Skocz do zawartości
  • PODCASTY.jpg

Madalene

Użytkownik
  • Zawartość

    1
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez Madalene

  1. Witam, mam taki problem. Jestem w związku z kobietą ok 40lat, ja sama mam 35lat. Moja partnerka ma dorosłego syna 23 lata. Problem jest taki, że syn jest wiecznie pijący, palący trawę, rzucił naukę chyba na gimnazjum. Złodziej, kradnący wszystko co mamy cennego z domu, z firmy. Ma pomysł na życie być jak Pablo Escobar, przyznaje, że codziennie pali trawę (od 15roku życia) i nie zamierza z tym skończyć, pije codziennie niemal - ale uważa, że pije bo chce i ma to pod kontrolą. Do tego dochodzi: zrobienie dziecka nieletniej... i brak zainteresowania synem, kradzieże - kradnie z domu, z firmy mamy wszystko co da się sprzedać. I uważa, że kradnie bo musi, bo skoro nie dostał pieniędzy od mamy to musiał sobie poradzić. Robi włamania itd. Do tego wszystkiego jest często agresywny wobec mamy, kilka razy ją szarpał w szale, krzyczy na nią, atakuje słownie. No i najważniejsze: nienawidzi naszego związku, uważa, że nigdy nie będziemy małżeństwem, nie będziemy mieć dzieci i to w ogóle nie będą jej dzieci, bo ona ma już swoją rodzinę (nigdy nie miała męża, ma syna ze związku w młodości). Nie akceptuje mamy, która od 30roku życia ujawniła się jako les. Nie akceptował żadnej jej kobiety, nie akceptuje też mnie. Obraża, twierdzi, że matka szuka wrażeń a powinna zając się wnukiem i synem (wnukiem akurat się zajmuje moja partnerka często, funduje zabawki, żłobki, dała pracę mamie tego dziecka - stałą na dobrych warunkach, załatwiła mieszkanie, wyposaża je - dała wnukowi jednym słowem dom i bezpieczeństwo; płaci za syna alimenty..) Syn był zawsze zadbany, ukochany, bogaty - mama przecież bogata. Miał wszystko. I do wszystkiego rości sobie prawo całkowite, do matki, do jej majątku, do jej czasu i ma prawo wszystko, wszystkich komentować. Uważa, żę jego mama nie potrzebuje już dzieci innych, ma się zając tylko nim i wnukiem. Osacza nasz związek, pojawia się zawsze tam, gdzie my jesteśmy, kiedy nas nie ma w domu, włamuje się i bzyka koleżanki na naszym łóżku.. zostawiając oczywiście pościel zużytą. Próby uniezależnienia się od niego nic nie dają, nie mieszka z nami, ale wejdzie balkonem... ma nie przychodzić - przychodzi bo akurat coś pilnie potrzebuje. Twierdzi, że kocha mamę (dziwna ta miłość) i to ona jest winna, bo on jest dobrym człowiekiem a ona ma utarty obraz jego osoby. On się niby zmienił. Jak? dalej pali, pije, dalej nie dba o syna, dalej uważa, że wszystko mu się należy, dalej kradnie. Nie potrafi utrzymać żadnej pracy, z każdej wyrzucają go po tygodniu - dwóch, za krzyki, kradzieże, brak pracy itd. Jego przyszłość to tylko mama i jej pieniądze. Każda pomoc u mamy - musi być opłacona, za każde działanie dostaje 100,200,300, 500zł. Nie pomoże za darmo. I co najgorsze.. wiecznie jest, wiecznie opiniuje nasz związek. My nie możemy mieć wspólnego domu, bo twierdzi, że homoseksualiści nie będą nigdy na prawdę razem, wszystko będzie kiedyś jego. A nasze dziecko nie będzie nasze, bo to bękart; on jest jedynym synem mamy. Ja wiem, że pojawi się tu wielu homofobów. Ale do tych - którzy tacy nie są. Czy da się kiedykolwiek uciec od takiego dorosłego chłopaka, który nie chce po prostu nie chce odpuścić matce? Ja wiem, że ona ma dobre serce i jest mamą, więc dale mu milion szans, nigdy nie wykorzystał żadnej. Takie bajki opowiada - jaki on super, prężnie działający jest, kochający.. a w międczyzasie ukradnie 3tys z konta. Ukradzione sumy? Ciężko je określić... Do tego wszystkiego, strasznie wywala na mnie pomyje, ja sama pracuję długo i dużo, więcej pomagam partnerce, nic nigdy nie chce, zawsze daje. jedyne czego chciałam to spokoju w życiu, milości, szczęśliwego związku, takiego bez ukrycia non stop. Po prostu życia. Teraz zaczynam się bać, czuje, że nie wytrzymuje tego, że moja partnerka nie potrafi coś z tym zrobić. Postawić realne ultimatum - albo odwyk, albo nic nie dostaniesz więcej. Miała wielu psychologów, każdy mówił, ze ma go zostawić, żeby odbił się od dna.. ale ona dalej w to brnie, raz za razem kolejna szansa i słyszę, że on się zmienił. I tak w kołko - ukradnie, zapije, zapali, coś zniszczy i kolejna szansa. A ja czuję, że zaczynam na siłę ją odrywać. Dwa dni temu odpuściłam, powiedziałam, że już tak nie umiem, przeczytałam Jego stek wulgaryzmów na swój temat, na temat naszej rodziny, że nie będzie rodziną, ze tylko on będzie synem, tylko on się liczy. Duszę się, nie czuję, że jest tam dla mnie miejsce w jej życiu, chociaż Ona zapewnia mnie, że chce być szczęśliwa i założyć jeszcze ze mną rodzinę. Osuwam się bo nie widzę miejsca na nasz związek, czuję się osaczona. Mam dopiero 35lat, chcę mieć rodzinę i być po prostu szczęśliwa... Czy jest tak przechlapane jak mi się wydaje? To walka z wiatrakami? Czy jest miejsce na związek przy toksycznym i zazdrosnym synu (myślę, że jest zazdrosny bo chce głównie pieniądze). Czy to, że ja naprawdę czuję, że chce żeby ona nas w końcu przed nim obroniła - jest złe? Czuję taką potrzebę żeby ratowała siebie i nasz związek... I dlaczego ona nie widzi, ze tego nie robi?
×
×
  • Utwórz nowe...

Ważne informacje

Używając strony akceptuje się Warunki korzystania z serwisu, zwłaszcza wykorzystanie plików cookies.