Jestem 28 letnią kobietą pochodzącą z toksycznego domu. Rodzice rozwiedli się po 25 latach udręki. Sama korzystając z życiowej okazji zamieszkałam w internacie będąc nastolatką-wyrwanie z tego bagna naprawdę uratowało mi życie. Zostawiłam tam kilkuletniego brata i mamę, która wiele lat dobrem dzieci tłumaczyła wszelkie upokorzenia ze strony ojca. Rozwód odbył się w atmosferze "ugody", żeby zamknąć sprawę na I rozprawie. Jak do tego doszło? Na rok wcześniej mama uciekła za granicę. Uciekła z powodu pobicia (dla smaku nadmienię, że było to w dniu powrotu z pielgrzymki). Podczas odwiedzin ojca, który przyjechał przed samym jej powrotem do domu, okazało się że pojawił się w jej życiu jakiś pan. Ojciec wyrzucił ją z domu za granicą, więc owy pan dobrodusznie zaoferował jej możliwość pomieszkania na kilka dni u siebie przed powrotem do domu. Jak już wspomniałam, rozwód odbył się na pierwszej rozprawie w ciągu kilku miesięcy od powrotu do domu. Zaraz po tym mama ponownie wyjechała za granicę i do dzisiaj mieszka u niego. Odwiedziłam ją po latach i co się okazało? Z jednego dziadowskiego toksycznego związku wpakowała się w kolejny koszmar.
Na czym polega mój problem? Moja psychika nie może znieść myśli, że moja mama po ćwierćwieczu upokorzeń, z zerowym poczuciem własnej wartości wpakowała się w kolejny bardzo źle rokujący związek. Podczas odwiedzin pan cenzurował nasze rozmowy, przyznał sobie prawo decydowania o tym, o czym córka z mamą mają prawo rozmawiać, a o czym nie. Przerywał każdą próbę rzeczowej rozmowy. Mojego męża za to, że walczył ze mną o prawo do prywatności z mamą, zwyzywał od najgorszych i nie podejmował żadnej próby racjonalnej rozmowy. Później unikał nas, jednocześnie terroryzując mamę cichymi dniami żeby z nami nie podejmowała żadnej interakcji poza niezbędnym minimum. Od tych odwiedzin moja głowa nie daje mi spokoju. Zadręczam się myślami, że muszę wreszcie coś z tym zrobić. Właściwie to od dzieciństwa mamę pytałam, dlaczego znosi upokorzenia w domu. Czemu nie odejdzie? Dzisiaj zadaję jej to samo pytanie-bez odpowiedzi.
Postawiłam warunek: Idziesz na terapię do psychologa, albo zrywamy kontakt. Nie chcę mieć z nią wyniszczającej relacji, bo serce mi pęka, że u niej dzieje się tak źle. Czuję się przytłoczona tą sytuacją, że nie umiem pozbierać się, żeby zrobić coś konstruktywnego. Ciągle myślę o niej. Postawiłam ultimatum dla pewności, że zrobiłam wszystko co w mojej mocy, żeby jej pomóc. Od 20 lat mówię, że powinna iść do psychologa i nie chcę z tym czekać aż do jej pogrzebu. Mam wrażenie, że żadna siła jej nie zmusi, jeśli to nie będzie twarde postawienie sprawy. Mogę nawet za to zapłacić, bo obie cierpimy-ja z samego patrzenia. Nie chcę kolejne lata zamartwiać się, że ona się wykańcza. Popadła w pracoholizm...Pracuje zarobkowo po 100h/tyg. Tak, to możliwe. Nie robi nic innego i sama przyznaje, że nie chce myśleć-to ucieczka. Czy takie ultimatum ma sens? Jak jej pomóc? Każda rozmowa telefoniczna przebiega w jego towarzystwie, słyszę jak dyktuje jej co ma odpowiadać. Jest totalnie kontrolowana i mam wrażenie, że nie chce sobie pomóc. Postawiłam sprawę na szali. Czy to dobra decyzja? Co mogę zrobić, żeby uwolnić się od bólu jaki wiąże się z rodzicami? Ciągle to się we mnie tli. Z ojcem zerwałam kontakt, więc nie chcę powtarzać tego z mamą, ale nie zniosę myśli, że dalej jest poniewierana. Po tylu latach tylko terapia może jej pomóc, o ile zechce się wyrwać spod kontroli. Czy ultimatum może pomóc?
Dziękuję za pomoc.