Sytuacja nie jest łatwa i dobrze zdaje sobie z tego sprawę ale w dalszym ciągu robię wszystko aby uratować nasz związek. Padają wobec mnie oskarżenia, że to nie jest miłość tylko obseja lub przyzwyczajenie. Według mnie to nie jest prawda. Nie kontroluję jej, nie grzebie w telefonie, nie zamykam w domu. Nie jest zależna ode mnie w żaden sposób, nawet finansowy.
Nie wydaje mi się, że obsesją lub kontrolą jest spytać partnera dlaczego nie wrócił do domu na noc. Znaleźliśmy się w takim punkcie, że nie mam prawa spytać o takie rzeczy bo moje pytanie odbierane jest jako próba kontroli.
Problemy zaczęły się w momencie gdy zwróciłem uwagę na to, że nie spędzamy ze sobą czasu i oddalamy się od siebie. To było w kwietniu. Chciałem to zmienić, proponowałem wyjścia, zbliżenia ale im bardziej naciskałem tym bardziej ona się oddalała. Zaczęła nie wracać do domu po pracy, wyciszać telefon. Zauważyłem, że przestało jej zależeć. Jej zachowanie było dokładnie takie same jak wtedy gdy miała romans. Próbowałem pytać czy ma kogoś ale zawsze wpadała w złość.
Prawdziwą burzę wywołałem mówić jej, że nie chcę spędzić reszty mojego życia z osobą, która nie chce być ze mną blisko. Od tego momentu stała się wobec mnie zimna, traktuje mnie jak obcego, zaczęła spać w drugim pokoju. Powiedziała, że nie jesteśmy razem i nie mam prawa interesować się jej życiem prywatnym.
Miłość czasem jest ślepa a my doszliśmy do takiego punktu, że pozostaje tylko nadzieja a ona zawsze umiera ostatnia.
Zastanawiam się czy jeszcze coś mogę zrobić. Dałem jej przestrzeń, nie naciskam. Praktycznie nie rozmawiamy.