Drodzy i Drogie,
chyba jeszcze nie był podjęty ten temat, więc wrzucam jako nowy. Mam na imię Agnieszka. Nie trafiłam jeszcze na kogoś z podobnym do mojego doświadczeniem, choć o toksycznych relacjach mówi się i pisze niemało. Obawiam się (to taka ładnie łagodząca forma... jak u Christie - jest ciało, ale morderstwo estetyczne i w koronkach), że przez kilka lat byłam ofiarą przemocy psychicznej, Tyle że ze strony osoby bardzo chorej na SM. Religia, kultura, etyka - wszystko uczy nas, by pomagać. By uznać pewną wyjątkowość sytuacji chorego. Który i tak ma gorzej i ciężej. Co w sytuacji, gdy człowiek tak cierpiący jest jednocześnie agresorem, gdy niszczy mnie? Na poziomie rozumu - wiem, że choć choroba może tłumaczyć ( w jakimś stopniu) różnorakie zachowania, to nie może być bezwzględnym usankcjonowaniem prawa do krzywdzenia innych. Jednak na poziomie czucia - to ja nie dałam rady, to ja zawiodłam. Nadal się widujemy, ponieważ mój były narzeczony nie ma nikogo, kto by mu jakkolwiek pomagał, a działanie MOPS-u w Polsce, nawet w mieście stołecznym, jest znikome. Oczywiście, to moja decyzja, ŻE robię zakupy, sprzątam itd... Ale i mój ciężar. Sowicie okraszony poczuciem winy. Czy mam prawo ocalać siebie?
Agnieszka