Jestem 35 letnim mężczyzną. Jestem żonaty od 5 lat a ogólnie z moją żoną jesteśmy razem od 12 lat. Mamy dwoje dzieci, 4 i 2 lata. Od młodości pracuję, nie narzekamy raczej na brak pieniędzy, z rzeczy materialnych w sumie nic nam nie brakuje.
Żona przez 4 lata zajmowała sie dziećmi i była praktycznie ciągle w domu, od ponad roku wróciła do pracy. Na początku pracowała z młodzieżą z problemami w szkole średniej a później przeszła do więzienia jako terapeuta. Ze zmianą jej pracy wiąże sie dużo zmian w naszym zyciu osobistym. "Na dzień dobry" badania w innym mieście (miały być 2 dniowe kompletne badania ale finalnie wyszly 2 wyjazdy co tydzień na jeden dzień), później 10-dniowe szkolenie(z noclegiem na ośrodku), konieczność ukończenia dodatkowego 2 letniego szkolenia(co miesiąc weekend + klika 4 dniowych zjadów), dodatkowo brak telefonu w pracy. Jak jej nie ma wiadomo ze wszystko spada na moją głowe.
Od kiedy żona poszła do nowej pracy odczuwam jakby jej na mnie już nie zależało. Odnoszę wrażenie że praca ja fascynuje w 100% i nie ma wgl chęci na budowanie naszego związku. Rozmawiałem z nią na ten temat wiele razy. Na początku robiłem awantury, krzyczałem. Sprawdzałem jej telefon czy z kimś nie piszą lub nie rozmawia za dużo. Raz po kłótni przy niej wziąłem jej telefon i spędziłem przy nim prawie godzine szukając jakiegoś dowodu na nielojalność(smsy telefony fb instagram, doslownie wszystko). Nic nie znalazłem. Z czasem moje rozmowy zaczęły zmieniać się w prośby o jej zmianę podejścia do mnie. Poszliśmy na terapię dla par, 2 razy. Ona to zaproponowała ale ja tez o tym wcześniej już myślałem. Podczas rozmów z żona ona stwierdziła że spadła moja samoocena i dlatego mam takie myślenie o jej zachowaniu a nie inne.
Na początku, kiedy zacząłem dostrzegać takie problemu postawiłem że będę bardziej zabiegał o żonę, miłosne smsy, masaże, drobne prezety, zacząłem ćwiczyć żeby się jej bardziej podobać, dużo bardziej zaangażowałem sie w prace domowe typu sprzątanie(kiedyś tez pomagałem ale zarabianie pieniędzy stawiałem ponad to, teraz jest odwrotnie, nie zaczynam żadnych interesów dopuki nie posprzątam czegoś w domu). Chciałbym poświęcać jej cały wolny czas, kupiłem psychologiczną grę dla par w której pogłębia sie relacje. Myślałem że skoro ja się tak bardzo staram to i ona weźmie się za to żebym przestał się zamartwiac o nas.
Niestety nie odczuwam zadnej poprawy. Żona sie do mnie czasem sama przytuli, czasem namowie ja na spędzenie razem wieczoru przy tv. Gra która kupiłem była użyta tylko raz przez miesiąc. Chciałbym porozmawiać o swoich rozterkach i jej przemyśleniacha, ale ona stwierdza że nie ma już siły rozmawiać na te tematy i czuje sie osaczona kiedy próbuje nazwać dialog.
Zazwyczaj o 21-22 w weekendy zaczyna narzekac ze chce juz spać i czasem bez słowa pójde spać razem z nią a czasem się przyczepie o to ze za wczesnie i szkoda wieczru to wychodzi tylko z tego sprzeczka. Ostatnio była na tym 2 letnim szloleniu to poszła spać raz przed 2 w nocy a pozniej kolo 12.
Powiedziałem jej o tym ze nie czuje sie bezpiecznie w zwiazku jezeli jej nie ma w domu i nie daje znaku życia. Bez wiekszej refleksji przyjęła to do wiadomości i powiedziała ze jak jestem czegoś ciekawy to mogę pisać lub dzwonić i sie o to zapytać.
Staram się trzymać nerwy i myśli na wodzy, staram sie wyjaśniać żonie na bieżąco co by mogła zrobić zeby mnie trochę uspokoić, niestety bez większych rezultatów.
Mam pytanie czy ja jestem horobliwie zazdrosny? Czy rzeczywiście z moich wypowiedzi mozna wywnioskować to że mam za niską samoocenę? Czy za dużo wymagam od żony?