Cześć,
Od paru lat jestem w związku z K, od roku jesteśmy po ślubie, a niedawno urodziło nam się dziecko. Między nami jest wszystko w porządku. W każdym aspekcie życia dajemy sobie doskonale radę. Nie mamy wrogów tylko sporo znajomych, którzy jak my w życiu radzą sobie całkiem nieźle. Ja (M) jestem optymistą, który zanim podejmie decyzję musi ją przeanalizować, ale do różnych spraw podchodzę stanowczo i z zimną krwią. Moja żona trochę stwarza pozory pewnej siebie kobiety, ale w środku jest zupełnie odwrotnie, ale w towarzystwie jest bardzo lubiana jako sympatyczna dziewczyna z którą można pogadać.
Do sedna, moja teściowa to despotka z urojeniami - ludzie ja śledzą, podkładają podsłuchy, itp. do tego nie mam pewności czy nie trapi ja jeszcze inną psychiczna przypadłość, ale o tym dalej.
Całe życie wmawiała w swoim domu, że to rodzina jest najważniejsza, stworzyła taką kopułę pozorów, że są doskonałą rodziną, a tak serio to z każdym z kim miala dłuższy kontakt popada w konflikty. Kłamię w żywe oczy, wypiera się swoich słów, rozmawiając z nią ma się wrażenie, że to co się do niej mówi, całkowicie omija jej uszy - wyłapie jedno słowo z całego zdania i do tego nawiązuje resztę swojej wypowiedzi całkowicie ignorując to co się do niej wcześniej powiedziało. Manipuluje, odwraca kota ogonem, mnie oskarża o jakieś wyssane z palca rzeczy, moją rodzinę. Ale ja sobie z tym jakoś radzę, ale najgorsze dla mnie jest to, że wiele razy moja żona przez nią płakała. Jednak ostatnio miarka się przebrała, żona 'pękła'. Przed porodem żona nie chciała jej mówić gdzie rodzimy bo wiedziała, że zacznie wydzwaniać po lekarzach, albo przyjedzie bo 'ona potrzebuje informacji, bo to jej córka' - nie wspominałem, że jest baaardzo wścibska? Ja stwierdziłem (w sumie nie wiem dlaczego?) że powiem... i to był błąd. Oczywiście wydzwaniała, chociaż wcześniej obiecała, że nie będzie tego robić. Ostatecznie dwa dni po porodzie wpakowała się na oddział i zażądała rozmowy z lekarzem bo my jej o niczym nie informujemy (kłamstwo, sam do niej dzwoniłem). Żona po tej sytuacji napisała żebym do niej zadzwonił bo ja szlag trafi. Ja zadzwoniłem, opieprzylem, ona mnie oskarżyla o jakieś głupoty i na tym byłby koniec. Żona musiała dostać środki uspakajające, a potem miała rozmowę z psychologiem. Dziś mieliśmy spotkanie, temat przez teściową zamieciony pod dywan, ale my go wyciągnęliśmy. 2,5 h rozmowy (kłótni) nie przyniosło żadnych rezultatów. Do tego ma prawie 3dziesto letniego synka, który ją wspiera... Jej mąż jak zaczęła się rozmowa, wyszedł - zawsze był bierny.
"Z wnukiem będzie się widywać czy to nam się podoba czy nie" - nigdy jej nie zabranialem, ale ostatnio mam wątpliwości...
Co począć? Wydaje mi się że ona jest chora, ale przecież nie pośle jej do psychiatry, bo niby jak skoro ona z synkiem uważają się za okazy zdrowia, a to cały świat się na nich uwzial.
Zakazać kontaktu? Tylko tu wchodzi w grę tylko niewpuszczanie do mieszkania.
Kroki prawne?
Chodzi mi głównie o zdrowie żony, synek i tak jeszcze niczego nie rozumie.
Ps. Mówi o sobie, że jest głęboko wierząca katoliczką, spowiada się co miesiąc, sumienie ma czyste, śpi dobrze, kościół to jej priorytet, a psycholodzy to czarodzieje, którzy się nie znają, lepiej iść do księdza...
Przepraszam za długi tekst.
Pozdrawiam,
M