Skocz do zawartości
  • PODCASTY.jpg

Sinuhe

Użytkownik
  • Zawartość

    2
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Sinuhe's Achievements

Początkujący forumowicz

Początkujący forumowicz (1/14)

0

Reputacja

  1. Obniżenie nastroju, apatia itd. występują u mnie ostatnie 25 lat. Poczucie samotności występowało kiedyś tam - dziś występuje poczucie braku samotności i jej potężna potrzeba. Najszczęśliwszy w życiu byłem, gdy mieszkałem sam, brałem np. dwa dni urlopu a potem czułem, jak mi szczęki zaczynają się ruszać przy pierwszych "cześć" i "dzień dobry". Cudowne uczucie... A niezrozumienie? Mam kompletnie gdzieś, czy mnie ktoś rozumie, czy nie. Jest to dla mnie nieistotne. Chyba, że spec, któremu odpalam za godzinę w gabinecie. Tu chodzi o to, że patrząc na siebie nastoletniego i przed pięćdziesiątką tak samo nie mam pojęcia, czego chcę, kim jestem, co robić dalej, tylko sobie to teraz lepiej uświadamiam. Mam poczucie straconych lat, starzenia się, i rozczarowania sobą. Młodszy brat to dyrektor, znajomi robą kariery, czy po prostu realizują się, ludziki dwa razy młodsi wiedzą, czego chcą, robią ciekawe fantastyczne rzeczy a ja nijak nie mam pojęcia, co by mnie kręciło. Mam wrażenie, jakbym nie uczestniczył, albo ledwie zahaczał o coś. Jakbym siedział na skraju lasu a życie toczyło się poza nim. Blisko, ale poza... Wie pani co - mój ojciec powiesił się. Ja sobie wyobrażam coś takiego: mam pętlę na szyi. Ot długi sznur zawieszony gdzieś tam u góry. Rozpędzam się na podeście, który się kończy. Skaczę, zataczam koło. Lina to tworząca stożka a moja wędrówka to obwód podstawy. Fajne, co? Pewnie na końcu trafiam znów w podest, dławię się, ale żyję. Ot taka fantazja/obrazek we łbie, czy cholera wie co. Po duloksetynie nie mam takich fantazji Nie biorę pod uwagę samobójstwa, ale jakby i gdyby, to powielenie schematu byłoby... hm... sam nie wiem. Chyba udowodnieniem bezsilności. A może pewną estetyką, czy powiedzeniem światu: masz ciągłość. Dżizas, Zeusie, Losie, Naturo, święty elfie/smurfie, czy ... wie co: ma ktoś ochotę pogadać? Może być specjalista, który powie: misiek, stówa za godzinę/pół, czy coś tam. Niech kto da poczuć, że jest więcej warty, niż dwa browarki, czy wycieczka do lasu, albo koncert metalowy, żeby się oderwać. Ma ochotę kto przeczytać mój pierwszy wpis? Ale tak serio, cały od początku do końca, z refleksją, żeby nie walić truzimów. K..wa. Czuję się nikim. Zero znaczenia. Tu nie ma czegoś takiego, jak jeden na dziesięciu po czterdziestce. To wyłącznie kwintesencja ostatniego ćwierćwiecza. Esencja, złożenie broni, rezygnacja z narcyzmu, zwieńczenie, poddanie się, powiedzenie, że niczego nie wiem/nie rozumiem itd. itp. Nic się nie pojawiło ani rok, ani dwa, ani pięć temu. Może 25, może od razu, może po drodze.
  2. Czuję się stary, stary i zmęczony. Mam 42 lata. Tak, wiem, że to tzw. siła wieku, ale poczucie, że "jest z górki" towarzyszy mi bez przerwy. Chciałbym, żeby było krótko, ale będzie długo. Wiecie, zorientowałem się, że dzielę swoje życie na podstawie 3 kamieni milowych. Może 4, jeżeli dać jakieś rozróżnienie. Z dzieciństwa pamiętam różne rzeczy. Np. wstyd, niezrozumienie, obawę, bo ojciec pił. Pił i bił mamę. Ot poznali się młodzi, wpadli szybciutko i tyle. Papa miał lat 22, mama 21. Owocem byłem ja. Taki pięciomiesięczny wcześniak, bo w maju 76 ślub a w październiku cało i zdrowo przyszedłem na świat. A za 2 lata i 3 miesiące brat, za kolejne 2 lata siostra. Papcio zaś nie kontrolował picia. Pijacy mają to do siebie, że ich los jest dość przewidywalny a mój ojciec wybrał sznur. Mama w wieku lat 29 została wdową i razem z babcią wzięła się za nasze wychowanie. Uczyliśmy się dobrze, było skromnie, ale daliśmy radę. Apodyktyczna babcia, niezbyt mądra