Skocz do zawartości
  • PODCASTY.jpg

Ag*

Użytkownik
  • Zawartość

    5
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez Ag*

  1. Mój dziadek zabraniał nam wzywać lekarza, gdy chorował, też despota... Znam sytuację, w których lekarz rodzinny podejmował próby motywowania pacjenta (akurat chodziło o alkoholika). Może rzeczywiście to jakiś trop? I MOPS/GOPS. Wydaje mi się, że warto zwrócić się po instytucjonalną pomoc - bo jako rodzina podejmowaliście już wiele prób i zwyczajnie nie możecie być w tym sami... Czy jest coś, co Teściowi sprawia przyjemność? Co by go nieco ożywiło i otworzyło na decyzję o leczeniu?
  2. Pewnie tak Gadałam z panią psycholog pracującą z chorymi na SM i nawet z chorą na SM kobietą, którą porzucił mąż i która wsparła mnie (sic!) w tym, że nie mogę być tak poniewierana... dziękuję i pozdrawiam
  3. Justynko, chyba trochę rozumiem, bo stykałam się z oporem wobec leczenia, choć w innej sytuacji ... Twój Teść jest szczęściarzem, że ma taką Synową i rodzinę, która obdarza go troską. Wydaje mi się , że to do niego nie dociera, poddał się i jest w straszliwym dole... Czy podczas leczenia, które przerwał, usłyszał jakąś bardzo negatywną diagnozę? Może powinien zmienić lekarza? Może pogadaj z Waszym lekarzem rodzinnym ? Albo z psychologiem w MOPS-ie /GOPS-ie? Czasem są tam zatrudnieni... Może jest ktoś, kogo Twój Teść wyjątkowo poważa/ szanuje i ta osoba mogłaby z nim pogadać? To delikatna misja, bo decyzja dorosłej osoby jest po jej stronie... Ja sama sobie w takiej sytuacji tłumaczę, że odpowiadam za to , co robię, ale nie za to , co uczyni drugi człowiek... Pozdrawiam Cię serdecznie i pisz, jeśli takie gadanie na forum jakoś pomaga... Aga
  4. Czuję się jak dziewczyna o imieniu Hadaska, która pisała do Korczaka, czy ma prawo być szczęśliwa po aryjskiej stronie, gdy jej rodzina została w getcie...
  5. Drodzy i Drogie, chyba jeszcze nie był podjęty ten temat, więc wrzucam jako nowy. Mam na imię Agnieszka. Nie trafiłam jeszcze na kogoś z podobnym do mojego doświadczeniem, choć o toksycznych relacjach mówi się i pisze niemało. Obawiam się (to taka ładnie łagodząca forma... jak u Christie - jest ciało, ale morderstwo estetyczne i w koronkach), że przez kilka lat byłam ofiarą przemocy psychicznej, Tyle że ze strony osoby bardzo chorej na SM. Religia, kultura, etyka - wszystko uczy nas, by pomagać. By uznać pewną wyjątkowość sytuacji chorego. Który i tak ma gorzej i ciężej. Co w sytuacji, gdy człowiek tak cierpiący jest jednocześnie agresorem, gdy niszczy mnie? Na poziomie rozumu - wiem, że choć choroba może tłumaczyć ( w jakimś stopniu) różnorakie zachowania, to nie może być bezwzględnym usankcjonowaniem prawa do krzywdzenia innych. Jednak na poziomie czucia - to ja nie dałam rady, to ja zawiodłam. Nadal się widujemy, ponieważ mój były narzeczony nie ma nikogo, kto by mu jakkolwiek pomagał, a działanie MOPS-u w Polsce, nawet w mieście stołecznym, jest znikome. Oczywiście, to moja decyzja, ŻE robię zakupy, sprzątam itd... Ale i mój ciężar. Sowicie okraszony poczuciem winy. Czy mam prawo ocalać siebie? Agnieszka
×
×
  • Utwórz nowe...

Ważne informacje

Używając strony akceptuje się Warunki korzystania z serwisu, zwłaszcza wykorzystanie plików cookies.