Skocz do zawartości
  • PODCASTY.jpg

duncan

Użytkownik
  • Zawartość

    5
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez duncan

  1. Chyba tak, masz rację. Trochę mnie uspokoiłeś - chociaż nie wiem czy to dobrze. Ale na pewno mam ostatnio mniej nienawiści wobec siebie. Mam za sobą z tego powodu etap zastanawiania się, które drzewo przy drodze wybrać, by na pewno skończyć na zawsze w samochodzie po zderzeniu (spokojnie, to nigdy nie były na poważnie myśli samobójcze tylko bardziej odreagowujące wizualizacje). Zresztą i tak wiem że za prędzej czy później się to skończy; Patrycja jest w trakcie rozwodu (zaczął się dawno przed tym nim się poznaliśmy). I wiem że w końcu kiedyś znajdzie sobie kogoś z kim będzie chciała być na poważnie, więc wtedy po prostu oddalimy się od siebie w pełni. W każdym razie - dziękuję. Mam teraz tylko nadzieję, że jeszcze dla równowagi znajdę tutaj odpowiedź, wypowiedź, komentarz jakieś kobiety ;-).
  2. Nie mam zamiaru, bo trzymam się tego że jestem dorosły. I nie będę dla miłostki rozbijał życia. Co nie znaczy że czasem w łóżku nie fantazjuję. Myślami nie jestem z żoną i nie w domu - czasem. Półżartem półserio obiecaliśmy sobie z przyjaciółką że znajdziemy się w kolejnym życiu.
  3. Właściwie nie wiem, czemu tutaj piszę. Szukam rozgrzeszenia? Zrozumienia? Pewnie znajdę hejt. A tak naprawdę chyba chcę po prostu coś z siebie wyrzucić, bo jestem zmęczony ciągłym trzymaniem tego wszystkiego w sobie. Jestem ledwie po 40-tce, jest syn i żona. Małżeństwo od czternastu lat. Według mnie szczęśliwe. Jestem zakochany w żonie. Jasne, że nie ma żadnych motylków w brzuchu na sam widok, ale zdecydowanie to miłość, pociąganie, pożądanie, a nie tylko przywiązanie po latach małżeństwa. Naprawdę jest dobrze. W domu, w życiu, w łóżku również. Seks jest w porządku. Wiem, jak to głupio brzmi - "w porządku". Ale naprawdę. Uwielbiamy się wzajemnie w łóżku. Jest nam oboje dobrze. Być może nie tak często jak kiedyś przez codzienność życia, być może nie zawsze i za każdym razem każde z nas osiąga szczyt, ale wg. mojej subiektywnej oceny - jest naprawdę świetnie. Jeżeli czegokolwiek mi brakuje, to radzę sobie - mówiąc wprost - na "własną rękę" z filmami dla dorosłych. Ale myślę - jestem subiektywnie pewny - że akurat ten aspekt jest pod moją kontrolą. Nie chodzi mi o tą kwestię w tym wpisie. Rzecz w tym, że pięć lat temu zmieniłem pracę. Inne miejsce, inne środowisko, inne kontakty, inni ludzie. Była tam również "taka jedna" koleżanka. Niech będzie że Patrycja ;-). Gdzieś tam złapaliśmy lepszy kontakt. Trochę czasu spędzaliśmy gdzieś tam obok siebie, gadając. Wpadając gdzieś tam w biurze jednym czy drugim, na przerwie jednej czy drugiej. Wiem, jak to wygląda; koleżanka z pracy - początek romansu. Ale to nie tak. Nie całkiem tak. Nie typowo tak. Zaczęliśmy się kontaktować z Patrycją, pisać przez komunikatory poza pracą itp. Rozmowy były coraz bliższe, bardziej intensywne, prywatne. "Zrobiła mi się" z niej przyjaciółka - muszę przyznać, że nie mam takiej bliskiej osoby. Jest żona i... nikt inny. Przy czym dla żony nie jestem przyjacielem tylko staram się być kimś bliższym, idealnym, nie popełniającym błędów - co oczywiście mi się nie udaje i generalnie mam już za sobą okresy czystej nienawiści wobec siebie. W każdym razie - kiedyś tam moja żona zajrzała sobie do mojego