyś imprezował co weekend, teraz rzadko mu się to zdarza). Rozładował mu się telefon, a ja czekałam do rana bo nie mogłam spać. Gdy coś powiedziałam na ten temat, znów zaczęły się pretensje. W konsekwencji całą niedzielę leżał na kacu, a dziś stwierdził, że jest chory i dalej nic go nie obchodzi. Wiem, że gdyby sytuacja była odwrotna zostałabym obrzucona wyzwiskami i nie miałabym prawa odpocząć. On ma w domu prawo do wszystkiego, a ja do niczego.
  2. Bardzo dziękuję za odpowiedzi. Mam nadzieję, że uda się przejść przez to wszystko. Ja wiem, że to może brzmieć irracjonalnie i głupio, ale nadal mam problem z tym, żeby jednoznacznie powiedzieć, że to przemoc. Być może trochę źle to napisałam, bo podniósł na mnie rękę ze 3 razy i nie trwało to długo (ostatni raz zamachnął się ok. 3-4 razy). On zawsze powtarza, że nigdy nie podniósł ręki na żadną dziewczynę i ja to prowokuję, bo zaczynam kłótnie. Mówi, że jestem złą, kłótliwą osobą.. Nie chcę nikogo oskarżać, bo ja wiem, że czasem wyskakuję pierwsza z jakimiś pretensjami. Z drugiej strony wiem, że czuję się w tym związku coraz gorzej, jestem wszystkim przytłoczona, a on ciągle krzyczy. On nie chce rozmawiać, żyje jakby w innym świecie. Czuję się jakbym miała w głowie jeden wielki kłębek myśli i nie umiem nawet ocenić racjonalnie sytuacji. Jestem całkowicie bezradna, nie panuje nad swoim życiem.
  3. Mam 27 lat, od 5 lat jestem w związku, od 1,5 w narzeczeństwie, a od 3 lat mamy razem dziecko. Zacznę od tego, że z zewnątrz mam całkiem dobrze poukładane życie, dziecko świetnie się rozwija, obydwoje z narzeczonym pracujemy (ja świeżo po studiach zaczęłam pracę w zawodzie), wynajmujemy mieszkanie w dużym mieście, nie zarabiamy milionów, ale jest pod względem zarobkowym coraz lepiej. Od zawsze byłam rozchwiana emocjonalnie, bardzo pragnęłam miłości i silnie uzależniałam się od mężczyzn, którzy pojawiali się w moim życiu. Z obecnym chłopakiem "wpadliśmy" po ponad roku, kiedy nasz związek chylił się ku upadkowi, a ja byłam zrozpaczona. Walił mi się świat. Ale nie złapałam go na dziecko, to był przypadek. Po dość burzliwym okresie ciąży (imprezował i odnowił kontakt z różnymi koleżankami, z którymi jak mówił lepiej się dogadywał ) on stwierdził, że chce być i z dzieckiem i ze mną, bo mnie kocha. Dla mnie on był (i chyba nadal jest wielką miłością). ok. 2 lata mieszkaliśmy u moich rodziców, ja nie do końca mu ufałam, bałam się, że po wyprowadzce od nich znowu zacznie się historia z jego imprezami. Jednak zaczęliśmy się dobrze dogadywać (z rodzicami było wiele sprzeczek o "nic"), ustabilizowała się nasza sytuacja materialna i wynajęliśmy mieszkanie. I wtedy zaczęły się problemy. Już pierwszego dnia zaczął mieć do mnie pretensje o wszystko. Krzyczał, że nie sprzątam, że wszystko robię źle. Ciągle powtarza, że jestem złą matką. Wymaga ode mnie bardzo wiele, bez przerwy krytykuje. Jeśli chodzi o dziecko - jest z nim bardzo mocno zżyty, zawsze mówi, że kocha najbardziej jego, na drugim miejscu mnie, ale to normalne. Od jakiegos czasu on po powrocie z