Dzień dobry. Jestem ,,świeżą" emerytką, borykającą się z nerwicą lękową ( od około 13 lat), której przyczynę uświadomiłam sobie niedawno, partner aleksytymik. Niestety, to nie jedyny mój problem. Moja mama, lat 84, jakieś 1,5 roku temu zaniemogła ( RZS ), później stopniowo demencja. Mieszka sama, nie wychodzi. Doraźną pomoc zapewnia jej mój brat, mieszkający w tym samym mieście, który długo mieszkał ze swoją rodziną u mamy. Ja mieszkam od 35 lat w mieście oddalonym o 200 km. Mama korzysta z pomocy, dochodzącej na 3 godziny, opiekunki, piątej z rzędu, której też nie darzy sympatią. Ponieważ ciągle jest nieszczęśliwa i skarży się na samotność, proponowałam, że wezmę ją do siebie. Niestety, nie chciała, ale codziennie przez telefon rozpacza, wielokrotnie oczekując, że to ja zamieszkam z nią, żeby jej pomagać. Nie szczędziła mi przy tym wyrzutów, jaka ze mnie córka egoistka, nagminnie ucieka się do szantażu emocjonalnego i manipulacji. Znalazłam panią do opieki, gotową zamieszkać z mamą. Mama czekała na nią jak na zbawienie. W końcu jak pani zamieszkała w pokoju obok, to po 2 dniach wyjeżdżała z płaczem. Dodam, że osoba empatyczna, wrażliwa, pomocna i delikatna. Mama bez żadnych skrupułów ją wyrzuciła. Nie pomogły prośby, przekonywanie, że zostanie sama. Od następnego dnia zaczął się powtarzać wcześniejszy scenariusz pt ,, ja nie mogę być sama".
Zaczynam powoli dostrzegać jak ,, idę w dół " nie widząc rozwiązania dla mamy, będąc wpędzana w poczucie winy. Codziennie, od 1,5 roku dzwonię do mamy, żeby ją wspierać i codziennie muszę wysłuchiwać jak jest nieszczęśliwa. Co robić, żeby nie zwariować?