Czy to ja jestem jakaś nienormalna?
W moim małżeństwie od dłuższego czasu było źle. Kłótnie, brak rozmów, brak pomocy, zrozumienia, brak seksu, czułości, zaufania. Mój mąż wielokrotnie powiedzial mi, że dla niego konsola jest ważniejsza. Mówi, że on będzie grał i grał i grał, aż zdechnie przed tv. Nie chce dzieci. To, że gotuje, sprzątam i znoszę jego manię grania, to nie jest z mojej strony poświęcenie (tak usłyszałam). Ale jeszcze dwa dni temu słyszałam od niego, że mnie kocha. Jeszcze mnie przytulił. A dzisiaj? Po zrobieniu obiadu, wspólnych żartach i po jego słowach: "Myszko, ale pyszny obiad, dziękuję".... usłyszałam: "wyprowadzam sie", "Nie pasujemy do siebie", "Nie jestem szczęśliwy", "to jest koniec". Nie rozumiem tego, jak 9 lat związku, może tak po prostu zostać zakończone bez nawet jednej łzy z jego strony. Wręcz on się uśmiechał, grał jak gdyby nic się nie stało... powiedział mi tylko, że zostawi mi wszystko. On zabiera tylko samochód, bo ja nie mam prawka i jego konsolę, bo bez niej nie może żyć. Tak wylewam łzy od kilku godzin i myślę sobie, że wolała bym gdyby mnie zdradził. Bo wtedy miała bym podobną wartość... CZŁOWIECZĄ. Ale, żeby moja miłość, odrzuciła mnie dla kawałka plastiku... dla rzeczy wartej parę stów. Ogólnie być... nikim, przy jakimś durnym PS?? 9 lat związku, w tym 2 małżeństwa... zakończyć z dnia na dzień... Bo proszę go by spędził ze mną czas... On sam powiedział, że on się już z nikim nie zwiąże... Bo dla niego ważniejsze są gry. Jestem załamana. Czuje się gorsza od śmiecia. Moja największa miłość... cześć mojego życia... woli konsolę, ode mnie.. A może to ja jestem taka beznadziejna?