pracy kładzie się przez telewizorem i nie odrywa od niego aż do momentu, gdy stwierdza, że czas iść spać (czasem robi sobie drzemkę w trakcie oglądania). Nie reaguje na nic co do niego mówię. Często krzyczy, że jest niewyspany przeze mnie. Ostatecznie chcąc uniknąć krzyków ja śpię z dzieckiem, a on kładzie się na wersalce. Mimo to dalej krzyczy i oskarża mnie, że się nie wyspał. Często jest tak, że ja po pracy sprzątam, robię pranie, zajmuję się dzieckiem, a on stwierdza, że natychmiast idziemy spać i wydaje się oburzony, że ja jeszcze coś robię. Syn dość późno chodzi spać i on bardzo się denerwuje, mówi że to moja wina, że jestem złą matką bo nie umiem go uśpić. Ja przygotowuje się do egzaminów i zdarza się, że uczę się w nocy. Rano oczywiście ide do pracy, czasem na późniejszą godzinę (max 9 rano) i znów krzyk, że jak on wstaje to ja jeszcze jestem (on chodzi do pracy na 9 rano). Ja się czuję coraz bardziej zaszczuta, sterroryzowana we własnym domu... Mam koleżanki, ale często pragnę porozmawiać z nim. Marzę, żebyśmy pojechali na wakacje, żebyśmy razem spali, żeby mnie przytulił i powiedział, że jestem dla niego wspaniała, że mnie kocha. On twierdzi, że powinnam gadać o takich rzeczach z koleżankami, a jak chce wakacji to też mam jechać z koleżanką, a nie zawracać mu głowę. Czasem przytulam się pierwsza, ale on tylko leży i dalej gapi się w tv. Czasem mówi, żebym się odsunęła, bo mu gorąco. Z kolei gdy mówię o rozstaniu, on mówi, że gadam bzdury, że się kłócimy, ale przecież mnie kocha. Każda taka rozmowa trwa max minutę. Albo mnie ignoruje i wyłącza całkowicie albo krzyczy. Bardzo często wpada we wściekłość i furię. Krzyczy, że jestem popier* i nikt ze mną nie wytrzyma, bo jestem taka zje*. Często używa tych słów. Przyznam, że ostatnio nie wytrzymuje psychicznie. Ostatnio wyszło, że jego przyjaciółka (którą bardzo lubię i otwarcie rozmawiam o różnych sprawach, w tym dot. naszego związku) blisko przyjaźni się z jego byłą dziewczyną, z którą przez lata mieliśmy wiele problemów. Powiedziałam mu z pretensjami, że mnie oszukała, że znając problem nigdy o tym mi nie wspomniała. Zapytałam czy dobrze się bawili robiąc sobie ze mnie jaja. Myślę, że to było niepotrzbne, ale czasu nie cofnę. I on się wtedy wściekł, z pogardą powtarzał, że jestem złą osobą, jestem wrednym, złym człowiekiem (to też często powtarza, gdy powiem coś co mu się nie spodoba), bo mówie takie rzeczy o jednej z najlepszych osób jakie zna. Na marginesie dodam, że podobna sytuacja występuje zawsze, gdy zdarzy się, że pomiędzy mną, a kimś z jego znajomych zdarzy się jakikolwiek konflikt. Taki konflikt zdarzył się tylko raz z dziewczyną jego przyjaciela, gdy ta dość mocno mi dogryzała i krytykowała moją pracę, ubranie itd. Mówi, że jestem kłótliwa i tworzę chorę problemy, nigdy w życiu nie stanąl po mojej stronie w żadnej sytuacji. Poza tym bardzo dobrze dogaduję się z jego znajomymi z którymi często się spotykamy, a jest ich sporo. Na drugi dzień po tej sytuacji był wściekły, że wróciłam do tematu i mam coś jeszcze do