mama, trójka dzieciaków i jakoś to się kulało. Każde ma wyższe inżynierskie, dobre rodziny, dzieci i jakoś to leci. Tak gdzieś w liceum zacząłem mieć doły. Coraz mocniejsze. Zorientowałem się, że jestem przeraźliwie nieśmiały i przeraźliwie kochliwy. Mały, chudy i szarpany emocjami. Co chwila nowymi, co chwila niby mocnymi, ale platonicznymi. Kosz, czy dwa pod koniec liceum nie budowały wiary w siebie, ale też sam nie odpowiedziałem pozytywnie na kilka propozycji. Poszedłem na studia. I tu się coś zaczęło. Złota wolność. Czytaj: picie do obłędu. Ludzie mówią, że mają swoją granicę. Ja też miałem - nazywała się "zgon". Ale ok. Szło mi nieźle, nie narobiłem sobie problemów. Na pierwszym roku związek, z którego, wstyd powiedzieć, ale uciekłem przez wakacje. Do dołów doszły różne objawy somatyczne. Drętwienia, mrowienia, problemy z koncentracją i pamięcią. I to miało mi towarzyszyć z przerwami już "zawsze". Przeszły studia, poszedłem do pracy. Picie weekendowe, okazyjne, deczko mniej - czyli już nie dwa zgodny w tygodniu. Doły coraz większe. Potężna nienawiść do siebie, żal o to, że się urodziłem itd. itp. Wszedłem ja jeden portal, napisałem post i... I się zaczęło. Poznałem tematykę DDA. Pasowało. Zgłębiałem tematykę psycho. "Robiłem" za pomagacza - różne rzeczy aż się zorientowałem, że żyję cudzym życiem, że czuję prób samobójczych, gwałtów przez ojca, porzuceń i wielu innych spraw. Przestałem wydalać. potem związek-"związek". Taki wjazdowy, spotkania w połowie drogi, potem wakacje. Poraniona dziewczyna, po przejściach. Dżizas, ale to był koszmar. Po trzech dniach nie znosiłem już delikwentki, ale nie potrafiłem ani się spakować i odjechać, ani się dostosować. Wszystko robiłem źle: odzywałem się, nerwowo strzepywałem papierosa, opiekowałem się i multum innych spraw. Wyszła moja nieasertywność, uciekanie w pustkę w stresie i różne inne sprawy. Odsunąłem się, ale też nie potrafiłem się spakować i wyjechać. Powiedziała, że mam się zachowywać tak a nie inaczej, bo ona może tego nie przeżyć. Ale "wsiadła" na mnie. Atakowała, negowała bez przerwy a ja zaciskałem zęby, bo się bałem, że nieopatrznym ruchem zrobię coś złego. Po czasie ktoś mi powiedział, że jej zdanie jest takie: zerwałam z D., bo nie dostrzegłam w nim głębi. Bolało bardziej, niż samobójstwo ojca. Ok. 2 lat nie potrafiłem nie wałkować tego godzinami, rozdrabniać, katować się. Potem poszedłem w stronę mega niechęci. Ona miała tzw. przeszłość. Nieudane związki kończące się czyjąś śmiercią z przećpania, jakimiś chorymi akcjami, czy też "zwykłą" ucieczkowością od wiązania się. Oparłem się na tym, że ocenianie mnie przez osobę, która całą swoją przeszłością pokazywała, że a problemy z rozsądkiem, instynktem samozachowawczym i oceną ludzi jest tylko objawem albo zwyczajnej głupoty, albo podłości, albo racjonalizacją, albo mechanizmem obronnym. Ale minęło 15 lat a boli nadal... Na świeżo czułem skrajną nienawiść. Dziś niechęć, poczucie skrzywdzenia i... żal, że miałem skrupuły, że nie dowaliłem ca całego. Na spokojnie to chciałbym zwyczajnie zapomnieć, żeby nie wracało. Nie, nie kochałem - nie czułem dreszczu, nie czułem motylków. Czułem raczej obawę, oczekiwanie, że coś pójdzie nie tak. I tak poszło... Z tego, co mi zostało po "związku" to jej wróżba, że ok. 60 będe miał powazne problemy zdrowotne. Mijały lata. czasem wracały problemy. Podwójne widzenie, drętwienia - twarzy, głowy, ramion. potężne problemy z pamięcią, koncentracją. Uczucie pełnej głowy, sztywnienie karku. Neurolog mówił, że to być może od zniesionej lordozy szyjnej. Fakt, po zabiegach przeszło. Zaliczyłem psychoterapię. Wspominam ok, choć pani była starszej daty i raczej sam dochodziłem do różnych spraw a ona była po prostu powiernikiem. Poznałem kogoś, ożeniłem