Hej, jestem tu nowa i jestem młodą studentką. Wiem, że nie powinno się tu opisywać życia, ale to ono jest moim problemem poniekąd. Jako szóstkowa uczennica podstawówki, byłam zmuszana do bycia perfekcyjną do tego stopnia, że nabawiłam się kaszlu psychogennego i od tamtej pory od czasu do czasu łykam tabletki, które raczej nic nie dają, ale po wielu latach mózg uznaje je za uspokajające. Po tym rodzice odpuścili mi, ale chyba w tym domu zawsze ktoś musi być męczony, więc zaczęły się rozmowy o rozwodzie. Od wtedy jeśli się kłócili to matka przychodziła do mnie płakać i po radę, a jak się zgadzali to wszystko było moją winą. Raz było lepiej, raz gorzej, ale u mnie zaczęły pojawiać się no niebezpieczne myśli. Wiecie, hormony i jeszcze trzeba dom ogarnąć, a pogadać można z psem, bo moi rodzice nie zgodzili się na psychologa, bo wstyd czy nie wynosimy problemów z domu poza niego, nigdy nie złapałam poprawnego powodu. Więc na liceum się wyniosłam i była to wspaniała decyzja. Po drodze mój dziadek zachorował na zespół ottela i dalej wesoło nie było, a później moja babcia, która mnie wychowała straciła rozum. Teraz na studia wyniosłam się jeszcze dalej. Pierwszy rok był świetny, dużo przyjaciół, chłopak i ogólna sielanka. Teraz mieszkam z dziewczyną, która odmawia leczenia psychiatrycznego, choć jest od dawna zdiagnozowana oraz męczy mnie. I tu dochodzimy do sedna aktualago problemu, jak przeczytaliście przeszłam przez gorsze niż manipulująca wspólokatorka, ale chyba to czego potrzebuję to usłyszeć, że dam radę. Straciłam też ostatnio sporo wiary w siebie i, jak kiedyś podejmowałam raczej pewnie decyzje, tak teraz nie wiem czy cokolwiek zrobię wyjdzie choć znośnie. Plus znalazłam u siebie odczucie, że nie chce mi się nawet zrobić kroku jak stoję. Czy ktoś może mi powiedzieć nie, że trzeba być silnym, a że dam radę? Proszę