dodania. On zawsze chce po tych krzykach odrazu wracać do porządku dziennego, a jeśli jestem obrażona zaczyna się piekło. Nie wytrzymałam i rzuciłam o ziemię pilotem. Wtedy on mnie złapał i zaczął okładać pięściami po ramieniu. Byłam już tak wykończona, że wieczorem udawałam, że jest ok. Dziś on poszedł na spotkanie z kolegami z pracy, ja siedzę w mieszkaniu i czuje ogromny ból ręki. Ten ból mi przypomina o tym co się stało. Kiedyś zdarzyło się, że mnie uderzył, raz podbił oko. Zawsze gdy zrobi coś takiego wmawia mi, że nic się nie stało - że to wymyśliłam i nie było takiej sytuacji albo, że oberwałam przez pomyłkę i podeszłam, gdy on gestykulował. Takie tłumaczenie stosuje wymiennie z tłumaczeniem, że to moja wina. Mówi, że go sprowokowałam, tzn. albo gadałam i nie przestałam gdy kazał mi przestać, albo tak jak wczoraj pierwsza rzuciłam pilotem. I tutaj zaczyna się mój problem. Czuję, że ja też jestem winna. Faktycznie rzuciłam tym pilotem, raz zdarzyło się, że pierwsza uderzyłam go ręką. Oddaje dużo mocniej, ale jednak tylko "oddaje". Poza tym zwykle to ja zaczynam rozmowy i co za tym idzie kłótnie. I ja się pierwsza obrażam. A w kłótni też i mi zdarzyło się go obrazić (od dłuższego czasu bardzo rzadko, kiedyś częściej). Ale czuję się tak bezsilna, umiem nad tym zapanować. Dziś wyszedł i nie odezwał się ani raz. Czekam, ale wiem, że lepiej nie dzwonić, bo boje się, że jak zwykle powie, że to jego sprawa albo mnie okłamie, że już wraca (a nawet nie ma takiego zamiaru). Cieżko mi ufać w takiej sytuacji. No i czy to jest ok, że on ingeruje w godzinę o której ja chodzę spać, bo nie może spać gdy ja nie śpię, a ja nie mogę nawet zapytać o której w nocy wróci do domu (nie ma szans żebym zmróżyła oko)? Tak naprawdę to tylko zarys tego co czuję. Pełno we mnie lęków, strachu przed samotnoscią, śmiercią rodziców itd. Ale chce żyć szczęśliwie, korzytsać z życia, cieszyć się z tego co mamy. Chcę się rozwijać zawodowo, podróżować, wychowywać syna na szczęśliwego człowieka. I wiem, że popełniam wiele błędów, zdarza mi się cos zawalić i o czymś zapomnieć. Ale przecież to się zdarza każdemu. Obowiązki można ogarnąć następnego dnia, ale ze zniszczonym zdrowiem i relacjami to nie działa w ten sposób. Dodam jeszcze, że jakiś czas temu okazało się, że mam niezłośliwego guza. Boje się operacji, niestety długo ją odkładałam. W rezultacie, gdy tylko wspomnialam, że się zle czuję on bardzo krzyczał , że sama jestem sobie winna, bo to odkładałam i mam mu o tym nie gadać. No i fakt. Odkładałam, więc powinnam wiedzieć, że wiążą się z tym jakieś problemy. Tutaj też czuję się winna. Czuję się winna każdego dnia, codziennie i cieżko mi z tym poczuciem winy funkcjonować. Czy ja prowokuję te wszytskie sytuacje? I często zastanawiam się czy to co on robi nie jest już znęcaniem się nade mną. Ale skoro ja sama czasem tracę nerwy, coś rozwalam i mówię coś złego to wina jest wspólna?
×
×
  • Utwórz nowe...

Ważne informacje

Używając strony akceptuje się Warunki korzystania z serwisu, zwłaszcza wykorzystanie plików cookies.