Skocz do zawartości
  • PODCASTY.jpg

Margarita55

Użytkownik
  • Zawartość

    3
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Margarita55's Achievements

Początkujący forumowicz

Początkujący forumowicz (1/14)

0

Reputacja

  1. Gdyby nie fakt, ze siedzi gdzieś we mnie "cenzor", który weryfikuje "literackość" narracji - napisałabym taką nowelę: Wraca zawsze tym samym pociągiem: 16 z minutami przez Bydgoszcz. O 20 z minutami jest w Pile. Kiedy patrzy jak obcy mężczyzna pomaga wysiąść z pociągu obcej kobiecie – serce zamiera jej z bólu. To pewne – nikt na nią nie czeka. Wraca szczęśliwa, naładowana wiedzą i emocjami, z głową pełną metafor, z oczami pełnymi utkanych z zieloności pejzaży. W pociągu słucha Mozarta, koncert na piano 21 dla Eviry Madigan, później Wizzard (Uriah Heep), przy Griegu (muzyka fiordów) ma dosyć. Kubek herbaty z termosu, elektroniczny papieros w toalecie. Próbuje czytać, zazwyczaj coś z poetyki lub teorii literatury. Kończy po kilku zdaniach. Na myśl o domu serce nie bije jej gwałtownie. Telefon do męża: czy zjadłeś? Czy wziąłeś leki? Czy pies był na spacerze, czy pamiętałeś o wodzie? Katalog pytań jest prosty. Katalog odpowiedzi – taki sam. Pointa: Nie wiem, czego chcę. Przeżywam wahadełka nastrojów. "Muszę" - wyraz poczucia obowiązku. "Powinnam" - mieszczańska pruderia w stylu "Co na to ludzie powiedzą?". Jedno i drugie - raczej odległe i obce. Żyję tu i teraz, nic nie "powinnam", nic nie "muszę". Pragnę? Być może napisać dobrą prozę pod tytułem "Niekochana". Nie stylizuję życia na literaturę. to raczej życie staje sie tekstem. Pozdrawiam bardzo serdecznie - M.
  2. Dziękuję za odpowiedź. Możliwość publikowania swoistego dziennika (we fragmentach) pisanego "na żywo" na Państwa portalu - daje mi szansę na rozmowę, uważną i bardzo wnikliwą, z samą sobą. Mam także nadzieję, że komuś przydadzą się moje rozważania, dlatego nie zgłaszam pytań do psychologa. Nie czynie tego w tej chwili, ale nie jest powiedziane, czy nie będę odczuwała takiej potrzeby w przyszłości. Córka mojego męża, która jest także psychologiem podpowiedziała mi (nie kryłam przed nią rozpaczy) że płacze we mnie skrzywdzone dziecko sprzed lat. Zapewne jest w tym część prawdy. Wyczuwa Pani żal w moim stwierdzeniu, ze podczas mojej nieobecności - mąż doskonale sobie radzi? To nie jest do końca prawda. Zdrowie mojego męża jest w coraz gorszym stanie, a ja nie mogę pogodzić się z tym, co zapewne mnie czeka... Znam swoje oczekiwania, nie umiem poświęcać się dla nikogo, wydaje mi się, ze nie ma powodu bym to musiała czynić. A jednak - czynię, wbrew sobie. Moje życie zawsze przypominało rodzaj sinusoidy: wielkie wzloty i wielkie upadki. Funkcjonowanie na emocjonalnych ekstremach. Dziękuje za uwagę i pomoc. Udzieliła mi Pani bardzo cennej wskazówki - muszę przeanalizować swoje życie. Wiem, że powinnam. Uciekam jednak w pracoholizm, gdyż tylko w sferze działań zawodowych czekają mnie przyjemności, radości, sukcesy. Nie, nie chodzi tutaj o wspinanie się po szczeblach wyimaginowanej kariery, czy o poszukiwanie taniego poklasku, akceptacji. Całe życie tęskniłam do wielkiej, romantycznej miłości. Teraz już chyba nie tęsknię. Tylko do wewnętrznego spokoju, wyciszenia. Pozdrawiam bardzo serdecznie. M.
  3. Mam 64 lata. Za sobą: doskonałą pracę, szereg publikacji o sztuce, uznanie (dość hermetycznego) środowiska artystycznego. Przed sobą: kolejne publikacje, sukcesy zawodowe, długie spacery z psem, samotność w kolejnym (pozornie udanym) związku. W dwóch poprzednich małżeństwach pełniłam rolę osoby silnej, zaradnej, dającej oparcie mężczyźnie. Po śmierci pierwszego męża obiecywałam sobie, że wreszcie będę kruchą, subtelną "blondynką", uroczą, naiwną i nieporadną jak dziecko. Wybierając kolejnego partnera popełniłam te same błędy, co poprzednio. znowu byłam silna, odpowiedzialna, zaradna... Oba moje małżeństwa zakończyły się śmiercią partnerów (pierwszy był chory na epilepsję i zginął w wypadku, w pracy, drugi był alkoholikiem, doskonałym wiolonczelistą, ale w związku talent i pozycja zawodowa nie stanowią wielkiego atutu). Swoje "nietrafione" wybory (pytanie, czy były to wybory, czy raczej wyraz determinacji osoby, która sprawdza się tylko w jednej, przypisanej w dzieciństwie roli?) tak, więc owe "wybory" umiałam sobie wyjaśnić, usprawiedliwiając się sama przed sobą wygodnym stereotypem. Jestem silna przyciągam zatem słabsze osobowości, mój "body language" jest czytelny i jednoznaczny "do bólu". Przed 10 laty zdecydowałam się na kolejny związek. Wybrałam człowieka, który oczekiwał pomocy i wsparcia. Obiektywnie jestem idealną żoną, godzącą pasje naukowe, karierę z dbałością o dom i męża, który doskonale się spełnia w narzuconej przeze mnie roli. Co prawda, gdy wyjeżdżam na kongresy i konferencje naukowe - radzi sam sobie doskonale, perfekcyjnie dba o swoje potrzeby i (jak mawiają ironicznie znajomi) staje się nagle energiczny, pełen wigoru i życia "jak młody bóg". Wyjeżdżam zatem dość często, mając emeryturę - współpracuję z kilkoma periodykami, wykładam na uniwersytecie, nocami piszę, maluję, przygotowuję kolejne wystąpienia na konferencje. Mój świat nie przestaje być jednak "mężo-centryczny". Telefonuję często z trasy by spytać, co robi, jak się czuje, czy wyprowadził psa, czy wziął leki (ma nadciśnienie i cukrzycę). Coraz częściej czuję się zmęczona, zaniedbywana przez partnera, a nade wszystko - samotna. Mam wielu przyjaciół, znajomych i nikt nie podejrzewa, że pod maską eleganckiego makijażu ukrywam umiejętnie smutek. Gram nadal swoją rolę dojrzałej intelektualistki, osoby "szczęśliwej i spełnionej". I byłby to zapewne interesujący literacki temat, tyle tylko, że pisanie o sobie samej wymaga nadmiernego ekshibicjonizmu, szczerości, na którą zwyczajnie mnie nie stać.
×
×
  • Utwórz nowe...

Ważne informacje

Używając strony akceptuje się Warunki korzystania z serwisu, zwłaszcza wykorzystanie plików cookies.