Cześć. Jestem studentem na kierunku "Informatyka", na pierwszym roku, na mało renomowanej uczelni. Mam 23 lata. Moim celem i po części marzeniem jest zostać programistą. Od kilku lat zmagam się z depresją. Biorę antydepresanty. Są momenty lepsze i gorsze, ale się trzymam. W wieku 20 lat pisałem maturę i wtedy nie dostałem się na Informatykę, ze względu na słabe wyniki z egzaminu dojrzałości. Zdecydowałem się pójść na kierunek "Finanse i rachunkowość". Od początku nie byłem z tego kierunku zadowolony, bo nie był on moim kierunkiem pierwszego wyboru. Po połowie roku rzuciłem studia i postanowiłem, że poprawię maturę i dostanę się na Informatykę na jedną z lepszych uczelni. Postanowiłem poprawić matematykę oraz od nowa napisać fizykę, której nigdy nie miałem w szkole (pomijając podstawy). Codziennie wstawałem i poświęcałem do 10 godzin dziennie na naukę. Oczywiście bywały dni, kiedy odpuszczałem, ale śmiało mogę stwierdzić, że nie było ich dużo. Poprawiłem maturę na kolejno 100% z matematyki podstawowej (wcześniej 72%), rozszerzoną na 86% (wcześniej 30%) i fizykę na 54% (wcześniej nie pisałem). Niestety, wyniki nie były wystarczająco wysokie, by dostać się na Politechnikę Warszawską, ani na AGH.
Jestem teraz na uczelni, na którą papiery składałem w wieku 20 lat. Mamy prawie kwiecień i od dwóch miesięcy, codziennie myślę o rzuceniu studiów. Na początku pogodziłem się z tym, że nie dostałem się tam gdzie chciałem i nawet uczelnia mi się podoba. Jednak z czasem myśl, że nie spełniłem swojego celu oraz ogólna postać studiów siadała na mojej głowie nie pozwalając wstać. Od stycznia, uczelnia wypompowuje ze mnie energię. Nie jestem zmęczony fizycznie, ani psychicznie. Po prostu uczelnia sprawia, że nie mam na nic ochoty. Mam ochotę jedynie się położyć i czekać na to, co przyniesie los, cokolwiek by to nie było. Jak kiedyś nauka sprawiała mi przyjemność, to teraz jej nienawidzę. Denerwują mnie ludzie na uczelni, którzy nie są źli. Nic mi nie zrobili. Po prostu z jakiegoś powodu mnie denerwują. Tak samo uczelnia.. nie uważam, że jest zła. Może nie jest najlepsza, ale nie uważam ją za beznadziejną. Byłem piątkowym uczniem, może nie przepadałem za chodzeniem do szkoły. Zawsze wolałem zostać w domu i do wszystkiego dochodzić samemu, to nigdy nie miałem żadnych problemów, ani z nauką, ani z zawieraniem znajomości. Byłem raczej lubianą osobą. Teraz wszystko się zmieniło. Ciężko jest mi zdać, nie potrafię się z nikim dogadać. Mam wrażenie, że uczę się wielu niepotrzebnych rzeczy, na które wcale nie mam ochoty. Dochodzi do tego fakt, że przez uczelnię nie mam na nic ochoty i to wszystko sprawia, że nie rozwijam się w technologiach i rzeczach, które sam bym chciał rozwinąć i ciągle mam ochotę rzucić studia. Z drugiej strony jednak powstrzymuje mnie od tego otoczenie i przekonanie, że zawiodę dziadków i rodziców, że bez studiów nie osiągnę sukcesu i celu, jaki chcę osiągnąć, że wszystko się posypie i skończę resztę życia za granicą, robiąc rzeczy, których robić nie chcę. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Nie uważam, że praca w polu, czy jako sprzątaczka, to coś złego. Każda praca jest warta szacunku i szanuję każdą osobę, która pracuje na swoje życie. Po prostu sam nie chciałbym tego robić przez resztę życia. Wracając: wszystko to się zapętla i napędza jedno drugie. Z jednej strony chcę rzucić studia, zacząć jakąś pracę i uczenie się tego, czego chcę samemu, korzystając z książek i internetu, tak jak robiłem to w przypadku matury. Z drugiej strony, nie mogę tego zrobić, bo blokują mnie wyżej wymienione aspekty. Wszystko sprawia, że czuję się beznadziejny i bezużyteczny, co powoduje, że jeszcze bardziej nie mam na nic ochoty. Odzywa się, co raz bardziej depresja i tak w kółko.
Nie mam pojęcia, co mam zrobić i jak sobie z tym poradzić. Proszę o jakąkolwiek radę. Będę wdzięczny. Z góry dziękuję.