telefonu, przeczytała moje rozmowy z Patrycją, pokłóciliśmy się. Poczuła się zdradzona stopniem zażyłości. Uważam że miała prawo do tego, by mnie sprawdzić, kiedyś już z inną dziewczyną miałem taki bliski kontakt - nie fizyczny, ale przez wiadomości itp. Też wtedy poczuła się zdradzona, chociaż dla mnie były to tylko rozmowy, wymiana poglądów, dyskusje. Nieważne, wracając do Patrycji. Żona zrobiła mi awanturę. Był kryzys. Odciąłem się nieco od Patrycji ale... po prostu nie umiem. Mam głębokie poczucie że potrzebuję jej. To nie jest seksualny kontakt. Bliski, ale nie fizyczny. Od jakiegoś czasu między mną i Patrycją pojawiło się coś więcej. Większe przywiązanie, zdaliśmy sobie sprawę że podobamy się sobie wzajemnie. Fizycznie, psychicznie. Gdy jesteśmy razem, coś dziwnego dzieje się z czasem - znika blyskawicznie. Zgodność charakterów i tak dalej. A jednocześnie jest tak inna od mojej żony. I przez obecność Patrycji nie zmienia mi się nic wobec mojej połówki. Zamiast ciągłych frustracji, które chowałem w głębi pojawił mi się względny psychiczny spokój. Ostatnio z Patrycją zaczęliśmy się zbliżać tak nie tylko psychicznie, ale również fizycznie. Nie mamy dużo możliwości - nie spotykam się z nią w innych miejscach niż praca, nie biorę udział w firmowych imprezach integracyjnych ani wyjazdach, jest tylko praca. Gdy mamy dla siebie gdzieś na przerwie w biurze, trochę czasu raz na miesiąc to jest dobrze. I nie robimy wtedy nie wiadomo czego - żadnych seksualnych zbliżeń. Po prostu przytulenie, chwyt dłoni, bliska rozmowa i tyle. Ostatnio mieliśmy niespodziewanie trochę więcej czasu i prywatności, więc mogliśmy dać sobie nieco więcej bliskości. Ale nie było między nami nawet pocałunków, nie mówiąc o seksie - przecież to miejsce pracy! Po prostu kilkanaście minut przytulania które dało nam trochę przyjemności. Z jednej strony źle się z tym czuję - wiem, że moja żona potraktowała by to jak jawną zdradę - czyż nie? Mówiąc ordynarnie wprost "obściskuję się" z inną kobietą. Z drugiej strony - traktuję to, oboje z Patrycją traktujemy to jako wentyl bezpieczeństwa. Oboje wiemy że pójście do łóżka i seks byłby ślepą uliczką i rozpieprzeniem wszystkiego, co mamy prywatnie poza tym. I wiemy oboje, na sto procent, że nigdy nie pójdziemy ze sobą do łóżka. Po prostu nie. To, na co sobie pozwalamy, to odrobina nieco innej bliskości niż ta, którą mamy w domach. Tyle, tylko tyle i aż tyle. Źle się z tym czuję. Ale nie żałuję. Całe życie chyba rezygnowałem niemal zawsze z moich potrzeb na rzecz innych. Odpuszczałem, ustępując, poddając się. Myślę że w dużej mierze mam postawę pantoflarza. Tym razem, z Patrycją, mam wrażenie że wreszcie dbam o to, co ja chcę i czego potrzebuję. Tej innej bliskości, w drobnych kawałkach. Jednocześnie wciąż staram się być blisko mojej żony. Oboje z żoną jesteśmy blisko siebie. Cieszymy się sobą, staram się okazywać emocjonalną bliskość - nie fałszywie! Naprawdę to czuję. Tą bliskość wobec żony. Ale potrzebuję też tego kontaktu z Patrycją. Zwłaszcza że nie oszukuję jej. Ona ma takie same odczucia. Myślimy dokładnie tak samo. Dla mnie to taki wentyl. Nie pójdę do łóżka. Nie rozpieprzę rodziny i małżeństwa. Po prostu łapię oddech od swoich frustracji. Zasługuję na hejt? Czy na zrozumienie?
