Na wstępie chciałabym zaznaczyć , że jest to dla mnie bardzo trudny emocjonalnie temat i bardzo prosze o wyrozumiałośc w opinniach czy komentarzach które ewentualnie pozostawicie...
Sytuacja o której chce powiedzieć dotyczy poronienia które miało miejsce pod koniec czerwca. Z mężem mamy wspólnie już jedno dziecko. Nasza córka skończyła w sierpniu rok. W czerwcu udałam się do ginekologa na rutynową kontrolę. Kilka dni przed wizytą u lekarza ze względu na to że zatrzymał mi się cykl wykonałam badanie bthcg z krwi aby sprawdzić czy przyczyną zatrzymania cyklu może być ciąża. Na wizycie ginekolog potwierdził na usg wczesną ciążę. Według stężenia hormonu bthcg był to 4-5 tydzień. Mąż bardzo się ucieszył. Był bardzo szczęśliwy, że po raz drugi zostanie ojcem. Z mojej strony pierwsza reakcja to było ogromne zaskoczenie , niedowierzanie no i radość Oboje byliśmy zadowoleni. Lekarz poinformował nas że pęcherzyķ ciążowy jest usytuowany w okolicy nacięcie po cesarskim cięciu , że jest to nietypowe miejsce i nie.wiadomo czy ciąża się prawidłowo rozwinie. Byliśmy tym zaniepokojeni ale wierzyliśmy że wszystko będzie wporządku.
Nasze szczęście nie.trwało jednak długo.... w przeciągu 4 dni nad ranem dostałam bóle i krwotok. Mąż był cały czas przy mnie kiedy to się stało. Widział jak zwijam się z bólu a przedewszystkim mój strach lęk i przerażenie. Pojechaliśmy do lekarza który stwierdził poronienie w toku (trwające) , nie skierował mnie w tym stanie do szpitala. Pęcherzyķ się już ronił a ja według zaleceń wróciłam do domu. To był koszmar przedewszystkim psychiczny ból fizyczny potęgował jeszcze bardziej te cierpienie. Mąż był cały czas przy mnie , wziął 3 dni wolnego bo jak się okazało moja ciąża roniła się prawie 2 dni. Byłam wycieńczona , oboje byliśmy. To co nas spotkało zmieniło nas oboje , ja przez pierwsze 3 tygodnie po stracie dziecka unikałam wychodzenia z domu , płakałam , obwiniałam się za to że straciliśmy naszego aniołka. Wiele całkiem nieoczekiwanych myśli przechodziło przez moją głowę. W końcu po rozmowie z bliskim przyjacielem który jako jedyny o tym wie ogarnęłam się i zaczęłam powoli wracać do normalnego , codziennego funkcjonowania. Nikt z naszych rodzin nawet nie wie o tym że byłam w ciązy i poroniłam w domu Wspólnie podjeliśmy decyzje o tym aby nikogo z naszych rodzin nie informować.
Minęło już kilka miesięcy. Na codzień staram się żyć normalnie. Staram się bo jest z nami roczna córka i dla niej ale przedewszystkim dla siebie muszę być dzielna i silna. Nie ukrywam że same przychodzą takie dni dni gdzie myślę o naszym aniołku który odszedł zbyt szybko... Nie umiem o tym rozmawiać, kiedy próbuje z mężem czasami to rozgadać aby się z tym oswoić załamuje mi się głos , cały drży i nie mogę mówić. Po każdej próbie podjęcia tego tematu automatycznie zamykam się w sobie. Odczuwam do tej pory smutek po utracie dziecka ktory mogę porównać do żałoby po stracie kogoś bliskiego to ogromna pustka w sercu. Zapisałam się do psychologa bo chciałabym to zrozumieć i umieć sobie poradzić z tym co nas obydwoje spotkało.
Jeśli ktoś z Was chcę pozostawić komentarz , bardzo proszę nie oceniajcie tego pod wzgłędem medyczno-etycznym czy to był już człowiek , embrion czy tylko zarodek. I czy bylam w stanie na takim.wczesnym.etapie ciązy sie bardziej lub mniej przywiązać aby odczuwać tak silne emocje po stracie nienarodzonego dziecka... Bardziej chciałam podzielić się moimi trudnymi doświadczeniami i poprosić o rade czy wskazowki jak radzić sobie po takiej traumie. Bardzo proszę o wsparcie i wyrozumiałość. Z góry dziękuję.