się. Córka. Po drodze znowu potężne problemy. Na dziś to zupełnie bez jakiegokolwiek problemu pozostaje tylko penis i uszy. W 2014 miałem problem przejść 100m. Potężne zmęczenie i potrzeba odpoczynku. Do tego potworne obniżenia nastroju. Okazało się, że mam nadciśnienie, tachykardię, jaskrę i szaleje wątroba (spoko od kilku lat bez szaleństw alkoholowych). Dostałem leki i po DWÓCH DNIACH poczułem się świetnie na 3 miesiące. Potem zaczęły się mrowienia ud. Tym razem neurolog wysłał na MRI. Bam! Jakieś punkty demielinizacji. Skierowanie na punkcję kręgosłupa - wynik prążki oligoklonalne i stan zapalny w płynie mózgowo-rdzeniowym. Noż karwafak - stwardnienie rozsiane. Byłem załamany. Brain fog na całego (po drodze znalazłem takie określenie). Trochę innych badań, bo wyniki były niejednoznaczne a i tak, jak SM mogą się objawiać inne choroby. Borelioza nie wychodzi w iluś tam badaniach, czynnik reumatyczny graniczny. Jakoś 3 tygodnie po punkcji zaczęły mi drgać mięśnie w nogach. Fascykulacj - zaraziłem się myślą o... ALS. Psyche w strzępach. Po 2 latach trułem Helicobacter, przestały boleć stawy. Zakaźnik kazała zbadać się na Mycpolasmę. Przewlekła. No i antybiotyki. Coś minęło, coś nie, coś wróciło. Bolą uda z tyłu, w prawej stopie mrowienia i obniżone czucie. Kolejne prawie 2 lata mijają. Po drodze urodził się syn. Skonsultowany ze specem od SM. I on, i neurolog z Ośrodka Chorób Rzadkich nie mogą powiedzieć, czy to SM, czy nie. Nikt nic nie wie. Jakoś pół roku temu poszedłem do psychiatry, bo i diagnozy, i dwudziestopięcioletnie obniżenie nastroju, i stany lękowe, i całokształt dają w zadek. Duleksotyna działa dość fajnie. Po niej nie mam stanów lekowych (po 30g) i mniejsze doły (po 60). Ale... nie wierzę w nic, czuję wieczny żal do siebie, niezrealizowanie, brak wartości. Wierzyłem, że IQ 144 (w gabinecie pani psycholog) coś znaczy i pomoże a to tylko zdolność do rozwiązywania testów. Koledzy, których czegoś uczyłem to dziś ludzie z doktoratami. Patrzę po doktorach, dyrektorach, prezesach i odczuwam to, jak mizerny jestem. Całe życie czegoś się bałem, całe życie dryfuję. Zostałem chemikiem, bo w owym czasie to mnie najmniej nieinteresowało. Ożeniłem się, bo ówczesna dziewczyna zapytała, czy myślę o niej poważnie. Córkę mam, bo żona chciała, syna tak samo. W pracy 90% czasu surfuję na internecie. Zacząłem grać na gitarze w wieku lat 14 - dziś zagrać potrafię 1, czy 2 kawałki plus kilka pojedynczych zagrywek. Straciłem zainteresowanie innymi ludźmi. Wyłączam się po 10-20 sekundach, gdy zaczną mówić. Nie chce mi się uprawiać seksu. Nie wiem, kim jestem, nie wiem, czego chcę, nie mam planów, marzeń, dążeń. Nie wiem, co mi jest fizycznie. Najbardziej lubię samotność, wyłączenie się, brak działania, nurzam się w apatii. Jako dzieciak czytałem wciąż i wciąż - dziś lubię, ale nie potrafię się skupić a i książka przegrywa z internetem. Z bezmyślnym i bezcelowym surfowaniem, gdzie czytam nagłówki i nie mogę się skupić na treści. Poza tym chyba jestem skrajnie egotyczny. Nic poza mną mnie nie interesuje. Chcę tylko swojego domu, gdzie mógłbym się zgubić z pola widzenia. Nie skupiam się, nie koncentruję. Nawet już nie dryfuję od obsesji do obsesji, jak kiedyś. Czuję się nikim. Zostałem szarym tłem, straciłem błyskotliwość, stałem się głupszy, nie mam znaczenia, perspektyw, wizji, marzeń, dążeń. Nie mam głębi. Czasem gorzko sobie żartuję, że nawet pijakiem nie umiałem zostać, ani porządnie się rozchorować, bo dziś prawie nie piję, ani owo rzekome SM nie daje o sobie znać. Napisałem dużo a mogłem jeszcze więcej, ale jestem już zmęczony. I chwilowo, i permanentnie.
×
×
  • Utwórz nowe...

Ważne informacje

Używając strony akceptuje się Warunki korzystania z serwisu, zwłaszcza wykorzystanie plików cookies.