  4. Cześć. Facet z żoną i synem, 37 lat, czynny zawodowo na Kartę Nauczyciela. To tak jednym zdaniem. Moje problemy zaczęły się dawno, bo we wrześniu 2013 - wtedy przytrafił mi się po raz pierwszy pełny atak epilepsji - w nocy, przy zasypianiu. Karetka, SOR, powrót do domu po wzmacniającej kroplówce oraz badaniach fal głowy (wybaczcie niefachowość słownictwa) z wynikiem bez zarzutu. Próba sztucznego wywołania ataku dźwiękiem i światłem się nie powiodła - fale mózgu również wtedy bez zarzutu. Ataki pojawiały się co miesiąc, dwa, z okropną regularnością niemal co do dnia a ja w tym czasie eksperymentowałem z lekami - oczywiście pod kontrolą neurologów. Od maja 2014 jestem bez ataków i zawieszeń - po chorobie nie ma śladu. Jednak wciąż przyjmuję leki - Absenor. I w tym momencie pojawia się problem, z powodu którego tutaj jestem - emocje. Nie wiem, czy to kwestia wieku, czy leków, chociaż ja podejrzewam antyepileptyczne leki - że emocje mi się "rozjechały". O ile złość, nerwowość czy agresję, jestem w stanie zrzucić na stres pracy w kilku miejscach (chociaż pracę lubię, jestem zadowolony z życia, szczęśliwy itp.), to problemem jest dla mnie jakaś dziwna nadwrażliwość na sytuacje wzruszające - jakkolwiek to brzmi. Nie wiem, czy jestem w stanie to dobrze wytłumaczyć, ale objawia się to tym, że w pewnych momentach, sytuacjach, nie umiem powstrzymać łez wzruszenia, nie jestem w stanie normalnie mówić, bo jakieś dziwne napięcie "odcina" mi głos, bo całe gardło boli tak, że mam ochotę odwrócić się i odejść. Mam wrażenie że to reakcje i zachowania totalnie nieadekwatne (przesadzone) do sytuacji. Najgorsze, że te momenty są totalnie prozaiczne. W telewizji poleci jakaś bardziej emocjonalna reklama - i już mam emocjonalną jazdę (pamięta ktoś reklamy Allegro z dziadkiem, który uczył się angielskiego by w Londynie powiedzieć wnukowi po angielsku kim jest? Rozkłada mnie cały czas...). Płacz i ból gardła na bajkach dla dzieci to normalka (niech Cię szlag, Disney!), a ostatnio pokonał mnie demotywator ze zdjęciem dziewczyny, która w 2003 na wakacjach rozpoznała nadejście Tsunami i uratowała plażowiczów - nie byłem w stanie dokończyć czytania na głos kilku zdań umieszczonych pod obrazkiem. Któregoś razu na wycieczce w dużym mieście zupełnie przypadkiem trafiłem na jakiś tam bieg, maraton, czy inne zawody sportowe i atmosfera miejsca - biegnący sportowcy, doping kibiców, pozytywna aura, wywołała u mnie taki sam atak emocjonalnego skoku - łzy, ścisk gardła, praktycznie brak możliwości powiedzenia czegokolwiek w normalny sposób. Wszelkie "medialne" wydarzenia również w większości odpadają - koncerty, występy, pokazy, akcje - wszystkie miejsca gdzie "coś" się dzieje sprawia że przestaję panować nad sobą i swoimi emocjami. Najgorsze, że właśnie ja powinienem sobie z tym radzić - jako terapeuta dzieci z Autyzmem i ZA osiągam sukcesy, pomagam takim osobom i ich problemom, ale nie umiem "ogarnąć" siebie. To bardzo frustrujące. To chyba tyle. Może się dowiem, jak sobie pomóc, a może wyciągniecie ze mnie jeszcze jakieś inne rzeczy których nie zauważam, a które mogą mieć znaczenie. Zdaję sobie sprawę też z tego, że dla wielu z Was mój problem to żaden problem - ale ja czuję się z tym źle, moje podkręcone emocje i sposób w jaki wychodzą sprawiają mi dużo kłopotu.
×
×
  • Utwórz nowe...

Ważne informacje

Używając strony akceptuje się Warunki korzystania z serwisu, zwłaszcza wykorzystanie plików cookies.